Poniedziałek, 2 września 2024

imieniny: Stefana, Juliana, Aksela

RSS

Koniec procesu w sprawie pobicia w Bełsznicy. W piątek wyrok

05.03.2014 22:09 | 16 komentarzy | acz

7 marca Sąd Rejonowy w Wodzisławiu Śląskim wyda wyrok w sprawie pobicia przy torach w Bełsznicy. Prokurator domaga się dla oskarżonego Jana Psoty jednego roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata oraz trzech tysięcy złotych zadośćuczynienia na rzecz poszkodowanego.

Koniec procesu w sprawie pobicia w Bełsznicy. W piątek wyrok
Jan Psota tłumaczy, że działał w obronie państwowego majątku
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

O wiele więcej pieniędzy domaga się sam pobity Stefan G. Prawomocnie skazany złodziej torów chce od Jana Psoty (zgodził się na podawanie nazwiska) 10 tysięcy złotych. Dodatkowo nowego aparatu słuchowego oraz protezy zębowej, które miał stracić podczas pobicia. 

Sprawa dotyczy pobicia przy torach w Bełsznicy we wrześniu 2012 roku. Mieszkaniec Bełsznicy chcąc zatrzymać złodzieja torów złamał mu rękę i spowodował uraz głowy. Uderzał kijem, bo jak tłumaczy chciał zatrzymać złodzieja do czasu przyjazdu policji. Podczas kolejnych rozpraw sąd ustalał między innymi czy poszkodowany Stefan G. rzeczywiście próbował uderzyć go butelką. 3 marca policji udało się doprowadzić przed oblicze sądu, wspólników Stefana G. z którymi wybrał się na kradzież. – Ja w zasadzie nie wiem po co tam pojechaliśmy. Pan Stefan zaproponował wyjazd do Bełsznicy i się zgodziłem. Gdy wracaliśmy w stronę auta, usłyszałem krzyk pana Stefana, którego okładał pałką ten mężczyzna – wskazywał na Jana Psotę Krzysztof Ż.

O wiele konkretniej mówił przed sądem Władysław B. - trzeci z trójki złodziei, którzy rozkręcali torowisko. – Pojechaliśmy tam rozkręcać tory. Wiem, że to był błąd, ale zostaliśmy już za to osądzeni i ukarani. Nie widziałem, żeby Stefan atakował butelką. Rzeczywiście miał ją ze sobą, bo ją kupił po drodze i z niej popijał – tłumaczył świadek. Sąd postanowił skonfrontować obu mężczyzn aby wyjaśnić rozbieżności w ich wersjach. Kluczową sprawą było ustalenie faktu, czy Stefan G. próbował uderzyć butelką Jana Psotę gdy doszło do rękoczynów. 

Na poniedziałkowej rozprawie ujawniono również opinie biegłego Tomasza Zejera. Lekarz ocenił, że obrażenia, których doznał Stefan G. są typowe dla zasłaniania się, a po złamaniu ręki atak butelką był raczej niemożliwy. Również poprzeczne rany na głowie Stefana G. wskazują, że otrzymał je najprawdopodobniej gdy leżał. Jan Psota podkreślał przewagę napastników na miejscu zdarzenia. Na salę sądową przyniósł nawet wagę łazienkową, aby wykazać dysproporcje pomiędzy swoją wagą a wagą każdego z trzech mężczyzn.

Obecny na sali prokurator domagał się jednego roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery oraz trzech tysięcy złotych zadośćuczynienia. – Rodzaj, liczba i siła ciosów jakie zadawał oskarżony wykluczają obronę konieczną – przekonywał oskarżyciel. Głos zabrał również Jan Psota. – Poszkodowany uważa, że chciałem go zabić. Ja chciałem poszkodowanego, który wtedy był dla mnie uciekającym z miejsca przestępstwa złodziejem, zatrzymać. Dlatego uderzałem go w głowę, naiwnie sądząc, że po czymś takim straci przytomność i będę mógł uznać go za pokonanego. Tak się stało, tyle że nie po pierwszym ciosie. Rękę mu złamałem, bo ją na mnie podniósł, zresztą nie gołą. Poszkodowany podnosi, że należy mu się ode mnie odszkodowanie, chociaż ręka mu się zrosła. A czy on zapłacił odszkodowanie PKP? Tory się nie zrosły – tłumaczył.

Oskarżony dodał, że dobrze się stało, że sprawa trafiła do sądu. – Przynajmniej wszyscy dowiedzieli się, że nie tylko interweniujący ale także złodziej naraża się na niebezpieczeństwo. Zachowałem się tak, bo przez myśl mi nie przeszło, że miałbym nie próbować zatrzymać złodzieja albo pozwolić mu się pobić. Wystąpiłem w obronie mienia państwowego. Jeśli teraz państwo mnie skarze, to będzie coś nie tak – dodał.

(acz)