Wtorek, 5 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Sławomira, Zachariasza

RSS

30 lat po wielkim pożarze lasów wokół Kuźni Raciborskiej. Kazimierz Szabla: klęska może być motorem postępu [WYWIAD]

26.08.2022 13:00 | 1 komentarz | mad

Z Kazimierzem Szablą, ówczesnym nadleśniczym Nadleśnictwa Rudy Raciborskie, a później wieloletnim szefem Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach rozmawiamy o zdarzeniach z 1992 roku oraz o wszystkim tym, co działo się później. – Totalność tego pożaru, w odróżnieniu od wszystkich innych, polegała na tym, że poza drzewami paliła się gleba – mówi. Rozmawia Dawid Machecki.

30 lat po wielkim pożarze lasów wokół Kuźni Raciborskiej. Kazimierz Szabla: klęska może być motorem postępu [WYWIAD]
- Do odbudowy pożarzyska chcieliśmy przystąpić jak najszybciej. Nie dlatego, aby ogłosić spektakularny meldunek, ale dlatego, że zdawaliśmy sobie sprawę, że za chwilę pożarzysko zarośnie trawami - mówi Kazimierz Szabla. W efekcie prac leśników powstała szkółka kontenerowa w Nędzy, którą rozmówca pokazuje na zdjęciach
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

– Mija w tym roku 30 lat od tamtych zdarzeń. Często pan do nich wraca?

– Dosyć często, tego nie da się wymazać z pamięci. Mówię nie tylko o pożarze, ale także o odbudowie lasu. Towarzyszyło temu wiele sytuacji stresowych, których się nie zapomina. Każdy powrót do tego tematu wywołuje u mnie, ale myślę, że u wszystkich, którzy brali wtedy udział przy działaniach, olbrzymie emocje.

– Wybuchł pożar, zaczęły pojawiać się pierwsze informacje. Co pan wtedy czuł?

– To był wówczas 54. pożar na terenie nadleśnictwa, więc nie przeraziłem się na samym początku, bo wszystkie poprzednie były natychmiast lokalizowane i uchwytywane. Pod nadleśnictwem stała jednostka bojowa z Państwowej Straży Pożarnej w Raciborzu. Do dyspozycji byli też strażacy ochotnicy, którzy najczęściej jako pierwsi docierali i docierają na miejsce pożaru.

Kiedy doszło do tego pożaru, byłem w Katowicach. Ale kiedy usłyszałem przez radio, że nadawane są kolejne komunikaty i informacje o tym, że to jest pożar linowy przy torach kolejowych, to od razu wróciłem. Na miejscu zdarzenia natychmiast pojawili się strażacy. Wiedzieliśmy już wtedy, że ugaszenie nie będzie proste, bo temperatura sięgała w dniu pożaru 36 stopni Celsjusza, a od dwóch czy trzech miesięcy nie spadła ani jedna kropla deszczu. Las był wysuszony na wiór, a wilgotność ściółki wynosiła 9 procent; takie wilgotności uzyskuje się raczej w suszarniach, a w naturze bardzo rzadko. Problemem był też silny wiatr z zachodu. To wszystko sprawiło, że mimo tej sprawności jak na owe czasy, jednostki państwowej i ochotniczej straży pożarnej nie były tego w stanie zatrzymać.

Po godzinie w akcji było już 40 jednostek straży i kiedy wydawało się, że wszystko jest opanowane, to nastąpiła gwałtowna zmiana kierunku wiatru, wyniesienie ognia w korony i zakrycie ogniem całej jednej linii obrony. Spaliły się samochody, nie wiedzieliśmy jeszcze ilu ludzi, z godzinę czasu trwało, zanim zostali odnalezieni. Pamiętam dh. Andrzeja Malinowskiego, którego postać utrzymywał kombinezon, leżał 15 metrów od drogi leśnej. Po starszym aspirancie Andrzeju Kaczynie pozostało kilka kości, czaszka i kość udowa.

26 sierpnia 1992 roku, w lasach koło Kuźni Raciborskiej wybuchł największy pożar w powojennej historii Polski (fot. arch. prywatne)

26 sierpnia 1992 roku, w lasach koło Kuźni Raciborskiej wybuchł największy pożar w powojennej historii Polski (fot. arch. prywatne)

– To traumatyczne wspomnienia, z którymi człowiek musiał sobie jakoś poradzić.

– Zapał ludzi, aby ruszyć „do boju” ostygł na jakiś czas. Czy to zaważyło na przebiegu dalszej akcji? Nie wiem i nie silę się na takie analizy.

Wiatr nadal gnał ogień. I pomimo tego, że budowane były następne linie obrony, to zarzewia ognia w postaci szyszek i płonących gałązek były przerzucane ponad linie obrony, w efekcie tworzyło się setki nowych ognisk. To trwało przez kilka dni. Najpierw akcją kierował Franciszek Olchawa z raciborskiej komendy straży pożarnej, po dwóch czy trzech godzinach zastąpił go komendant wojewódzki Zbigniew Meres, kilkanaście godzin później zastępca komendanta głównego PSP Maciej Schroeder, a wieczorem kolejnego dnia komendant główny PSP Feliks Dela.

W bardzo krótkim czasie do walki z ogniem zaangażowanych było prawie 1000 wozów bojowych z terenu całej Polski; no może nie z Białegostoku, bo odległość była zbyt daleka, poza tym paliły się nie tylko Rudy, ale cała Polska, tak, jak w tym roku Hiszpania. W tamtym czasie spaliło się w Polsce 33 tys. ha lasów, było ponad 13 tys. pożarów, więc nie można było ogołocić całej Polski ze strażaków. Obecnie, kiedy funkcjonuje Krajowy System Ratowniczo-Gaśniczy, jest koordynacja służb. Wtedy takiego narzędzia nie było. Totalność tego pożaru, w odróżnieniu od wszystkich innych, polegała na tym, że poza drzewami paliła się gleba, której składnikiem była warstwa próchniczna. Na taką sytuację pracowano dziesiątkami lat.

– To znaczy?

– Chodzi o wieloletnie emisje przemysłowe. Rudzkie nadleśnictwo leżało w drugiej i trzeciej strefie uszkodzeń przemysłowych, a trzecia to właściwie strefa śmierci jeśli chodzi o drzewa. Zakłócone zostało funkcjonowanie całego ekosystemu, został obieg materii. Zamieranie drzew było bardzo duże, które powodowało większy dopływ światła do dna lasu. Na skutek tego i nawożenia tlenkami azotu z kędzierzyńskich Azotów doszło do rozrostu traw i roślin zielnych do monstrualnych rozmiarów. Dla przykładu paproć orlica osiągała nawet trzy, cztery metry wysokości. Trawy, liście, igliwie nie ulegały tutaj rozkładowi tak, jak dzieje się to przyrodzie normalnie. W lasach rudzkich nierozłożona materia organiczna stanowiła warstwę nawet półmetrową. Jak przeschła, a na to padła iskra i to zaczęło się palić, to ugaszenie nie było takie proste. Skąd bowiem wziąć wodę na tyle hektarów? To był najbardziej totalny ze wszystkich pożarów, jakie w 1992 roku nawiedził Polskie lasy.