Poniedziałek, 23 grudnia 2024

imieniny: Sławomiry, Wiktorii, Iwona

RSS

Westfalska Ławka (XII). O losach śląskich synków

17.09.2024 09:00 | 0 komentarzy | (q)

Po niedługim czasie od przejścia frontu, szedł szosą do pszowskiej kopalni na zmianę popołudniową. Ze szychty wrócił do domu po blisko trzech latach.

Westfalska Ławka (XII). O losach śląskich synków
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Francek

Po niedługim czasie od przejścia frontu, szedł szosą do pszowskiej kopalni na zmianę popołudniową. Ze szychty wrócił do domu po blisko trzech latach. Kiedy Francek szedł w stronę kopalni, w przeciwną strony Rosjanie gnali krowy całą szerokością szosy. Był to widok przerażający świadków płynącej rzeki krów, ryczących z głodu i bólu niewydojenia. Ludzie mówili, że krowy płakały. Francek uparcie próbował przedrzeć się w stronę kopalni, co mu się nie udało. Rosjanie jechali konno po obu stronach szosy. Jeden z nich zawrócił Francka i kaza mu popędzać krowy aż do dworca kolejowego w Wodzisławiu. (6 kilometrów), gdzie został załadowany do wagonu razem z krowami i wywieziony do Rosji, a tam trafił do obozu jenieckiego. Jego zrozpaczona, niedawno poślubiona, żona będąca w stanie odmiennym szukała Francka wszystkimi sposobami. Bezskutecznie. Tymczasem Francek o mało nie stał się bigamistą. W obozie wiele funkcji wykonywały młode owdowiałe Rosjanki. Poślubienie Rosjanki dałoby Franckowi możliwość opuszczenia obozu, by żyć w Rosji niewiele lepszym życiem człowieka „wolnego”. Francek myślał o tym poważnie. Ale wiele razy widział „wolne” Rosjanki, które podchodziły do ogrodzenia obozu i prosiły o grzbiety zjedzonych śledzi, z których gotowały zupę rybną. To Francka powstrzymało. Gdy wrócił, jego syn miał ponad 2 lata.

Konduś

Miał bogatą wojenną przeszłość. A było to tak: wojna zastała go w 33. Pułku piechoty w Łomży, gdzie odbywał normalną służbę wojskową, dorabiając się stopnia podoficera, ponieważ miał ukończone gimnazjum. Tam Kondusia dopadła wojna i bił się z Niemcami na Kurpiowszczyźnie, aż dostał się do niewoli. Jako Ślązak został zwolniony i wrócił do domu, myśląc że dla niego wojna już się skończyła. Jego zadowolenie z takiego obrotu sprawy nie trwało długo. Po pewnym czasie dostał powołanie do innego wojska, ponieważ Niemcy orzekli, że Ślązak to też Niemiec. Tym razem musiał przywdziać mundur wroga, z którym nie tak dawno się bił. Ponownie do niewoli dostał się we Francji. Była to niewola angielska. W swej naiwności myślał, że tym razem wojna rzeczywiście dla niego się skończyła. Jednak Anglicy, nie konsultując się z Niemcami, orzekli, że jeżeli Ślązak, to też Polak i kierowali go do armii Andersa. Konduś postanowił walczyć w swojej sprawie i obstawał przy tym, że skoro został wzięty do niewoli jako żołnierz niemiecki, to należy go traktować jak niemieckiego jeńca wojennego. Takich jak on było wielu. Dostali od Anglików szpadle i kazano im zryć kawał udeptanego placu, a na koniec udeptać to, co zryli, by następnego dnia zaczynać od nowa, aż do czasu, gdy nabiorą rozumu. Konduś nie był tchórzem ani dekownikiem. Na Kurpiowszczyźnie bił się dzielnie. W Hitlerowym wojsku nie miał motywacji patriotycznych i starał się przeżyć. Do Anglików i Francuzów miał pretensje o papierową wojnę, jaką oni wypowiedzieli Hitlerowi, którego wcześniej mieli pilnować, by nie uzbroił Niemców, do czego byli zobowiązani traktatem wersalskim. Wtedy Anglicy byli w stosunku do Hitlera bardziej opieszali, niż później w stosunku do Kondusia i jemu podobnych. Rozważania te w niczym nie pomogły Kondusiowi i musiał przywdziać trzeci mundur – tym razem andersowski. W cywilu nawet nie mógł marzyć o tak częstej zmianie garniturów. Szczęście jednak sprzyjało Kondusiowi. Po powrocie z Anglii do Polski niewiele brakowało, by kolejni dyktatorzy i zarządcy jego losów zafundowali mu czwarty „garnitur” (więzienny drelich) za służenie siłom reakcyjnym na Zachodzie. Takie to były czasy.

