Westfalska Ławka (V). Kwiatki dla niemieckich żołnierzy
W połowie lat trzydziestych atmosfera polityczna była mocno napięta. Nadodrzańskie dzieci, pasące krowy po niemieckiej stronie rzeki, wołały do dzieci po polskiej stronie: Poloku! Poloku! Za pół roku bydzie cie mioł Hitler w piekaroku! Dzieci z polskiej strony odpowiadały: Jak nasz Pilzucki (Piłsudski) fonsym ruszy, to wasz Hitler do galot naprószy! Dzieci z obu stron Odry wołały do siebie w polskojęzycznej gwarze śląskiej (na Dolnym Śląsku mówiono niemieckojęzyczną gwarą śląską).
Hibnerowie, mieszkający na skrzyżowaniu dróg w centrum Kokoszyc, wystawiali w niedziele radio w oknie, pod którym gromadzili się polsko-Ślazacy, by słuchać „Karlika”, delikatnie naśmiewającego się z Niemców, ponieważ na więcej polskie władze nie pozwalały, by nie drażnić Hitlera. Rozbawiona gromada polsko-Ślazaków działała na nerwy niemco-Ślązakom, zapraszanym do słuchania radia, gdy tamtędy przechodzili.
Stary Teodor Seidel proponował naukę języka niemieckiego młodemu Jankowi nie wiedząc, że Janek uczy się języka niemieckiego w rybnickim gimnazjum, chodząc codziennie 6 kilometrów do dworca kolejowego w Wodzisławiu, skąd jechał 12 kilometrów do Rybnika. Przez cztery lata nauki przeszedł odległość zbliżoną do jednej trzeciej długości równika.
Alfred jako podrostek był z matką w Raciborzu, a więc w Niemczech, gdzie wszystko było dla niego bardzo interesujące. Tam napotkali maszerujących hajotów, którzy go zauroczyli. O tym zauroczeniu powiedział mamie. Po chwili usłyszał śpiew, coraz głośniejszy z każdą chwilą. To szedł oddział esamanów, który wyłonił się zza rogu budynku na skrzyżowaniu ulic. Oni podobali się Alfredowi jeszcze bardziej niż hajoci, o czym również powiedział mamie. Potem napotkali okopcone mury dopalającej się synagogi przy Schusterstraße (ulica Szewska). Wtedy matka powiedziała do Alfreda: Widzisz, ta bożnica spolyli wczora ci, co przed chwilom maszyrowali ze śpiywym.- Alfreda to nie przeraziło. Nawet był zadowolony, że wreszcie ktoś wziął odwet na Żydach za ukrzyżowanie Pana Jezusa, o czym nie tak dawno mówił ksiądz na religii.
W sierpniu 1939 roku powstańcy o prymitywnym patriotyzmie jeździli rowerami nad Odrę i wspomagali tamtejsze dzieci w przekrzykiwaniu się przez rzekę, krzycząc: Hi! Hi! Hi! Hitlera bij! W tym czasie kokoszyccy niemco-Ślazacy przygotowywali w ukryciu bramę powitalną dla Niemców. Pierwszego września hałaśliwi powstańcy byli już w drodze na wschód. Zmotoryzowane wojska niemieckie wyprzedziły ich i dalsza ucieczka nie miała sensu. W Kokoszycach stała brama powitalna, a między domami wisiał transparent nad ulicą, a na nim napis: Wier danken dem Fürer für die Befreiung (Dziękujemy Wodzowi za oswobodzenie). Janek wiedział, że nie kto inny jak tylko Teodor Seidel był jego wykonawcą. Poszedł do sąsiada i powiedział tonem ponaglającym: Tedorze, syminejcie gibko tyn napis, bo jak sie Hitler dowiy, żeście go napisali z felerym, to koże was zawrzyć. Zapomnieliście Führerowi ‘h’ napisać. Przestraszony Teodor odrzekł: Synku, miyndzy chałupami jest za mały absztand (mały odstęp) i ‘h’ się nie zmieściyło. Janek odparł: Na poczontku też mocie feler. Daliście jedna litera za dużo. Pisze sie ‘Wir’, a nie ‘Wier’. Jak by nie tyn feler, to by się ‘h’ zmieściyło. Seidlowi więcej nie trzeba było tłumaczyć, więc szybko zdjął kompromitujący go transparent i rozebrał bramę powitalną, przez którą nie przeszedł ani jeden niemiecki żołnierz, czym był mocno zawiedziony.
