Ksiądz Jan Szywalski wspomina farorza górala z Modzurowa
„Kocham góry, ale najbardziej ukochałem moje owieczki z Modzurowa i starałem się dla nich być dobrym bacą” – wyznał pod koniec życia o sobie ks. Józef Krzeptowski (na zdj.), były proboszcz parafii Trójcy Świętej w Modzurowie.
Świadectwo parafianina
Polecono mi do rozmowy o zmarłym proboszczu Leonarda Siwonia z Modzurowa, który był ongiś czynnym, a teraz honorowym członkiem rady parafialnej. Był przez wiele lat bliskim pomocnikiem ks. Krzeptowskiego. Pytam:
– Co po księdzu Radcy Józefie pozostało jako trwały pomnik?
–To przede wszystkim salka parafialna. Nad nią miał swe mieszkanie jako emeryt; nowe ogrodzenie cmentarza; wieża kościelna, która odzyskała swój przedwojenny wygląd; nowe dzwony, które w niej zawisły i zmienione pokrycie dachu kościoła. Dużo było przy tym pracy społecznej. Dawniej się „załatwiało” nie budowało.
– Jak układało się współżycie z parafianami?
– Nie pamiętam żadnej scysji z księdzem. Owszem, było w nim trochę upartości góralskiej, ale starał się żyć w zgodzie z ludźmi; umiał ich wciągnąć do pracy przy kościele.
– Czy był samotnikiem?
– Przez długie lata mieszkała z nim jego matka. Traktował ją prawie jak królową. Zmarła w 1996 r. w wieku ponad 90 lat. Potem dochodziła z pomocą Maria Stanienda. Obiady ostatnio przywoziła stacja Caritas z Raciborza. Nigdy nie stronił od ludzi, przyjmował wszystkich o każdej porze. Wykorzystywali to niektórzy tzw. bezdomni. Sam żył bardzo skromnie.