Śląskie scrabble Franciszka Pieczki. Wielki aktor we wspomnieniach rodziny
23 września minęła pierwsza rocznica śmierci Franciszka Pieczki. O osiągnięciach i pracy zawodowej tego wybitnego aktora napisano i powiedziano już wiele. A jakim człowiekiem był prywatnie? Jakim był ojcem, dziadkiem, mężem? Nieco ponad miesiąc temu, w Godowie, rodzinnej miejscowości aktora, opowiedzieli o tym członkowie jego rodziny. Poniżej przedstawiamy zapis rozmowy, jaką z najbliższymi Franciszka Pieczki - córką Iloną Rutkowską, synem Piotrem Pieczką, synową Elizą oraz wnukami Alicją, Adrianem i Aleksem - przeprowadzono 29 września tego roku w Ośrodku Kultury w Godowie podczas Wieczoru wspomnień o tym aktorze.
Śląskie tropy
Czy Śląsk i Godów Franciszka Pieczki był obecny w Waszej rodzinie? W czym ta obecność się przejawiała?
Piotr Pieczka, syn aktora: Godów, Śląsk oczywiście był obecny w naszym domu rodzinnym. Podstawową rzeczą były potrawy śląskie, które tata uwielbiał, zresztą my też je uwielbialiśmy. Obecny był poprzez opowiadania o Śląsku, o Godowie, o rodzinie, często przeplatane gwarą, która też była nam tłumaczona. Dzięki temu choć sam nie gwarzę, to jednak trochę rozumiem gwarę. Godów był w naszym domu zawsze ważny. Był miejscem, z którego Tata pochodził. On zabrał kawałek swojego Śląska i Godowa do Warszawy.
Pan Franciszek zabierał Was do Godowa. Pokazywał Wam miejsca bliskie jego sercu. Które z nich było takim najważniejszym, oprócz oczywiście domu rodzinnego?
Adrian Pieczka, wnuk aktora: Dziadek lubił porównywać Godów do naszego warszawskiego osiedla. Opowiadał nam o tym, jak w młodości chodził nad Olzę. I mówił nam co wtedy robił, co można robić nad rzeką.
I co to było?
Piotr Pieczka: Koło naszej miejscowości płynie mała rzeka, Świder. No więc jak chodziliśmy nad tą naszą rzeczkę, która jest mniejsza od Olzy, to tata opowiadał o łapaniu piskorzy, o tym jak łowili ryby, jak się bawili w rzece. Tutaj nieopodal w Godowie jest taka droga, przy której mój pradziad posadził wierzby. One tam dalej stoją, jest tam staw, przy którym tata pasał gęsi. Koło naszego domu w Warszawie też jest staw. Tata kiedy tam bywał, to często wspominał te swoje godowskie miejsca.
Pani Ilono, przyjeżdżała Pani do Godowa na ferie, na wakacje. Odwiedzała Pani dziadków, rodziców Pana Franciszka.
Ilona Rutkowska, córka aktora: Tak, spędzałam tu wakacje, więc kiedy przyjechałam tu teraz, to aż ścisnęło mi gardło. Bo wróciłam do momentu swojego dzieciństwa. Dziś sama jestem babcią, a teraz wróciłam do czasów dzieciństwa, do czasów kiedy odwiedzałam w Godowie dziadków. Ja z innej perspektywy patrzę na Godów niż Piotr, który przyjeżdżał tutaj w znacznie późniejszym wieku niż ja, bo ja Godów znam z dzieciństwa. Zazwyczaj przyjeżdżałam tu latem. Bo lato to dla aktora czas wytężonej pracy, czas zdjęć filmowych, więc tata latem był na planie. Mama też miała swoje zajęcia, egzaminy na uniwersytecie. No to ja gdzie? No oczywiście do dziadków, do Godowa. A tutaj był raj. Wspominam Podgórnik, do którego chodziłam na borówki. Słów mało, żeby to wszystko opowiedzieć. Kiedy tu wracam do Godowa, to tak jakbym przyjeżdżała do domu dzieciństwa. To były najpiękniejsze, beztroskie lata spędzone z dziadkami, z ciocią, kuzynostwem. Uciekałam do Gołkowic, bo tam były dziewczynki, a w Godowie sami chłopcy.
Czyli Pani dobrze ten Godów musi znać?
Ilona Rutkowska: Oj tak, znam wszystkie spady (śmiech).
A proszę opowiedzieć o godowskiej śmietanie, a w zasadzie o diecie śmietanowej, którą zaordynował tata.
Ilona Rutkowska: A nie... (śmiech). No dobrze. To jest anegdota rodzinna. Bo ja byłam zawsze chuda. No i tata powiedział mi kiedyś: "pojedziesz sobie do tego żabiego kraju (tak Franciszek Pieczka nazywał Godów i okolice - przyp. red.), ja cię tam odpasę, bo nie możesz taka chuda być". Tata uznał, że będzie mnie karmił śmietaną. Były krowy, było mleko odciągnięte, to i była śmietana. Po jakimś czasie, jak ja widziałam, że tata idzie z garnuszkiem i śmietaną to się wszędzie chowałam, pod stołem, w zakamarkach, cuda wianki kombinowałam, bo ileż można tej śmietany jeść. Suma summarum skończyło się to tak, że po wakacjach wylądowałam u lekarza, bo się okazało, że mam powiększoną od tej śmietany wątrobę. Dostałam pół roku ścisłej diety. I tak się skończyło tuczenie mnie przez tatę. Efekt żaden (śmiech).