Gdy z duszą na ramieniu wrócili do Kokoszyc powstańcy – kolarze, nie było śladu po bramie i transparencie, ponieważ aktywni i nadgorliwi niemco-Ślązacy zrozumieli, że się wygłupili. Dlatego nie wskazali hitlerowcom hałaśliwych i nadgorliwych powstańców, których teraz sytuacja zmusiła do potulności. Ale w odwecie za upokorzenia zwołali pod Hibnerowym oknem wiec niemco-Ślązaków, postraszyli sympatyków radiowego Karlika, naubliżali im, a potem z szynku wynieśli portret Hitlera, zrobili krótki przemarsz, po czym kazali dzieciom zanieść portret do kościółka w parku, skąd ksiądz przegonił całe to towarzystwo, i na tym się skończyło. Po paru dniach kilku aktywnych niemco-Ślązaków zwołało tych, co w roku 1926 postawili pomnik powstańczy i kazali im głęboko zakopać kamień z tablicą upamiętniającą III powstanie śląskie. Wtedy nawet przez myśl im nie przeszło, jak gruby bat na siebie kręcą.
Wozy pancerne jechały ulicą Wodzisławską, od Raciborza, przez Pszów, do Wodzisławia i dalej. Wtedy Ludwik, w przeddzień swoich siedemnastych urodzin, widział ludzi rzucających kwiaty żołnierzom, czym był bardzo zdziwiony. Pytał ojca, co to znaczy? Przecież to wojsko wroga. Ludwika ojciec powiedział: Ty mosz dopiyro 17 lot i o dużo sprawach nie wiysz. Twoi starsi bracia ni majom roboty od downa. Jak brukowali droga do Zowady, to Zefek se myśloł, że znejdzie tam robota. Ale urzyndnik powiedzioł, że musi się zapisać do powstańcow. Zefek powiedzioł, że nima powstańcym, to jako też może sie zapisać do takigo zwionsku. A on mioł sie zapisać do Związku Młodzieży Powstańczej. Zefek wiedzioł, że do polityki nimo sie miyszać, toteż roboty nie dostoł. Urzyndniki fest (mocno) se pocańtowali ludziami (poniewierali, lekceważyli ludzi). Trzi lata tymu jedyn sztajger zawzion się na nijakigo Skowronka i straszył go, że go wyciepnie z roboty (zwolni z pracy), choć mo dużo dziecek. Skowronek nie umioł tego wytrzimać i poskarżył sie bratowi. Czekali na sztajgra koło szybu. Jak on wyjechoł, to ciepli sie na niego (rzucili się na niego) i tak go zbancali (pobili) jego kilofkym, że umrzył w drodze do lazaretu. Potym Skowronkow zawrzyli, a w biurach nad markowniom policyjo postawiyła 5 maszyn do pisanio, na kerych spisowali skargi bergmanow na sztajgrow. Wtedy sztajgry podwinęli ogony i spotulnieli, a na grubie był wielki strajk, żeby Skoronkow wypuściyli z harestu. Możno jeszcze pamiyncesz jak ogłosiyli, że muszymy malować płoty na bioło, a kto nie pomaluje, to dostanie sztrofa (karę) 10 złotych za piyrszym razym. Powiedzieli, kaj momy se kupić farba. Tyś ciongnył wozek do Wodzisławia i nazod (razem 8 km). Przywiyźli my 12 biksow farby, a jak jo miyszoł farba, to się okozało, że w kożdej biksie była farba i cymynt na dnie. Ludzie godali, że fabryka z farbom mioł krewny od Rydza Śmigłego. Roztomańtego cygaństwa państwowego było dużo. Pora lot tymu kozali nom fedrować w niedziela dlo bezrobotnych. Do roboty prziszli prawie wszyjscy, a ci, co z jakigoś ważnego powodu nie byli w robocie, to nie umieli obstoć (byli napiętnowani) za to, że nie chcieli pomóc bezrobotnym. Jak nieskorzi (po dłuższym czasie) bezrobotni upomnieli sie o piniondze zarobione dlo nich w niedziela, to dowiedzieli sie, że w tym miesioncu nie dostali elwrowego (zasiłku) ze skarbu państwa ino z tego, co bergmany zarobiyli (bezrobotnym wypłacano zasiłki w dniu jedenastym miesiąca. Polskie jedenaście, to niemieckie elf, dlatego bezrobotnych nazywano elframi). To przez to ludzie ciepali (rzucali) teraz kwiotki nimieckim wojokom, bo myślom se, że sie polepszy.
Andrzej Piontek