Całun, czyli teologia. Tyle odsłania, ile zasłania, tyle zasłania, ile odsłania
Ksiądz Łukasz Libowski snuje rozważania religijne wokół niezwykłej rzeźby autostwa Giuseppego Sanmartino.
Do zachwytu Bogiem
Wielkanocni Raciborzanie, ów jakby rzucony na umarłego Chrystusa welon przemożną ochotę czytać mam symbolicznie. Owóż sądzę, iż można go interpretować jako wspaniałą opowieść o naturze teologii, o tym, czym w swej istocie teologia jest. Jasne, że muszę od razu śpieszyć z uwagą, iż wypowiadając pojęcie „teologia”, nie mam bynajmniej na myśli dyscypliny akademickiej – i to dyscypliny z tych akademickich dyscyplin najczcigodniejszych, najstarszych, mających najdłuższą uniwersytecką tradycję – ale, idąc za etymologią tegoż terminu, jakiekolwiek i każde nasze ludzkie słowo o Bogu, jakikolwiek i całe nasze ludzkie o Bogu mówienie: owszem, mówienie, lecz także – dodajmy, aby wyakcentować odpowiednio pierwiastek racjonalny – myślenie, rozmyślanie, zastanawianie się, argumentowanie, prowadzenie dyskursu, wywodzenie – i tak dalej; chociaż, naturalnie, w owym jakże ogólnym przecie pojęciu mówienia o Bogu zawiera się pojęcie teologii, a zatem pojęcie mówienia o Bogu fachowego, metodycznego, systematycznego, czyli naukowego, obok pojęcia mówienia o Bogu osobistego, co często nazywa się dziś świadectwem, czy choćby mówienia o Bogu poetyckiego.
Jakiekolwiek wszakże teologizowanie – dobre, najlepsze teologizowanie – to jest jakiekolwiek – dobre, najlepsze – mówienie o Bogu, udostępnia, przybliża Boga: tak, udostępnia i przybliża Boga, dając – raz – zarys tego, jaki on jest, dając najogólniejszą charakterystykę jego osoby, że jest, przykładowo, wszechmocny, sprawiedliwy i mądry, że jest, co najpierwsze i zasadnicze, co nowiną nowin, miłością, oraz – dwa – z tej rzeczywistości, którą on stanowi, ujawniając kilka wzruszających szczegółów, a więc pokazując, na przykład, jak wielce troszczy się on o człowieka, zwłaszcza o tego człowieka, który błądzi i grzeszy, jak czule zajmuje się on biednymi, potrzebującymi, rannymi, chorymi, na duszy i ciele rozmaicie cierpiącymi, jak cieszy, jak raduje się z tego, kto doń po czasie bardzo długiej nieraz niebytności swojej u niego powraca, jak wielce skromny on jest, dyskretny, cichy, cierpliwy i pokorny. Zarazem jednak toż samo teologizowanie – jak powiadam, dobre, najlepsze teologizowanie – nie tyle może blokuje nam drogę i przystęp do Boga i nie tyle oddala nas od Boga, bo to byłoby absurdalne, co raczej uświadamia nam, że ostatecznie wymyka się on jednak naszemu poznaniu, że nasza wiedza o nim ma konkretne, zdecydowane granice, że w wielu miejscach czy punktach pozostaje on dla nas zupełnie nieznanym, dla naszych epistemicznych kategorii niedosiężnym; bo czyż ktoś z nas potrafi wytłumaczyć na ten przykład, jak łączy, jak godzi Bóg w sobie miłosierdzie ze sprawiedliwością, jak może być jednocześnie jeden i troisty czy jak to się dzieje, że właściwa mu przedwiedza nie narusza i nie znosi wcale naszej ludzkiej wolnej woli, naszej możności samostanowienia?
Jeśli zaś tak się sprawy mają, to owo teologizowanie, jakie tu sobie uzmysławiamy, nad którym nieco się tutaj namyślamy, podprowadza, ba, to teologizowanie owo wiedzie nas wprost – welon to przecież potrafi! – do zachwytu Bogiem, do fascynacji, do podniecenia się nim, tym, iż jest on jednocześnie znany nam i nieznany, iż objawiając się nam, ciągle pozostaje przed nami skryty, że rezygnując dla nas ze swoich tajemnic, bezustannie jakieś tajemnice jeszcze w sobie dla nas pozostawia. Oby jak najwięcej tedy takiej zdrowej, takiej wspaniałej i błogosławionej teologii, teologii katafatycznej i apofatycznej, między nami było, między nami krążyło; obyśmy teologami reprezentującymi taką właśnie teologiczną szkołę, szkołę katafazy i apofazy, szkołę apofazy i katafazy, dla siebie wzajem być chcieli i byli!
Pisane w poranek wielkanocny,
17 kwietnia 2022 r.
ks. Łukasz Libowski