Sobota, 5 października 2024

imieniny: Igora, Apolinarego, Placyda

RSS

Gehenna lokatorów, imprezowicze bezkarni, prezes SM Marcel się boi

16.09.2011 15:05 | 23 komentarze | tora

 

Danuta Kochel to jeden kłębek nerwów. Od ponad 20 lat żyje sama w mieszkaniu w bloku przy ul. Kwiatowej w Radlinie. Ostatnie 5 lat to istne piekło, jakie zgotowali jej kolejni sąsiedzi z piętra wyżej.

Gehenna lokatorów, imprezowicze bezkarni, prezes SM Marcel się boi
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

 

Nocne balangi, kłótnie, dają się we znaki wielu mieszkańcom bloku. Ale Danuta Kochel najbardziej dostaje w kość. Mając pokój z kuchnią nie ma pola manewru ze spaniem czy wypoczynkiem po pracy. Walczy o spokój prośbą, groźbą. Przez spółdzielnię, radę osiedla, policję. Jak mówi tylko w policji ma oparcie. - Pani ma pecha. Mam gorszych, dużo gorszych lokatorów – komentuje Bronisław Kutnyj, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej Marcel.

Kłopoty pani Danuty rozpoczęły się pierwszego dnia po wprowadzeniu nowych sąsiadów. Non stop kłótnie, pijaństwo. - Tam godziny nie było bez alkoholu. Trzeźwieli, kupowali, trzeźwieli kupowali alkohol, na nowo itd. Myślałam z początku, że może coś się tam przydarzyło. Ale tam to się działo codziennie. Gehenna – opowiada radlinianka. Po 3 miesiącach nie spania, wyczerpana, zadzwoniła na policję. Funkcjonariusze tylko usłyszeli od najgorszych, ale nic nie wskórali. Następnego dnia i każdego kolejnego balangi trwały. - W końcu udałam się do prezesa Kutnyja na skargę. Wezwał do siebie tego pana. On mu powiedział, że balangi urządza zięć, co było nieprawdą – mówi mieszkanka. Nocne imprezy nie ustały. Co rusz przyjeżdżała policja. U lokatorów interweniowała też Barbara Musioł, radna osiedlowa: - Mówiłam tej pani, że obowiązuje cisza nocna. Ona pijana zwyzywała mnie i mojego męża – mówi radna.

Danuta Kochel brała udział jako świadek w pięciu procesach o zakłócanie ciszy i porządku. Zeznawali też inni mieszkańcy. W lokalu nr 13 z powodu zadłużenia zostały odcięte gaz i prąd. - Od prezesa spółdzielni nie można było się doprosić eksmisji. Zawsze coś stało na przeszkodzie. Około półtora roku temu panu z mieszkania nade mną odcięto nogę. Prezes nie chciał go eksmitować. Bał się reakcji mediów – opowiada radlinianka. - Obawiałem się dziennikarzy, że eksmituję inwalidę – potwierdza Bronisław Kutnyj.

Sąsiedzi spod trzynastki wiedzieli doskonale, że głównym motorem działań przeciwko nim była Danuta Kochel. Mówi, że obrzucali jej drzwi jajami. Skrzynkę na listy wysmarowali odchodami.

W zeszłym roku za przyzwoleniem walnego zgromadzenia członków prezes zdecydował się wytoczyć proces eksmisyjny za ciągłe zakłócanie spokoju. Pozew do wydziału cywilnego Sądu Rejonowego w Wodzisławiu wpłynął 3 września. Kiedy proces był w toku sąsiedzi z „13” przepisali mieszkanie córce. Przekazanie darowizny potwierdził notariusz sporządzając akt 30 października. W dokumencie znalazło się m.in. stwierdzenie, że wobec mieszkania nie toczy się żadne postępowanie prawne, co było nieprawdą w świetle trwającego procesu. Wyrok zapadł 14 stycznia. Sąd nakazał spółdzielni sprzedać mieszkanie w drodze licytacji. - Mija tydzień po wyroku, dwa tygodnie, balangi trwają dalej, a prezes nie wykonuje zaleceń sądu – mówi radlinianka. - Wyroku nie zdążyliśmy wykonać. Córka tych państwa sprzedała mieszkanie. Nie wnikaliśmy. Nam to było na rękę, bo chcieliśmy się ich pozbyć. Poszliśmy na wszelkie możliwe ugody. Mieliśmy ich serdecznie dość. Pan był inwalidą. Chodził do pani burmistrz, mówił, że wszystko mu się należy – mówi prezes.

Lokatorzy się zmienili, ale hałas trwał dalej. Teraz sprawcami był młody mężczyzna, który podnajmował mieszkanie od właścicielki i jego znajomi. Mieli remontować mieszkanie. Niby zrozumiałe, ale dlaczego codziennie do 3 rano? - Zapukałam, mówię, że nie można pracować tak długo w nocy. Nie mogę spać. Odpowiedział grzecznie, że to rozumie, że zaraz skończą, itd. Kolejne dni – i to samo – opowiada radlinianka. Następnym razem wybrała się do nich z radną osiedlową Barbarą Musioł. Widząc nocą imprezę zapowiedziała, że wezwie policję. Towarzystwo rozbiegło się. Nawet najemca uciekł z mieszkania. Kiedy przyjechał patrol, mieszkanie było puste. Ale wewnątrz stały szklanki, butelki, jak na imprezie. Nocne hałasy trwały dalej. Radlinianka mówi, że kiedy pukała, za każdym razem przedstawiał się inny właściciel. Potem przestali otwierać. - Pani Kochel zgłaszała nam problem z lokatorami. Wezwałem właścicielkę, bardzo grzeczną panią. Przepraszała za lokatorów, którym podnajmuje. Ma do tego prawo. To mieszkanie własnościowe – mówi prezes spółdzielni.

Niedawno Danuta Kochel wróciła z pogrzebu matki. Nie było jej w domu kilka dni. Wraca, widzi na wycieraczce psią kupę. Nie wytrzymała. Zdecydowała się opowiedzieć o wszystkim „Nowinom Wodzisławskim”. - Za co, pytam się, za co takie życie. Nigdy przez ponad 20 lat nie zalegałam spółdzielni ani złotówki czynszu. I co mam z tego. Kupy na wycieraczce. Od pięciu lat nie mogę spokojnie spać, bo prezes boi się dłużników? Co mu stało na przeszkodzie wykonać wyrok. Może ktoś godny przyszedłby na to mieszkanie - opowiada załzawiona.

Dwukrotnie w ubiegłym tygodniu, w czwartek i sobotę próbowaliśmy się skontaktować z lokatorami mieszkania nr 13. Nikt się nie odezwał. - Nikomu nie otwierają. Nawet policji. Nocami siedzą po ciemku – naszym bezskutecznym próbom nie dziwi się Danuta Kochel.

Bronisław Kutnyj podczas rozmowy z dziennikarzem Nowin Wodzisławskich powiedział, że polecił rozeznać prawnikowi sprawę wytoczenia procesu w związku z zakłócaniem spokoju.