Wtorek, 5 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Sławomira, Zachariasza

RSS

Westfalska Ławka (IV). Z Westfalii do nowej Polski

21.06.2024 09:19 | 0 komentarzy | (q)

Po pierwszym i drugim nieudanym powstaniu, ówcześni wielcy tego świata postanowili rozstrzygnąć konflikt na podstawie plebiscytu. Wtedy nasiliła się propaganda każdej ze stron. Agitatorzy działający wśród Ślązaków we Westfalii skutecznie mącili umysły wielu ludziom, którzy potem zostawiali rodziny na łasce losu, wyjeżdżając na Górny Śląsk w celu włączenia się w wir wydarzeń. Tak zrobił ojciec Waleski w roku 1920. Jego zdesperowana druga żona spakowała skromny dobytek i wyruszyła z gromadą dzieci (swoich i drugiego męża) śladem ich ojca i ojczyma.

Westfalska Ławka (IV). Z Westfalii do nowej Polski
Kto wie, czy nas jeszcze zobaczycie? Zdjęcie zrobione w Nysie.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Na berlińskim dworcu wschodnim była kontrola w pociągu. Matce i macosze kazano wrócić ze swoimi dziećmi i pasierbami do Westfalii. Jedna z pasażerek doradziła jej, że ma lamentować jak Cyganka, a dzieci mają płakać. To pomogło. Mogły jechać na Śląsk. Po trudach podróży zamieszkali u krewnych, lecz po mężu i ojcu śladu nie było, ponieważ był gdzieś zajęty przeciąganiem Śląska do Polski. Najstarsza jego córka Waleska miała 13 lat, była więc ubezwłasnowolniona, przez co nie miała prawa sprzeciwu wobec przymusu opuszczenia środowiska rówieśniczego w Westfalii i najlepszego dla niej miejsca na świecie, jakim dla dziecka jest miejsce urodzenia, bez względu na to, gdzie jest to miejsce i jakie ono jest, pod warunkiem, że żyje się wśród rodziny.

Mieszkający w Westfalii polsko-Ślązacy nie mogli czynnie wesprzeć powstańców. Dopiero plebiscyt dał im możliwość poparcia powstańczych dążeń. Tej okazji nie przepuścił Jan Krambiec, który z westfalską żoną przyjechał na Górny Śląsk. Po ich powrocie niemieckie władze wiedziały, po co Krambcowie byli na Śląsku. Tym razem gra szła o wielką stawkę. To już nie niewinne towarzystwa polonijne i chóry o nazwie „Polonia”. Krambców dotknęły szykany. Rozbijano szyby w oknach wystawowych ich sklepu. W tej sytuacji zaczęli myśleć o powrocie do zmartwychwstałej Polski, choć los Górnego Śląska, a więc i ziemi ich przodków, był niepewny. Z powodu powojennej inflacji w Niemczech nie wchodziło w grę sprzedanie tak pokaźnego majątku, gromadzonego w Westfalii przez kilka dziesięcioleci. Możliwa była jedynie zamiana na majątek Niemca, chcącego wyjechać z Górnego Śląska z takich samych powodów, co oni z Westfalii. Jednak górnośląscy Niemcy nie byli biernymi obserwatorami i świadkami wydarzeń, ale walczyli o swoje, gdyż zbyt wiele mieli do stracenia. Oni nie mogli zgodzić się na to, by wielopokoleniowy dorobek pracowitych rąk zostawić i odejść boso z pustymi rękami, jak zrobił to kiedyś bezmajętny czternastoletni Jan Krambiec na początku swojej drogi życiowej.

Zniecierpliwieni Krambcowie znaleźli w Wielkopolsce chętną do sprzedania gospodarstwa rolnego (26 hektarów ziemi i zabudowania gospodarskie). Właścicielką była Lauretta von Steegmann, a pełnomocnikiem był jej syn Fryderyk von Steegmann. Umowę spisano u notariusza w Poznaniu, którym był Celiński. Ponieważ wartość majątku Krambców przekraczała wartość gospodarstwa rolnego w Oporowie koło Wronek, Lauretta von Steegmann różnicę dopłaciła w gotówce, którą Jan Krambiec prędko ulokował, kupując dom w Sterkrade-Buschhausen od pana Celińskiego. Jan Krambiec zaniedbał natychmiastowego spisania umowy notarialnej, ponieważ miał pełne zaufanie do notariusza. Wkrótce Celiński wycofał się z ustnej umowy, zwrócił pieniądze o dużo mniejszej wartości, osłabione inflacją. Taki dla Krambców był efekt pierwszego zetknięcia się z rodakiem na ojczystej ziemi.

Polska była dobra dla tych, którzy chcieli budować domy, gdzie kto chciał. Wtedy pszowianie wyszli za opłotki. Jedenastu ruszyło na południe i w granicach administracyjnych Kokoszyc (obecnie dzielnica Wodzisławia Śl.), lecz ponad kilometr od ich zwartej zabudowy, pobudowali domy na ojcowskich polach z parcelacji majątku hra biego Wengiersky’ego. Domy wybudowano niedaleko małego stawu, tworząc kolonię o nazwie Stawki, gdzie się urodziłem.

Krambcowie byli w Oporowie do jesieni 1923 roku, ponieważ już mogli kupić restaurację na polskim Śląsku, w Rogowie niedaleko Turzy Śląskiej. Mimo wszystko, ciągnęło ich do ziemi przodków, choć tylko Jan urodził się na Śląsku. W Rogowie nie był im przychylny proboszcz Arndt, a to dlatego, że organizowali zabawy taneczne w soboty. Krambcowie dokonali jeszcze kilku zamian majątków na ziemi rybnicko-wodzisławskiej, ubożejąc za każdym razem. W końcu kupili dom w Rydułtowach od Wilhelma Ch. – syna Franciszka, upamiętnionego pomnikiem w roku 1984. Za dom zapłacili 25 tysięcy złotych. Krambcowie i tym razem zaniedbali niezwłocznego spisania umowy notarialnej, niepomni wcześniejszego przykrego doświadczenia za sprawą Celińskiego. Nie wiedzieli, że dom był obciążony długiem hipotecznym w Komunalnej Kasie Oszczędności w Rybniku, w wysokości 10 000 złotych i w Banku Gospodarstwa Krajowego w Katowicach, w wysokości 5 000 złotych. Ten stan przypadkowo odkrył syn Krambców, który po odbyciu służby wojskowej został kancelistą Sądu Grodzkiego w Rybniku, gdzie z ciekawości wejrzał w dokumenty. Na pytanie Jana Krambca, Wilhelm Ch. powiedział, że obciążył tę nieruchomość czasowo, ponieważ spodziewa się odszkodowania od Skarbu Państwa za prowiant dostarczony powstańcom podczas trzeciego powstania. Odszkodowania nie dostał, toteż spisanie aktu notarialnego uzależnił od przejęcia przez Krambców obciążenia pożyczką w kwocie 10 000 złotych. Krambcowie nie mieli możliwości manewru, gdyż w remont domu włożyli 15 000 złotych, dlatego przystali na warunki Wilhelma Ch.

Andrzej Piontek