"Nie istnieje żaden zewnętrzny Władca Czasu. Jest tylko nasza wola. Ucieczka przed sobą w świat tego, co nas odurza i odwraca uwagę od kropel, które drążą skałę, nie pomaga w zrozumieniu własnych potrzeb" - pisze w swoim najnowszym felietonie pn. "Władca Czasu nie istnieje, a ze zmianami można się oswoić" Barbara Musiałek.
Władca Czasu nie istnieje, a ze zmianami można się oswoić
Kiedy pierwszy śnieg osiadł na zderzakach aut, dzieci zbierały białe drobinki w dłonie, lepiąc kulki z tego, co udało im się zebrać. No tak, pomyślałam, czasem musimy rzeźbić z tego, co mamy. Gdy nadchodzą zmiany, trzeba układać swoje sprawy na nowo, często dysponując niewielką ilością danych czy zawartością portfela. Jednak nie ma się co załamywać, bo tak jak śnieg topnieje, początek zmian zaczyna być środkiem, aż w końcu staje się czymś znanym i naturalnym. Mijający rok, który był pełen zmian, nauczył mnie, jak je oswajać.
Trzeba dostosować plan
Od czasu Imieninowego Koncertu Klubu Barbar w Klubie Rebus wybrzmiewają mi w głowie słowa piosenki „Byle było tak...” napisane przez Jerzego Kleynego. W moim mniemaniu wskazują, że każdy z nas chciałby, aby wszystkie sprawy układały się pięknie i gładko niczym spodnie wyprasowane w kant. Jednak żeby tak się działo, gdy wyrośnie przed nami przeszkoda, koszmarna jak grzybek z napisem „Teraz musisz mnie zjeść”, po prostu trzeba ruszyć przed siebie z nowym planem. Nie powiem, że to jest łatwe. Bo na początku zawsze jest trudno. Ale gdy wyobrażam sobie ogrom pracy, jaki mnie czeka, mówię do siebie: „Dam radę, bo kto jak nie ja”, a potem zaczynam wymyślać, jak pociąć wielkie zadanie na kawałki, żeby zjeść przysłowiowego słonia.
Zaskoczenie bywa nieprzyjemne
Zmiany lubią zaskakiwać, tak jak znajomi, którzy wyrywają nas z zamyślenia. Należy wtedy coś odpowiedzieć, w miarę szybko i na temat, a nie zawsze się da. Gdy mnie na ulicy ktoś zagadnie o treść myśli, staję przed nim jak wryta z dziwnym wyrazem twarzy. Jestem bowiem zbyt pochłonięta historią, jaka tworzy się w moim umyśle, by sprawnie wytłumaczyć się z tego, że tu i teraz obecne jest tylko moje ciało. A to dlatego, że u mnie spacer, nawet krótki, uruchamia kreatywność i, idąc do pracy czy na zakupy, mogę na przykład komplikowa
życie fikcyjnej postaci. W ostateczności wypowiadam więc do osoby, która mnie miło zaczepiła, jakieś banalne zdanie i klasyczne pozdrowienie.
Ostatnio, coraz częściej, niestety, z zamyślenia wyrywają mnie wulgaryzmy rzucane na oślep. Rozumiem, że czasem przeklinanie może przynieść ulgę, ale nie wiem, co się dzieje, że słyszę tego coraz więcej i nachalniej z ust osób, które dopiero wchodzą w dorosłość. Czy są tak zestresowane lub pogubione, że tylko w ten sposób potrafią rozładowywać emocje? Zachowują się, jak gdyby ludzie wokół nie istnieli. W tym przypadku zmiana puka do człowieka, ale zbyt cicho, by przebić się przez nieprzebierające w słowach wrzaski.
Czego nam brakuje?
Siedemnastego grudnia uznaje się za Dzień bez Przekleństw. Podobnie jak Dzień bez Papierosa czy bez Komputera akcja ma zwrócić uwagę na problem, ale go nie rozwiązuje. Na usta ciśnie się pytanie: „Czego nam brakuje lub z czym nam tak bardzo niewygodnie, że wypełniamy pustkę słownym błotem, papierosowym dymem bądź czymkolwiek innym, dającym chwilową ulgę?”.
Odpowiedzi, jak zawsze, musimy szukać w sobie. Nikt tego za nas nie zrobi. Można zwrócić się o pomoc do specjalisty, co jest bardzo wskazane, ale koniec końców sami będziemy musieli dotrzeć do źródła swoich problemów. Tylko czy mamy na to czas? Czy chcemy? Niedawno rozmawiałam z młodzieńcem, który po maturze zrobił sobie przerwę w nauce i aktualnie zastanawia się nad sobą, analizując, jakim jest człowiekiem i w jakim kierunku, życia i kształcenia, zamierza dalej iść. Pracuje, ale znajduje czas na rozmyślania, choćby wieczorem, przed snem. To najlepsze, co można samemu sobie dać.
Nie istnieje żaden zewnętrzny Władca Czasu. Jest tylko nasza wola. Ucieczka przed sobą w świat tego, co nas odurza i odwraca uwagę od kropel, które drążą skałę, nie pomaga w zrozumieniu własnych potrzeb.
Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem
Pamiętam, że jak byłam kilkuletnią dziewczynką, bardzo mocno kusiło mnie, by powiedzieć na głos zasłyszane przekleństwa. Byłam po prostu ciekawa, jak to jest, tak się wyrażać. Bałam się rodziców, więc pewnego dnia wyszłam na zewnątrz i zaczęłam nieśmiało artykułować znane sobie brzydkie wyrazy. Z boku musiało to wyglądać komicznie, ale liczy się to, że pokusa zniknęła.
Podobno czasem zdrowo jest sobie przekląć, tak jak napić się wina, ale wszystko należy dawkować z umiarem i nienatarczywie. Gdy przechodzę obok grupy rzucającej mięsem, czuję, jakby w powietrzu unosił się smog. Spaliny słów. Warto pamiętać, że przekleństwa brudzą nie tylko tego, kto je słyszy, ale też tego, kto je wypowiada. Przez moment wszyscy jesteśmy w tym kotle.
Za rogiem, za rokiem, wcale nie musi czaić się zło
Już wkrótce skończy się rok, który dla wielu z nas był jednym z najtrudniejszych w życiu. Czy dlatego, że był przestępny? Nie wiem, niektórzy tak twierdzą. Wiem tylko, że zmian nie unikniemy, lepiej więc przygotowa
się na nie na tyle, na ile się da, zaczynając od lepszego poznania siebie. Musimy wiedzieć, co nas ogranicza, ale przede wszystkim, co nas wzmacnia. Wtedy można mierzyć się z wyzwaniami bez strachu powodującego, że chce nam się nadmiernie kląć, palić lub scrollować telefon. Damy radę, „bo kto jak nie my”, nawet zaczynając z niewielką ilością danych czy zawartością portfela. W ciemnej uliczce zmian wcale nie musi czaić się wilk, który nas zje. Może tam być całkiem sympatyczny gość, który wyznaczy życiu nowe kierunki.
Barbara Musiałek