Janek

To ten, który przed wojną ukończył rybnickie gimnazjum po przejściu kilkunastu tysięcy kilometrów, a potem postraszył Teodora Seidla Hitlerem, dostał powołanie do Wehrmachtu, ale z tego nie skorzystał, bo nie po to tak ciężko okupił wykształcenie, by teraz dać się zabić, bo jakiś Hitler tak chce. Dlatego schował się w dziurze pod podłogą w kuchni, skąd co pewien czas wychodził nocą na pole z rosnącym żytem lub tytoniem, po którym badyle stały przez zimę, a on wśród nich w białej płachcie, by nie być zauważonym. Było to dosyć bezpieczne, ponieważ mieszkał w ostatnim domu przy jego ulicy. Jednego razu żandarmi wpadli do domu, gdy akurat na urlopie z frontu był starszy brat Janka. Powiedział on żandarmom, że gdyby wiedział gdzie brat się ukrywa, to sam by go zastrzelił, ponieważ splamił honor rodziny. Od tej pory dom był zostawiony w spokoju. Ale wojna i tak źle obeszła się z Jankiem. Ukrywając się w wilgotnej dziurze, nabawił się reumatyzmu i podupadł na zdrowiu, przez co nie założył rodziny. Jeszcze nie tak dawno podczas niedzielnej sumy siadaliśmy w tej samej ławce. Nieraz obok mnie siedziała moja wnuczka Monika, która kiedyś spytała: Dziadku, dlaczego ten pan przed uklęknięciem kładzie chusteczkę pod kolana? Taką właśnie przedwojenną klasę miał Janek. Dożył ponad 80 lat. Po jego pogrzebie dowiedziałem się, że urodziny obchodziliśmy tego samego dnia – 26 stycznia.

Wiluś

Mój kuzyn przeżył wojnę, ale nie wrócił do domu. Pod sam koniec wojny został postrzelony przez Anglika. Kula przeszyła mu twarz. Był leczony w szpitalu angielskim do czasu, aż można było przekazać go do niemieckiego szpitala. Leczenie skończyło się w 1947 roku. Wtedy zgłosił się do Polskiej Misji Wojskowej w Niemczech, gdzie trafił na „prawdziwego” Polaka, a ten mu wyjaśnił, że skoro walczył dla Hitlera, to powinien zostać w Niemczech. Wiluś skorzystał z jego życzliwej rady i został. Ożenił się, ma dzieci i wnuki. Zmarł na początku września 2007 roku, dożywszy 85 lat.

Roman

Wrócił z robót u bauera i co pewien czas mijał się na wąskich uliczkach Pszowa z tym, który zagnał go do tej przymusowej pracy. Po takim spotkaniu Roman mówił domownikom: Jo zaś spotkoł tego gizda, skwuli kierego cołko wojna przeżyłech w drylichu. Dopiero jego starzyk powiedział Romanowi: Synek! Ty ani nie wiysz co mu zawdziynczosz. Jak byś robiył na grubie, to by cie Hitler wzion na ostfront i byłoby po tobie. Straciyłbyś sie bez pogrzebu, jak wiela pszowskich karlusów w twoim wieku, z kierymi tyś chodziył do szkoły, a oni robiyli na grubie i potym poszli na wojna. Po kilku dziesięcioleciach Roman dostał odszkodowanie za pracę niewolniczą. We wrześniu 2006 roku obchodził z żoną Diamentowe Gody w gronie swojego licznego potomstwa, które zapewne świata by nie oglądało, gdyby nie kopalniany urzędnik, będący jedynie narzędziem w rękach Opatrzności, realizującej swój plan względem Romana, a być może, że przede wszystkim względem jego potomstwa. Roman żył 93 lata.