Sobota, 1 czerwca 2024

imieniny: Jakuba, Hortensji, Gracjany

RSS

30 lat po wielkim pożarze lasów wokół Kuźni Raciborskiej. Kazimierz Szabla: klęska może być motorem postępu [WYWIAD]

26.08.2022 13:00 | 1 komentarz | mad

Z Kazimierzem Szablą, ówczesnym nadleśniczym Nadleśnictwa Rudy Raciborskie, a później wieloletnim szefem Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach rozmawiamy o zdarzeniach z 1992 roku oraz o wszystkim tym, co działo się później. – Totalność tego pożaru, w odróżnieniu od wszystkich innych, polegała na tym, że poza drzewami paliła się gleba – mówi. Rozmawia Dawid Machecki.

30 lat po wielkim pożarze lasów wokół Kuźni Raciborskiej. Kazimierz Szabla: klęska może być motorem postępu [WYWIAD]
- Do odbudowy pożarzyska chcieliśmy przystąpić jak najszybciej. Nie dlatego, aby ogłosić spektakularny meldunek, ale dlatego, że zdawaliśmy sobie sprawę, że za chwilę pożarzysko zarośnie trawami - mówi Kazimierz Szabla. W efekcie prac leśników powstała szkółka kontenerowa w Nędzy, którą rozmówca pokazuje na zdjęciach
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

– Cała logistyka była więc pewnie trudna?

– Przy tym etapie pracowało ok. 4 tys. ludzi z różnych nadleśnictw. Pracowników należało zaopatrzyć w żywność, zakwaterować, zaopatrzyć w narzędzia itd., a wtedy to nie było takie proste, nawet łańcuch do piły był problemem. Dla obecnego pokolenia leśników to abstrakcja.

Z czasem przyszedł etap sprzedaży drewna. Lasy Państwowe wypracowały po latach system aukcyjny, gdzie wszystko odbywa się transparentnie. Ale wtedy jeszcze tego nie było. Pamiętam taką sytuację z listopada 1992 roku. Kiedy wracałem z Warszawy, z posiedzenia zespołu do spraw oceny skutków tych pożarów, widziałem, że w leśniczówce w Rudzie Kozielskiej świeciło się światło, a była to 1.00 w nocy. Poszedłem tam i zobaczyłem spoconego leśniczego, i podłogę usłaną wykazami odbiorczymi, czyli dokumentami rejestrującymi każdą sztukę drewna. Leśniczy powiedział mi wtedy, że brakuje mu tysiąc kubików i pójdzie siedzieć. Rankiem posłałem tam panie z księgowości i okazało się, że doszło do błędu w liczeniu, bo wtedy wszystko należało robić ręcznie. Wówczas sprowadziliśmy rejestratory z Francji, dzięki polskiemu leśnikowi Czesławowi Barteli, który pracował tam w Biurze Urządzania Lasu. Pokazał nam, jak to urządzenie funkcjonuje, a myśmy musieli nauczyć obsługi naszych pracowników. Zaryzykowaliśmy i to okazało się słuszne, to znacznie usprawniło cały proces odbioru drewna. Dzisiaj są już nowoczesne rejestratory, którymi dysponuje leśniczy – to jak telefon komórkowy, gdzie system robi większość.

Kiedy strażacy odjechali z pogorzeliska, myśmy, czyli leśnicy tam pozostali. Wokół była absolutna cisza, nie zaśpiewał ani jeden ptak. To było dołujące. No i ta olbrzymia masa drewna. Istotną rolę miał czas. Musieliśmy się rozliczyć z każdego kubika drewna, ale nie można też było dopuścić do dalszych strat, czyli deprecjacji. Przy tamtym systemie sprzedaży musieliśmy więc ryzykować. Dzisiaj każdy kontrakt jest zabezpieczony i ubezpieczony. Odbiorcy są znani, są w bazie, jest ich kilka tysięcy, wszyscy są pod pełną kontrolą, w sensie, że wiemy, kim są, co robią, jaką mają kondycję finansową, a jeśli są przedpłaty, to są upusty. Wtedy należało ryzykować, bo te firmy dopiero powstawały. Przytoczę sytuację, kiedy jedna z firm, która kupiła u nas drewno na eksport i podpisała umowę. Mieliśmy wówczas z banku wiedeńskiego akredytywę, ale ważną do końca roku. W połowie grudnia, kiedy drewno znalazło się w porcie i w momencie załadunku, mieliśmy mieć uruchomioną akredytywę, ale właściciel firmy jadąc sfinalizować kontrakt, zabił się na autostradzie w Niemczech. Drewno zostało na nabrzeżu, przyjechał statek z Turcji, zaczął to ładować. Dzisiaj poprosilibyśmy kogoś z dyrekcji szczecińskiej, aby nie dopuścili do wypłynięcia, wtedy musiałem pojechać tam osobiście. Kilka dni w święta spędziłem w porcie, zanim kapitanat portu zdecydował się zatrzymać statek, bo oni też grozili karami. To jeden z trudnych momentów, dlatego mówię, że nie jestem w stanie wracać do tych chwil bez emocji. Ci ludzie, którzy tutaj pracowali nie wszyscy to wytrzymali, część skończyła w szpitalach, na rentach. Ja zapłaciłem depresją. Czy jeszcze raz bym tak to robił? Myślę, że nie, może należało dopuścić do częściowej deprecjacji drewna…, ale trudno odpowiedzieć na to pytanie po takim czasie.