Tak kiedyś bawili się raciborzanie
Wielu raciborzan do dziś pamięta huczne powitanie roku 1985 w nowo otwartej restauracji „Wiedeńskiej” i bale lekarzy, prawników i architektów, z których słynęła „Tęczowa”. Sylwestry, imprezy karnawałowe i dancingi przyciągały do wielu kawiarni i restauracji spragnionych dobrej zabawy. Lokale przyjmowały rezerwacje już na kilka miesięcy przed planowanymi zabawami, a chętnych było tak wielu, że dostawiano stoliki i tworzono listy rezerwowe. Raciborzanie lubili i potrafili się bawić.
„Jubilatka” – zabawy w otoczeniu przyrody
Dla uczczenia jubileuszu 50-lecia „Społem” w lipcu 1959 roku w dzielnicy Obora uroczyście otwarto restaurację „Jubilatka”. – Pamiętam ten dzień, bo kolejki do baru były kilometrowe a ludzie czekali godzinami na zamówione dania. Wszyscy raciborzanie chcieli zobaczyć jeden z najnowocześniejszych lokali w okolicy – wspomina Elfryda Chwastek, która pracowała tam jako bufetowa.
Jak na czasy PRL-u „Jubilatka” była zrobiona z rozmachem. Sala na 100 osób z parkietem, przeszklona z dwóch stron oknami, które wychodziły na las i tarasy, na których ustawiono stoliki z parasolami robiły wrażenie. Bar wykonano z drewna, a nad nim umieszczono podwieszany sufit z zamontowanym w środku oświetleniem, co było bardzo nowatorskie. Piętro przeznaczono na pomieszczenia gospodarcze i pokoje dla personelu. – Do Obory nie było dobrego połączenia. W jedną stronę dojeżdżaliśmy autobusami, ale w nocy nie można się było stamtąd wydostać. Dostaliśmy więc pokoje, w których nocowaliśmy gdy w restauracji były do późna imprezy – tłumaczy pani Elfryda. W latach 70. pokoiki na górze wynajmowano uczennicom szkoły zawodowej mieszczącej się w Raciborzu przy ul. Fornalskiej (dziś ul. Wileńska). Dziewczęta, które uczyły się w klasach o specjalizacji technolog żywienia w „Jubilatce” miały praktyki.
Restauracja w Oborze, ze względu na swoje położenie, przyciągała całe wielopokoleniowe rodziny. Latem kusił plac zabaw i dwa tarasy. Zimą – tor saneczkowy i skocznia narciarska. Oprócz atrakcji w postaci stolików na świeżym powietrzu w otoczeniu pięknej przyrody, restauracja słynęła z dobrej kuchni. – Specjalizowaliśmy się w śląskich daniach. Dużą popularnością cieszyły się golonki, rolady i kotlety schabowe – mówi Stanisław Niedziela, który w latach 70. był tu szefem kuchni.
Lokal słynął przede wszystkim z organizowanych tu codziennie, oprócz piątków, dancingów (wejście na zabawę kosztowało 10 zł), hucznych wesel (na dużej sali mogło się bawić 140 osób) oraz przyjęć organizowanych w sali bankietowej. – W poniedziałki restauracja była nieczynna, bo przygotowywaliśmy salę na wesela, które odbywały się u nas we wtorki. Bankietową, przeznaczoną na 20 osób, często wynajmowały raciborskie firmy: Rafako, ZEW, Pollena, które gościły tu zagraniczne delegacje – wspomina pan Stanisław. W połowie lat 70. w piwnicach budynku otwarto pijalnię piwa. W latach 80. stałą umowę z PSS-em miał podpisaną zespół „Gama”, który umilał wszystkie dancingi i imprezy odbywające się w „Jubilatce”. Zespół tworzyli: Tadeusz Widota, Józef Zygar, Antoni Siniakiewicz (wokalista), Stefan Konopnicki i Hilary Kretek.
„Wiedeńska” – powiew Zachodu
Huczne otwarcie jednej z najsłynniejszych restauracji Raciborza zaplanowano w sylwestra 1984/1985 roku. – Pamiętam, że wszystko robiliśmy dosłownie w ostatniej chwili. Tuż przed otwarciem drapaliśmy jeszcze żyletkami farbę z kafelek w łazienkach – wspomina Krystyna Szoen, która znalazła się w pierwszym składzie kelnerek. Uroczystość pamięta dokładnie kierowniczka lokalu Zdzisława Szyra. – To był bal na sto par, a miejsca były zarezerwowane zanim jeszcze lokal został otwarty. Bawiła się wtedy cała elita Raciborza, a naszą niespodzianką dla gości były bukieciki kwiatów wręczane paniom przez portiera przy wejściu – opowiada pani Szyra.
