Istniało między nami pokrewieństwo dusz... Ksiądz Szywalski wspomina śp. ks. Mariana Żagana
- Mogę go nawet nazwać przyjacielem, ale takim, na którego patrzy się jakby z dołu i to nie tylko dlatego, że był wyższy wzrostem, ale dlatego, że jego osoba budziła respekt - pisze ks. Jan Szywalski o zmarłym niedawno wieloletnim proboszczu parafii w Raciborzu-Markowicach.
Starość
Zgodnie z prawem kościelnym naszej diecezji odszedł na emeryturę w wieku 75 lat. Parafianie Markowic chcieli, by pozostał w starości wśród nich i przygotowali mu już przedtem skromne, ale funkcjonalne mieszkanko nad garażami przy plebanii. Tam zamieszkał ze swoją gospodynią, wierną panią Franciszką, starszą od księdza, ale ciągle (i teraz też) pełną życia.
Z nowym proboszczem współżycie układało się dobrze; obydwaj wzajemnie się szanowali i uzupełniali. Przy ołtarzu stali obok siebie, aż przyszedł czas, że Infułat już tylko siedząc na wózku inwalidzkim uczestniczył w koncelebrze.
W końcu przyszły choroby. Dr. Cisek, który czuwał nad nim, uratował go raz od udaru mózgu. Potem zjawiło się migotanie przedsionka sercowego i wszczepiono mu defibrylator; ponadto cukrzyca siała spustoszenie w organizmie.
Nie mógł się pogodzić ze swą niesprawnością. „Jakże ci zazdroszczę!” – witał mnie ilekroć przyjechałem do niego na rowerze.
W styczniu br., przed jego urodzinami, zabrano go do Opola. Tam w domu księży emerytów można mu było zapewnić należytą opiekę. Umarł zaopatrzony świętymi sakramentami 14 lipca br., mając 82 lata.
18 lipca był jego pogrzeb. Żegnało go aż trzech biskupów, ok. 100 kapłanów oraz cała parafia. Dziękował mu Krystian Niewrzoł w im. KIK-u, byli obecni przedstawiciele władz miasta i powiatu.
Są pogrzeby, na których trudno płakać: wiek osiągnięty, zadanie wypełnione, a śmierć oczekiwana i przygotowana.
Serce chce raczej śpiewać pieśń wdzięczności Bogu, że nam dał tak wspaniałego człowieka – kapłana...