Zamrożeni muzycy. Czy branża doczeka reanimacji?
Mówią o sobie, że są pierwszą branżą, której działalność zamroził w czasie pandemii rząd i ostatnią, która zostanie przywrócona do życia. Choć chcieliby zajmować się muzyką do końca świata i o jeden dzień dłużej, niektórzy mogą tej reanimacji nie doczekać.
Niech żyje wolność i swoboda
Po 10 latach działalności firmy, Bogdan Bartnicki, założyciel zespołu „Bartnicky Band” i agencji nagłaśniającej BB Group, zamiast zbierać owoce swej pracy, liczy straty. W ciągu pierwszych sześciu miesięcy tego roku jest na minusie półtora miliona złotych. – To miał być bardzo dobry rok, bo działamy nie tylko w Polsce, ale i w Czechach i na Słowacji. Na początku marca mieliśmy zaplanowanych dwanaście koncertów. Nie zdążyliśmy nawet podpisać umów. Za ostatnie oszczędności kupiliśmy jeszcze sprzęt, bo jesteśmy firmą która ma swoje nagłośnienie, swoje oświetlenie, swoje kamery, sceny i ekrany. Ostatnią fakturę wystawiłem 4 marca i funkcjonuję tylko dzięki temu, że żona ma normalną pracę – przyznaje lider zespołu.
Pan Bogdan mówi o sobie, że w papierach jest Czechem i choć jego firma jest zarejestrowana w Polsce i tu płaci podatki, to niewielkie wsparcie finansowe otrzymał od rządu czeskiego, a nie polskiego. – To była jednorazowa wypłata. W przeliczeniu na złotówki to 4 tysiące złotych. Jako nierezydent polski mieszkający od 15 lat w Polsce zostałem pozbawiony możliwości starania się tu o jakąkolwiek pomoc – tłumaczy pan Bartnicki i choć dodaje, że cała branża muzyczna leży, to jednak nie rezygnuje z kolejnych przedsięwzięć. Wraz z czeskim zespołem „Izabel” nagrał utwór „Dwa brzegi”. Teledysk do niego powstał w Cieszynie, mieście, które łączy dwa państwa mostem. Jeszcze do niedawna swobodnie można go było pokonywać. Teraz znowu zaczął dzielić, a Polacy i Czesi po prostu za sobą tęsknią i właśnie o tym jest ta piosenka. – Marzy mi się wolność i swoboda. Oddychanie kulturą i wyjście do ludzi, którzy nas napędzają do działania. Emocje, które przeżywamy podczas koncertów są bezcenne – podsumowuje Bogdan Bartnicki.
Więcej szczęścia ma Piotr Pisarczyk z zespołu „Pompa Band”, bo oprócz realizowania swoich pasji muzycznych na scenie, jest też dyrektorem Państwowej Szkoły Muzycznej w Raciborzu, więc nie musi się martwić o bieżące rachunki. – Na początku mieliśmy dołek. Odwołano nam wszystkie firmowe eventy, a klienci indywidualni poprzesuwali imprezy na jesień, albo przyszły rok. Przestały dzwonić telefony i pozostały tylko kontakty na Facebooku. Jako firma skorzystaliśmy z tarczy antykryzysowej, otrzymując trzymiesięczne zwolnienie od zusowskich składek. Jako muzycy wykorzystaliśmy czas zastoju na uzupełnienie bazy utworów i instrumentów oraz pracę nad promocją – mówi Piotr Pisarczyk.
Komentarze
3 komentarze
@antymhl999 - a jest jakaś inna alternatywa? jeśli rząd nie odblokuje imprez, które poniekąd mnie też biją po kieszeni to trzeba się czymś zająć w dłuższej perspektywie czasu. Jeden z aktorów został kurierem dla przykładu.
aleś błysnął Wojtuś...
to trzeba iść do roboty a nie czekać na gwiazdkę z nieba