Do „Wiedeńskiej” wybierano tylko sprawdzonych i doświadczonych pracowników, bo z założenia miał to być najbardziej prestiżowy lokal w mieście. Na jego nazwę ogłoszono nawet konkurs. Nowością był też sposób podawania dań. Klienci nie dostawali zamawianych potraw na talerzach, tylko serwowano je przy stoliku z półmisków. Wymagało to dodatkowych umiejętności od kelnerów. – Ja kończyłam kurs mistrzowski w Opolu i swoje doświadczenie przekazywałam młodszym koleżankom – tłumaczy Krystyna Szoen. Zorganizowaliśmy też pierwszy szwedzki stół – dodaje.
Obowiązywały też szyte specjalnie dla załogi „Wiedeńskiej” jednakowe stroje. – Zaprojektowałam kostiumy, ale nie spodobały się w PSS-ie, bo według nich, za bardzo eksponowały biust. W końcu doszliśmy do porozumienia i w dekoldach znalazła się dodatkowa biała falbanka – opowiada ze śmiechem pani Krystyna.
Lokal był piętrowy. Na dole znajdowała się restauracja na 100 osób oraz sala bankietowa na 20 osób, a na górze organizowano w weekendy dancingi, wesela, przyjęcia i imprezy zakładowe.
Klientów było tak wielu, że na stolik trzeba było zawsze czekać. – Otwieraliśmy o 12.00 a pod drzwiami już była kolejka. Kiedy było ciepło, uchylaliśmy drzwi na taras i zastawialiśmy wejście kwiatami. Stali bywalcy szybko się zorientowali, że jest to najkrótsza droga do stolika i nawet kwiatki nie stanowiły przeszkody – wspomina pani Szyra.
Sala na piętrze była w tygodniu otwierana tylko na specjalne zamówienia, np. gdy przyjeżdżały zagraniczne delegacje i trzeba je było ugościć.
„Wiedeńska” była też prekursorką, jeśli chodzi o atrakcje na dancingach. Striptizerzy, tancerze, połykacze ognia, sztukmistrzowie a nawet para z pytonem – takie pokazy były możliwe dzięki umowie podpisanej z Estradą Polską.
Dziś po szampańskich zabawach i sławnych lokalach zostały tylko wspomnienia. Znalazły się jednak osoby, które chciały się nimi ze mną podzielić i za to im serdecznie dziękuję. Nie udało mi się ustalić kim są wszystkie osoby występujące na zdjęciach, stąd te ogólne podpisy. Jeżeli wśród Państwa są osoby, które mają wiedzę na temat nieistniejących już lokali gastronomicznych, albo archiwalne zdjęcia, proszę o pomoc. Może wspólnie uda nam się ocalić od zapomnienia kawałek historii Raciborza, czego sobie i Państwu w nowym roku życzę.
Katarzyna Gruchot
Komentarze
4 komentarze
W JUBILATCE były 6 dni w tygodniu - i nie piątek , lecz poniedziałek był dniem sprzątania i zakupów.
Na dachu lokalu był dostępny taras , a już w latach siedemdziesiątych nie 100 a dużo więcej osób bywało na dancingach. Stoły były pod oknami duże,masywne na 6-7 osób i jeszcze stoliki w środkowej części sali . Muzyka zawsze na żywo, bo Racibórz miał kilka swoich zespołów muzycznych. Inny grał w TĘCZOWEJ, inny w Gastronomii ...nazwiska i twarz do dziś pamiętam :) Raciborska grała w soboty do północy , a potem ludziska pędzili do Tęczowej która bawiła się do drugiej w nocy. Na straży tam zawsze elegancki pan Zbyszek decydował kogo wpuścić.
Szatnia miała dyżurne krawaty, na wejście ;[] To były piękne czasy.
Autorze. W TĘCZOWEJ, WIEDEŃSKIEJ, RACIBORSKIEJ , JUBILATCE - nie tylko balowali adwokaci i lekarze. ROBOTNIK też lubił tańczyć na dancingu . Wielu raciborzan pamięta i wspomina tamte czasy z łezką w oku ;)
Tak kiedyś było.Dzisiaj lekarze czy prawnicy bawią się w Alpach czy na Mauritiusie stąd też lokale splajtowały tak samo jak Racibórz.
Panie Janku tylko tak dalej, "DUŻO ZDROWIA" Niewiem,czy sie nie myla,ale to jest chyba Wiedeńska.Pan panie Janku o ile pamientom poszedł z Jubilatki z Obory rozkręcić Wiedeńską.Jeszcze raz pozdrawiam. Marek.