Wtorek, 5 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Sławomira, Zachariasza

RSS

Śląskie opowieści Andrzeja Piontka: „Starzikowa izba” jako pomnik pamięci i tradycji

16.02.2024 07:40 | 0 komentarzy | (q)

W 1996 roku Andrzej Piontek został laureatem I nagrody Rybnickich Dni Literatury za „Starzikową izbę”. Górniczy emeryt i fotograf amator z Kokoszyc wygrywał też liczne nagrody w konkursach fotograficznych, w których pokazywał przyrodę i architekturę ziemi wodzisławskiej. Fragment nagrodzonej pracy opublikowały w lutym 2003 roku „Nowiny Wodzisławskie”.

Śląskie opowieści Andrzeja Piontka: „Starzikowa izba” jako pomnik pamięci i tradycji
Andrzej Piontek, laureat I nagrody na Rybnickich Dniach Literatury za „Starzikowa izba”
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Rodzinne zdjęcie Piontków

Rodzinne zdjęcie Piontków

Kiedy byłem najmłodszym „pisklęciem” w naszym rodzinnym gnieździe, gniazdo to było najbardziej zagrożone. Była wojna, zmarła nasza matka, ojciec po wypadku w kopalni leżał w szpitalu. Opiekę nad naszym gniazdem przejął starzyk. On mnie wypiastował. W domu naszego ojca, wybudowanego na ziemi starzyka, mój starzyk miał swoją izbę. W niej tylko ja przesiadywałem z moim starzykiem, bo starsi bracia byli „rozparcelowani” wśród dalszej rodziny. Mój starzyk w swojej izbie opowiadał mi bajki i interesujące historie oraz śpiewał proste piosenki i przygotowywał mnie do szkoły. Nauczył mnie alfabetu, uczył gryzmolić litery i ostrzył ołówki. Widok starzikowych fajek i zapach tytoniu, który długo po jego śmierci wypełniał starzikową izbę, nie mógł mi zastąpić mojego starzyka. Zacząłem szukać zastępczych starzyków, których nie brakowało w sąsiedztwie. To oni zaszczepili mi miłość do ziemi rodzinnej i stron rodzinnych. Nauczyli mnie zachowań proekologicznych, choć wtedy nie było znane, tak modne dziś, słowo „ekologia”. Jeszcze nie miałem siedmiu lat, kiedy z moim starzykiem siedziałem na miedzy przed domem i leszczynowym kijem tłukłem o ziemię. Wtedy mój starzyk powiedział: „Synku, nigdy nie bij ziemi, bo po śmierci nie przyjmie cię ona do siebie.”. Pomyślałem, że to i dobrze, bo może wcale nie umrę. Mimo tej heretyckiej myśli, już nigdy więcej nie biłem ziemi.


Lipa rosnąca przed rodzinnym domem

Lipa rosnąca przed rodzinnym domem

Po matce została ogromna lipa przed domem, którą matka posadziła przed śmiercią. Lipa jest moją rówieśnicą. Sąsiedzi wielokroć namawiali mnie do jej ścięcia, bo „śmieci przez cały rok, a pożytku z niej nie ma”. Doprowadziłem do tego, że objęta jest ochroną jako pomnik przyrody. Teraz nikt nie śmie jej tknąć. Drzwi naszych domów nie były w dzień zamykane na klucz, jeśli w domu była choć jedna dorosła osoba. Życie rodzinne toczyło się w dużych przeważnie kuchniach, których drzwi były przyozdobione mosiężnymi, grawerowanymi wizytówkami. Każdy przybysz kierował się do drzwi z wizytówką, w które pukał i czekał na zaproszenie, by wejść dalej. Wprost do kuchni przychodził listonosz, kominiarz, inkasent za prąd, Góralka z warzechami, Cyganki i żebracy.


Piwonia, którą posadziła mam pana Andrzeja

Piwonia, którą posadziła mam pana Andrzeja

Po matce została też piwonia obok studni. Piwonia ma 65 lat. Z telewizyjnych porad ogrodniczych dowiedziałem się, że piwonie mają być rozsadzane co pięć lat. Mamina piwonia doskonale czuje się na jednym miejscu.


Wnętrze barokowego kościoła zrobiło ogromne wrażenie na autorze wspomnień

Wnętrze barokowego kościoła zrobiło ogromne wrażenie na autorze wspomnień

Największe wrażenie zrobiło na mnie wnętrze barokowego kościoła, do którego prawie codziennie zabierała mnie Stara Kowolka, której szesnastoletnia córka odrabiała u nas arbeitsdienst. Stropy nawy zdobiły malowidła przedstawiające półnagich, muskularnych ludzi z długimi, rozwianymi włosami i twarzami pełnymi ekspresji, co budziło u mnie uczucie grozy. W niedziele potęgował ją wysoki człowiek spełniający rolę kościelnego żandarma. W ręce trzymał drzewiec z blaszaną kulą u góry. Wyganiał on dzieci z zakamarków licznych ołtarzy i doprowadzał do balasek, gdzie czuwał nad ich poprawnym zachowaniem podczas nabożeństwa. Co pewien czas widać było podnoszącą się kulę, która potem spadała precyzyjnie na głowę któregoś chłopca. Kula wydawała charakterystyczny dźwięk, co słyszał ksiądz odwrócony wtedy tyłem do ludu, a co księdza upewniało o czujności kościelnego. Rzut kuli obserwowały matki siedzące w ławkach. One musiały wiedzieć, czy kula nie spadła na głowę jej syna. Gdy tak było, dostawał lanie zaraz po wyjściu z kościoła. Niemożliwe jest zliczenie łez wylanych w tym kościele, ale myślę, że wystarczyłoby ich na niejedno umycie posadzki. Tylko w tym wieku ile matek wylewało błagalne łzy, by wyprosić powrót synów z wojennych zawieruch. Tu łzy wylewała moja starka, kiedy na samym początku pierwszej wojny światowej zabrano jej najstarszego syna, by po miesiącu przysłać jej obrazek, na którym anioł z białą lilią pochyla się nad żołnierzem poległym „bohaterską” śmiercią na polu „chwały”. Jej Francek już nie żył. Miał 23 lata. W kolejce stali czterej następni, którzy odchodzili kolejno, oprócz najmłodszego, bo wojna się skończyła. Jego dopadła następna. Moja starka już nie żyła, więc przeżywał to mój starzyk i wcale nie słabiej, bo ta wojna zahaczyła o jego wnuki. Po wojnach były łzy dziękczynne za ocalenie.


Jest po dziewiątej wieczorem. Przed chwilą w starzikowej izbie zasnęła moja wnuczka Monika, a prawnuczka mojego starzyka, młodsza od niego o 129 lat. Pójdę do niej, usiądę przy jej łóżeczku jak każdego wieczora, by spojrzeć na małego, nieskażonego jeszcze człowieczka, który być może zechce zostać i żyć na ziemi swoich przodków.

Andrzej Piontek „Nowiny Wodzisławskie” 19 lutego 2003 roku