środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Religia jako odrutka na pesymizm

05.09.2021 07:00 | 3 komentarze | red

Wakacyjna lektura skłoniła księdza Łukasza Libowskiego to przemyśleń na temat pesymizmu.

Religia jako odrutka na pesymizm
Życie ludzkie nieuchronnie zmierza ku katastrofie śmierci - uważa ksiądz Łukasz Libowski. W czym duchowny znajduje pocieszenie?
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Co złego się stało, naznacza człowieka

Oto oznajmił on – dla nas, zanurzających się w żywioł wiersza, jest bowiem to oznajmienie przeszłością – że wyprowadza się z miasta, w którym dotychczas żył; jest to miasto, dorzućmy, nadmorskie – a ponieważ miastem Kawafisa była położona nad morzem Aleksandria, niewykluczone, że to ją właśnie miał poeta przed oczyma, kiedy układał czytane przez nas frazy. A więc: bohater nasz zadeklarował, iż przenosi się do innego, ufa, że lepszego dlań miasta; swoją drogą: ciekawe, czy ta jego deklaracja to deklaracja faktyczna, czy też byłyby to tylko słowa na wyrost wyrzeczone, „wypuszczone” przezeń z „zagrody zębów” w przypływie emocji, dla wyrażenia, jak to w wypadku takich słów najczęściej bywa, tych emocji, a bez świadomości, a przynajmniej bez pełnej świadomości, ich gatunkowego ciężaru, tj. ich performatywnej natury.

Dlaczego mężczyzna cytowany zdecydował się na tak drastyczny ruch? Bo zapragnął był odciąć się od swojej smutnej, obciążającej i przytłaczającej go przeszłości, o której każdy kąt jego obecnego świata boleśnie mu przypomina; wie, że bez przeprowadzki od tego, co minione, żadnym sposobem się nie odłączy, nie oderwie. Że ma za sobą przykre doświadczenia – nie dość to chyba powiedziane. Wszak sam o tym, co zaszło, w odtworzonej przez jego przyjaciółkę – przyjaciela czy też kochankę-kochanka wypowiedzi opowiada dobitnie, mocno: zniszczył był swoje życie doszczętnie, zmarnował je zupełnie, tak, że legło ono w gruzach. Oświadcza on, iż duchowo zastygł, uwiądł, zamarł, iż jest nie czym innym, jak nieboszczkiem. Lecz ma nadzieję: nadzieję na lepsze jutro, na lepszy czas; nadzieję, że los się odwróci, że los się do niego uśmiechnie, że dane mu jeszcze będzie zaznać szczęścia.

Odpowiedź, jaką otrzymuje na tę swoją deklarację, zaskakuje. Gdyż nie znajdujemy w niej, jakbyśmy się tego, jak sądzę, spodziewali, słów empatii i współczucia, słów podtrzymujących jego nadzieję, ale słowa twarde i złowróżbne, słowa nadzieję jego zabijające, słowa wieszczące tragedię – choć można sobie wyobrażać, że słowa te rozbrzmiewają nie groźnie, ale serdecznie, z litością, czule: słowa wieszczące tragedię jeszcze większą niż ta, która już w życiu naszego mężczyzny się dokonała, klęskę, powiedzieć chyba należy, by ją jakoś określić, całkowitą, bezwzględną, totalną do kwadratu czy nawet sześcianu. Boć podmiot mówiący w utworze, jakby profetycznym natchnieniem niesiony, w oparciu, jak mniemam, o swoją dobrze ugruntowaną wiedzę o sprawach ludzkich, przepowiada i wyrokuje, iż jego przedmówca nigdy ze swojej zaprzepaszczonej, przegranej przeszłości nie zdoła się wyzwolić, że nie ma nigdzie takiego miejsca, w którym mógłby się on ukryć i schronić przed prześladującą go własną jego historią – dokądkolwiek pójdzie, ona nieodmiennie pójdzie za nim, ona wszędzie dosięgnie go i dopadnie: miasto, które zamierzył opuścić i porzucić, niczym fatum, niczym przekleństwo, wszędzie będzie mu towarzyszyć. Po to będzie mu towarzyszyć, aby zatruwać, aby druzgotać mu życie, aby jego życie ścierać na mak, obracać je w perzynę. Albowiem takie jest odwieczne prawo – zdaje się być głęboko przekonanym nasz podmiot mówiący: to, co złego się stało, naznacza człowieka; raz wdarłszy się do przybytku człowieczego bytu, nieszczęście narasta w nim i potęguje się, egzystencję człowieka powoli, lecz nieodwołalnie rozsadzając; jeśli raz jeden poszło w życiu ludzkim coś nie tak, to pewnym jest, że całe to życie pójdzie nie tak, że całe to życie skończy się porażką, fiaskiem.