O naturze filozofii. Notatki z dwóch wykładów i refleksja moja własna
Tym razem proponuję do lektury trzy krótkie teksty o naturze filozofii. Powstały — mój Boże! — osiem lat temu. Pierwszy w oparciu o mój autorski pomysł. Natomiast dwa kolejne to rodzaje streszczeń wykładów jednego z moich lubelskich nauczycieli, prof. dr. hab. Jacka Wojtysiaka, których wysłuchałem 16 i 23 października 2015 roku w ramach przedmiotu „Wstęp do filozofii”. Na streszczenia te natrafiłem przy okazji mojej ostatniej przeprowadzki.
Między mądrością a głupotą
Ciekawa i wcale niejednoznaczna, choć najczęściej właśnie jednoznacznie się ją wyjaśnia, jest nazwa „filozofia”. Powiadam, że jednoznacznie się to „imię” jednej z dyscyplin naukowych tłumaczy, ponieważ powtarza się zwykle, iż filozofia to umiłowanie mądrości i że filozof, który filozofuje, czyli temu szlachetnemu uczuciu się oddaje, to miłośnik mądrości. Owszem, prawda to. Nie tkwi bynajmniej w tym lapidarnym wyjaśnieniu etymologicznym żaden błąd. Opiera się ono wszakże na znaczeniu dwóch greckich słów, ze zrośnięcia się których powstał termin φιλοσοφία. Te dwa słowa to czasownik φιλεο, φιλειν — „kochać”, „miłować”, „lubić”, „przyjaźnić się” — oraz rzeczownik σοφία — „mądrość”, „wiedza”, „poznanie”. Gdzie zatem owa niejednoznaczność? Ujawnia się, kiedy, analizując konteksty, w których starożytni Hellenowie używali pojęcia filozofii, i sensy innych słów z przedrostkiem φιλο–, próbujemy uściślić i opisać charakter relacji, jaka zachodzi pomiędzy mądrością a jej miłośnikiem.
Otóż kiedy Pitagoras, umysł ze wszech miar religijny, mówi o filozofii, czyni to w odniesieniu do bóstwa. Oznajmia, iż prawdziwą mądrość posiada bóg i tylko bóg, a człowiek może co najwyżej udziału w tej boskiej mądrości bardzo pragnąć, może co najwyżej do tej mądrości tylko i wyłącznie, bardziej lub mniej, przez swoje właściwie kształtowane życie się przybliżać. Albowiem, jako ograniczony swoim człowieczeństwem, nigdy jej nie posiadzie, nigdy mądry nie będzie. To znaczy: człowiek może być tej absolutnej, boskiej mądrości jedynie adoratorem, jedynie miłośnikiem. Czyli może być filozofem.
Podług takiego rozumienia spraw, filozof to ten, kto pokorny, kto zna granice swojej wiedzy. Ten, kto jest świadomy małości i znikomości swojej wiedzy. Ten, komu bliska jest myśl Sokratesa: „Wiem, że nic nie wiem”. Ten, kto stawia rozliczne pytania, ale nie znajduje na nie odpowiedzi.
Zmarły w 2008 roku niemiecki profesor filozofii Karl Albert zauważył, że greka klasyczna zna kilka słów z przedrostkiem φιλο–. Wskazał, przykładowo, rzeczowniki φίλιππος – „miłośnik koni” czy φιλοτράπεζος – „miłośnik biesiad”. Co więcej, podjął skrupulatne badania w tym względzie. Do czego doszedł? Odkrył, że terminy zaczynające się od φιλο– w większości wypadków, by nie powiedzieć, że zawsze, odnoszą się do osób, które przedmiot swego upodobania czy miłości miały w swoim zasięgu, ba, dla których przedmiot ten był dostępny i które przedmiot ten posiadły. Bo miłośnikiem koni nazywano tego, zwraca uwagę Albert, kto znał się na koniach i jeździł konno, może nawet hodował konie, miłośnikiem biesiad natomiast tego, kto chętnie i z rozmachem ucztował.
W konsekwencji, jak widzimy, rozumować można i w ten sposób, że filozof to taki człek, co istotnie mądrość pojął. Który uczył się i studiował i w efekcie dużo teraz oto wie. Który stawia pytania i który na te pytania udziela konstruktywnych odpowiedzi. Który wie, że wie. I który wie, jak żyć.
Zarysowuje się nam tu więc wspomniana niejednoznaczność czy sprzeczność nawet. Czy bowiem filozof to ktoś, kto rzeczywiście cośkolwiek wie, czy raczej ktoś, kto tak naprawdę niewiele wie? Czy to ktoś, kto autentycznie dopomoże w codziennym egzystowaniu, czy raczej mąciwoda? Czy to ktoś, kto wie, że nie wie, czy raczej ktoś, kto wie, że wie?
Rozwiązaniem przedstawionego impasu wydaje się być propozycja Platona. Propozycję tę znajdujemy w jego osławionej „Uczcie”: w zawartej w niej mowie Sokratesa, który w swej perorze na cześć miłości powołuje się na swą mistrzynię Diotymę i jej naukę o pochodzeniu Erosa. Dowiadujemy się z niej, że Eros miał on być dzieckiem Dostatku i Biedy i że pośrodku miał być między mądrością a nieuctwem. Zwykliśmy widzieć w Erosie upostaciowioną miłość. Ale dla antycznych Greków był on zarazem i symbolem filozofii.
Kiedy to sobie uzmysłowimy, wówczas otwiera się przed nami trzecia możliwość odczytania nazwy „filozofia”. Można przecież orzec tak: filozofia polega na błąkaniu się gdzieś pomiędzy dostatkiem mądrości a jej niedoborem. Pomiędzy mądrością po prostu a głupotą.
Czyż pomiędzy mądrością a głupotą nie dryfuje koniec końców każdy z nas? Czyż zatem i filozofem nie jest każdy z nas?