Ksiądz Jan Szywalski opowiada anegdoty o... księżach
- O księżach krąży dużo anegdot i żartów. Często, zwłaszcza te wymyślone, są złośliwe czy nawet sprośne, często absurdalne. Jednak zdarzają się w kościele czasem zabawne incydenty, księżowskie przejęzyczenia, które wzbudzają ogólny śmiech w kościele - pisze ks. Jan Szywalski.
Krótko po wojnie niektórzy księża na Śląsku nie potrafili się dobrze wysłowić w języku polskim. Byli też kapłani z wielkim poczuciem humoru, którzy umieli łączyć powagę tematu z celnym dowcipem. Faktem jest, że wielu z nas w kościele się już serdecznie uśmiało. Dlatego, by w dobrym nastroju wejść w Nowy Rok, wspomnijmy niektóre kawały kościelne. Myślę, że trzeba je ocalić od zapomnienia.
Cud na Starej Wsi
Po pierwszej wojnie światowej panowała na Śląsku wielka bieda. Niejeden przychodził na plebanię po żebraniu. Był na Starej Wsi wikary o szczególnie miłosiernym sercu. Tym razem proszony o jałmużnę musiał powiedzieć:
– Nie mam nic, gdybym miał, to bym ci dał – i na dowód wyciągnął kieszenie spodni. O dziwo, w jednej kieszeni było pięć marek!
– Obiecałem, to dam – i wręczył zaskoczonemu żebrakowi hojny datek.
Przy kolacji wikary siedział zamyślony. Proboszcz Ulitzka zapytał:
– O czym ksiądz tak rozmyśla?
– Księże proboszczu, stał się cud. Wiedziałem, że przy sobie nie miałem pieniędzy, ale gdy wywróciłem kieszenie spodni, znalazło się w nich pięć marek.
– Kapelonku! – rzekł ks. Ulitzka – cuda róbcie ze swoimi spodniami, a nie z moimi!
Okazało się bowiem, że gospodyni wyprasowała spodnie obydwu duchownych, a wikary przez pomyłkę ubrał spodnie ks. Ulitzki.
Skład duchownych
W latach dwudziestych ub. wieku kapłanami na Starej Wsi byli ks. Ulitzka, ks. Golombek, ks. Spyrka i ks. Choroba. Starowiejscy parafianie ukuli wtedy takie powiedzenie o swych księżach:
– Na uliczce siadł gołąbek, zjadł spyrkę i dostał chorobę.
Dwuznaczna sytuacja
Po ostatniej wojnie proboszczem na Starej Wsi był ks. Maksymilian Poloczek, który z polskim językiem miał trudności.
Kiedyś miało się odbyć bierzmowanie i kościół św. Mikołaja był pełen ludzi. Niecierpliwie czekano na przyjazd biskupa; wyznaczona godzina wybiła, ale ks. biskupa nie ma.
Wtedy wchodzi proboszcz Poloczek na ambonę i wszem oznajmia:
– Ksiądz biskup się spóźni, bo złapał w lesie pannę... („pana” po śląsku to defekt koła – przyp. red.).