Fantastyka jest wszędzie
Z Beniaminem Schroederem o potrzebie ucieczki od rzeczywistości, grach wyobraźni, książkowej fantastyce oraz... zielonych stworkach rozmawia Wojtek Żołneczko.
– Wspominałeś o książkach i filmach, ale z fantastyką wiążą się też nierozerwalnie gry fabularne. Czym różnią się te gry od „chińczyka” czy „szachów”?
– Gry fabularne dzieją się przede wszystkim w umyśle osób w nie grających. Teoretycznie gra fabularna nie potrzebuje niczego poza ludźmi, choć najczęściej używa się w nich takich przedmiotów jak kostki i kartki. Są też podręczniki do takich gier, w których opisany jest świat przedstawiony. Gra fabularna polega na tym, że jedna osoba – swego rodzaju narrator, nazywany najczęściej mistrzem gry – przedstawia świat, opisuje miejsca i reakcje tego świata na działania głównych bohaterów. W role bohaterów wcielają się gracze.
– Kto wygrywa?
– Wszyscy, bo celem gry jest wspólne stworzenie jak najlepszej opowieści. Choć bywają też takie sesje, gdy gracze zajmują się tylko walką. Określają statystki swoich postaci, broń, którą dysponują, parametry ich ataku i obrony, ustawienie taktyczne. Kiedy indziej celem jest rozwiązanie zagadki. Jednak najważniejsza jest satysfakcja z samej gry – z wprowadzenia w życie ciekawych pomysłów, odegrania świetnych scen.
– Pytałem o te gry, bo zdaje się, że są one jednym z elementów raciborskiego konwentu miłośników fantastyki Goblikon. Powiedz coś więcej o tej imprezie.
– W takim razie muszę opowiedzieć o historii raciborskiej fantastyki. Ona rozpoczęła się w 1998 roku. Wtedy powstał Klub Witangemot, który miał na celu popularyzację fantastyki i gier RPG (od ang. Role Playing Game, pol. gra fabularna) w Raciborzu. Ten klub działał przy raciborskiej „Strzesze” przez kilka lat. W 2001 roku przeniósł się do biblioteki, która zaproponowała prowadzącej go Danucie „Muscat” Jagiełło, żeby stworzyła tam klub dla miłośników twórczości Andrzeja Sapkowskiego. Klub rozrósł się i stał się klubem miłośników fantastyki i RPG. Przyjął nazwę Bastion i praktycznie istnieje do dzisiaj. W 2003 roku postanowiono, że skoro członkowie tego klubu jeżdżą po Polsce na konwenty fantastyki, to dlaczego nie zrobić takiego konwentu również w Raciborzu.
– W ten sposób narodził się Goblikon?
– Tak. W tamtym czasie konwenty to były bardzo poważne imprezy. Goblikon miał być lżejszy, odpowiadający klimatem pełnemu humoru opowiadaniu Jerzego Rzymowskiego pt. „Grieg”. I to się przyjęło. Goblikon do dziś pozostaje małą imprezą o niemalże rodzinnym klimacie. Nie ma tłumów, większość ludzi się zna, a jeśli są nowe osoby, to zdążą zapoznać się z resztą uczestników.