Święci na co dzień
Czy spotkaliście w swoim życiu świętych? Ksiądz Szywalski wspomina osoby, które żyjąc w zgodzie z Ewangelią, zaskarbiły sobie szacunek współczesnych. Nie ogłoszono ich co prawda świętymi, ale...
– To był Hans! – przypomina sobie zaraz. – Był szewcem. Siedział na swoim stołeczku i naprawiał buty żołnierzom, czasem i nam. Miał fotografię swej rodziny przed sobą, za którą bardzo tęsknił. Chodził z nami do kościoła i świętował wigilię. Czasem ostrzegał nas, gdy miały być łapanki na bydło dla wojska, tak, że zdążyliśmy je wygnać do lasu. Po pewnym czasie musiał ciągnąć z armią dalej na Wschód. Płakał bardzo, gdy się żegnał, bo sądził, że zginie i swej rodziny już nie zobaczy. Jednak przeżył! To nas cieszy, bo dobrym był człowiekiem”.
Po powrocie do Raciborza natychmiast napisałem do Johanna Antonyego i podałem adres pani Emilii. Posłał od razu paczkę do Ostrowca Świętokrzyskiego. Zawiązała się żywa łączność między rodziną pani Emilii i ich dawnym sublokatorem w niemieckim mundurze, ja zaś służyłem jako tłumacz ich korespondencji. Pamiętam, że ktoś z rodziny Emilii nie akceptował tej łączności ponad granice.
Z biegiem lat relacje naturalnie słabły. W 1989 r. wnuk pana Antonyego doniósł mi o jego śmierci. Na żałobnym obrazku, ale obok daty urodzenia (1910) i śmierci, cytowane były słowa św. Augustyna: „Niespokojne jest serce moje, póki nie spocznie w Tobie”, oraz krótka modlitwa o spokój jego duszy, do której w duszy się przyłączyłem.
Nie każdy Niemiec, nawet uczestnik ostatniej wojny był zbrodniarzem. Wielu z nich zachowało swe chrześcijańskie sumienie nakazujące: „Czyń dobro, zła unikaj”.
Peter – diakon – i Margaretha Schiller
Spotkałem ich w tym roku w Moguncji na zjeździe duchownych pochodzenia śląskiego. Urodzili się w Nysie, ale zaraz po wojnie wyjechali do Niemiec. Nawet nie wiem czy są rodzeństwem, czy małżeństwem. Peter jest diakonem, człowiekiem już starszym. Imponował mi pobożnością i pogodą ducha. Do głębi wzruszyła mnie jego opowieść o dwóch swoich adoptowanych synach.
– Są dziećmi Rumunów, ściślej: Romów. Rodzice starszego ucięli chłopcu rękę, żeby budzić większą litość przy żebraniu na ulicy. Został później zabrany rodzicom przez Jugendamt, trafił do ośrodka adopcyjnego, a stąd do nas. Pracuje jako ogrodnik.
– Radzi sobie z jedną ręką?
– Całkiem dobrze, jest zadowolony, jeździ nawet traktorem. Drugi syn trochę kuleje, ma krótszą nogę i krótszą rękę. Jest informatykiem, pracuje i jeszcze studiuje.