Czwartek, 28 listopada 2024

imieniny: Zdzisława, Lesława, Gościerada

RSS

PKM: "Nie damy sobie dmuchać w kaszę"

26.01.2018 04:40 | 90 komentarzy | kb

W piątek w Przedsiębiorstwie Komunikacji Miejskiej odbył się 4-godzinny strajk.  Pracownicy domagają się podwyżki płac.  Mówią jednak, że nie chodzi tylko o pieniądze dla nich. PKM ledwo wiąże koniec z końcem. Środków brakuje na utrzymanie infrastruktury. O tym, gdzie należy doszukiwać się przyczyn tej sytuacji mówi Grzegorz Sztymala, szef „Solidarność” w PKM.

PKM: "Nie damy sobie dmuchać w kaszę"
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Dlaczego strajkujecie?

Od 2011 roku w PKM nie było żadnych regulacji płacowych. Mało tego pracownicy zgodzili się na pozbawienie elementów wynagrodzenia takich, jak premie. Teraz żądamy podwyżki płac o 500 zł, to nie jest jakieś wygórowane oczekiwanie.  Nasz strajk ma charakter płacowy, ale jest on spowodowany ty, że gminy tworzące Międzygminny Związek Komunikacyjny, który jest właścicielem PKM,  nie chcą płacić wystarczających środków  potrzebnych nie tylko na nasze pensje, ale nawet na utrzymanie infrastruktury. Ludzie są zdeterminowani. Żaden kierowca  nie chce pracować za nieco ponad 2 tys. zł na rękę, czyli tyle co - z całym szacunkiem - zarabia pani na kasie w markecie. Dochodzi do tego, że nasze żony dostają większe wypłaty niż my.  

Macie świadomość, że ten strajk może być gwoździem do trumny PKM?

Zdajemy sobie sprawę, że nasza firma może przestać istnieć, chociaż już i tak ledwo działa. Już teraz nie jesteśmy pewni tego, czy otrzymamy wypłatę. PKM opóźnia się z płaceniem składek na Zakład Ubezpieczeń Społecznych, bo WARBUS ma zaległości względem nas. Jeśli tak ma być, że PKM padnie, to niech tak będzie. Wypłacą nam, co się nam należy, a my znajdziemy sobie pracę, za 2 tys. zł . Poza tym nasi koledzy pracujący w Czechach, jako kierowcy zarabiają tam ponad 3 tys. zł. My sobie jakoś poradzimy. 

 

Dlaczego Wasza firma jest w tak złym stanie, że stoi na skraju bankructwa?

Spójrzmy tylko na to, że my wykonujemy tzw. wozokilometr za przeszło 4 zł, a inne tego typu miejskie firmy przewozowe ok. 7  zł za usługę na tym samym poziomie. To są głodowe stawki. Co do tego doprowadziło? Kiedy przewodniczącym Międzygminnego Związku Komunikacyjnego był pan Krzysztof Baradziej zdecydowano, że usługi przewozowe pójdą na przetarg. Firma WARBUS z Warszawy idealnie wstrzeliła się w oczekiwania finansowe PKM. Czy to był przypadek? Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę, co się dalej działo. Chodzi mi tutaj o uchwałę Rady Miasta o wystąpienie Jastrzębia-Zdroju ze struktur MZK w styczniu 2015 roku, co miało stać się w dniu 1 stycznia 2016 roku.  Do czego jednak ostatecznie nie doszło.

No właśnie, jak Pan ocenia tą decyzję, aby pozostać w MZK?

Wystąpienie z MZK było jak najbardziej słuszne. PKM mógł dalej funkcjonować, ale nie w tych strukturach.  Nie od dzisiaj wiadomo, że MZK po macoszemu traktuje swoją własna firmę, jaką jest PKM. Nie zdecydowano się na uczynienie z nas podmiotu wewnętrznego, a zrobiono przetarg w wyniku, którego kontrakt wart 200 mln zł przypadł zupełnie obcej firmie - bez bazy, autobusów, zaplecza. Przypadek czy celowe zamierzenie? Dużo by na ten temat mógł powiedzieć pan Benedykt Lanuszny, dyrektor Biura MZK oraz poprzedni przewodniczący związku pan Daniel Wawrzyczek.

Jednak jastrzębscy radni zdecydowali jednak, że miasto w MZK zostanie…

Tak. My wiemy doskonale, którzy to są radni. Panowie reprezentują kluby Prawo i Sprawiedliwość oraz Wspólnotę Samorządową. Jednak załoga nie da sobie w kaszę dmuchać i doskonale wie, kto jest odpowiedzialny za to, co teraz dzieje się z naszą firmą. PKM jest praktycznie trupem. Nazwiska tychże panów wisiały w gablotach na terenie zajezdni. Wyborcy to także kierowcy, którzy potrafią ocenić postawę „panów polityków”, bo więcej w tym wszystkim było polityki, niż rzeczywistej chęci pomocy.

Uważacie, że zostaliście wykorzystani przez polityków?

Ależ tak! Wierzyliśmy im i przychodziliśmy na te wszystkie sesje, posiedzenia, spotkania. I co z tego wynikło? Nic. Panowie Janecki i Baradziej dobili PKM wypuszczając usługi transportowe w przetarg. Inni panowie z PiS na siłę z powrotem wciągnęli nas w struktury MZK, które na nas żyrują. Żadna firma transportowa nie będzie świadczyć usług za takie pieniądze. Nie znajdzie się taki głupi i naiwny jak my.

Mówił Pan, że PKM może paść. Kto mógłby mieć w tym jakiś interes?

Oczywiście nie mogę podać żadnego nazwiska. Spójrzmy jednak na ewentualne bankructwo MZK w ten sposób, kto przejmie schedę po nim. Majątek zostanie wyprzedany, a pieniądze podzielone po równo pomiędzy 10 członków MZK. Same autobusy – tabor nie są tutaj aż tak istotne. Najlepszym kąskiem jest plac. Teren, na którym znajduje się MZK, jest blisko centrum. Z pewnością znalazłby się chętny, który postawiłby jakiś hipermarket. Ktoś by na tym interesie zarobił  - i kupujący, i sprzedający. Znowu mielibyśmy do czynienia z oczywistym przypadkiem.

Ktoś chce na siłę pogrzebać PKM?

Wszyscy deklarują, że chcą ratować. Jednak, gdy się popatrzy na ciąg zdarzeń z ostatnich 7-8 lat to nie jestem pewny czy rzeczywiście o ratowanie chodzi. Mogę jedynie powiedzieć, że określona grupa osób podejmowała w tych latach bardzo niekorzystne decyzje dla naszej firmy. Ta grupa osób jest powiązana różnymi zależnościami towarzyskimi, politycznymi, reprezentuje konkretną opcję. Wszystko to, co spotkało PKM w ostatnim czasie nie może być jedynie ciągiem nic nieznaczących przypadków. Jakaś grupa działała w konkretnym celu.

A ten strajk czy nie jest na rękę tym osobom?

Pracownicy mają już dość. Ich wytrzymałość jest na wyczerpaniu. Nie chcą dalej dawać robić się w konia. Nie chcą być oszukiwani, mamieni. Jak już powiedziałem, nie damy sobie dmuchać w kaszę.

Czy będzie eskalacja Waszego protestu?

Na razie nikt z nami nie rozmawia. Nie otrzymujemy propozycji do negocjacji. Z dużym prawdopodobieństwem możemy powiedzieć, że na tym jednym proteście się nie skończy. Jednak na razie za wcześnie na szczegóły.

 

Katarzyna Barczyńska-Łukasik