Poniedziałek, 2 grudnia 2024

imieniny: Balbiny, Pauliny, Rafała

RSS

Pielęgniarki ze szpitala zakaźnego w Raciborzu: już nie dajemy rady

09.06.2020 12:20 | 25 komentarzy | ma.w

Po tym jak opublikowaliśmy informacje o sytuacji w szpitalu zakaźnym, gdzie dyrektor Rudnik powiedział, że placówka funkcjonuje normalnie, otrzymaliśmy sporo uwag od środowiska pielęgniarskiego. To uwagi polemiczne - część personelu twierdzi, że po trzech miesiącach pracy w warunkach reżimu sanitarnego, głównie z pacjentami leżącymi, jest u kresu sił.

Pielęgniarki ze szpitala zakaźnego w Raciborzu: już nie dajemy rady
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Pielęgniarki, z którymi mieliśmy kontakt, twierdzą, że w ostatnich dniach dają się we znaki ubytki kadrowe na Gamowskiej. Powodem są m.in. L-4 pracowników oraz kwarantanny kolejnych osób izolowanych po stwierdzeniu w ich otoczeniu zakażonego koronawirusem.

- To już trzeci miesiąc jak pracujemy z nadgodzinami. Ileż tak można? Dyżur 12 godzin i zaraz następny. Jesteśmy wykończone - narzekają.

Leżący pacjent, czyli pot leje się ciurkiem

Z informacji, jakie nam przekazały, wynika, że obecnie większość pacjentów z ich oddziałów jest „leżących”, wymagających stałej opieki. - Trzeba ich nakarmić, obmyć, przebrać, podłączyć do kroplówek. I to nie jednej, a kilku. Oni tam na nas ciągle czekają. Normalnie pacjent by zadzwonił, że potrzebuje pomocy, a tu? Dopiero jak wejdzie kolejna zmiana, to widzi, co się dzieje w strefie brudnej - opowiada pielęgniarka ze szpitala zakaźnego.

- Na początku pandemii było inaczej bo trafiali do Raciborza pacjenci w dużo lepszym stanie - słyszymy w szpitalu. To powoduje, że pobyt pielęgniarek w strefie brudnej, gdzie przebywają zakażeni COVID-19 się wydłuża. - Czasem trzeba tam nawet czterech godzin, by wszystkimi się zaopiekować. Pot się leje z nas ciurkiem, gogle nam parują, nie ma czym oddychać w kombinezonie - relacjonuje jedna z rozmówczyń.

Bywa nie do wytrzymania

- Jesteśmy tym wszystkim zmęczone. Odkąd przekształcono szpital, wciąż pracujemy ponad siły. Wpierw trzeba było urządzać oddziały na nowo, potem doszła praca w sprzęcie ochronnym, w warunkach jak na zakaźnym czy jak na OIOM-ie, a przecież do takich prac nie zostałyśmy przygotowane. Później zaczęły się nadgodziny, już praktycznie na stałe. Ciężko o urlop, zespoły na oddziałach są małe, nawet dwuosobowe na kilkunastu pacjentów. To bywa nie do wytrzymania - zauważa doświadczona pracownica z Gamowskiej.

- Rotacje są na porządku dziennym. Przesuwane są pielęgniarki między oddziałami, a zanim ktoś z innego oddziału się nauczy, jak jest na nowym, to potrzeba czasu i utrudnia to współpracę. Wiele z nas uważa, że pracujemy ponad nasze możliwości, naprawdę brakuje nam już sił. Najtrudniej mają koleżanki z oddziałów zakaźnego i wewnętrznego - dodaje inna z pielęgniarek.

W szpitalu panuje wzmożony reżim sanitarny. - Teraz nawet ze zwykłą gorączką trzeba powtarzać wymazy, bo to może być objaw „korony” - zaznacza raciborzanka zatrudniona w szpitalu. Coraz częściej trzeba stosować izolację kolejnych pracowników, bo zakażeń w ostatnim czasie przybyło.

Co nas tu jeszcze trzyma?

Od pracownic lecznicy słyszymy, że rosnąca frustracja związana z obecnymi warunkami pracy prowadzi do myśli o zmianie miejsca zatrudnienia. - Placówki ochrony zdrowia, okoliczne szpitale, które nie zostały jak nasz przekształcone, przyjmą nas z otwartymi rękami. Tylko my tutaj, w szpitalu w większości przepracowałyśmy po kilkadziesiąt lat, ciężko na te nasze dojrzałe lata zmieniać tryb życia, dojeżdżać do innych miast. Praca w szpitalu zakaźnym zabrała nam możliwość dodatkowej pracy. Te zarobki mają być nam częściowo rekompensowane, ale wciąż nie wiadomo czy i kiedy te pieniądze się pojawią. Koleżanki z innych placówek w okolicy pracują tak, jak pracowały wcześniej, a od lat zarabiają od nas lepiej. No to, co nas tu ma zatrzymać? - rozkłada ręce pielęgniarka, która zaczęła pracować w raciborskim szpitalu, kiedy ten był jeszcze przy ul. Bema.

Żadna z naszych rozmówczyń nie chce upubliczniać swoich danych. Obawiają się reakcji dyrekcji szpitala. Kolejny raz żalą się, że kontakt z kadrą kierowniczą odbywa się tylko przez telefon i komputer. - Jak szpital działał normalnie, to z dyrekcji zaglądano nam w każdy kąt - wspominają.

Milion na premie i obawy wojewody

Dyrektor szpitala Ryszard Rudnik mówił na ostatniej sesji powiatowej, że dba o swoich podwładnych, bo to pracownicy stanowią wartość zakładu pracy. Wielokrotnie powtarzał, że jedyne regulacje płacowe, na jakie stać szpital, zostały już poczynione i wypłacane są premie uznaniowe. Kosztują lecznicę 1 mln zł miesięcznie. W kwestii aneksowania umów o pracę wyjaśniał, że miejsce zatrudnienia personelu jest wciąż to samo, a określenie szpital jednoimienny to tylko potoczna nazwa.

Szef lecznicy tłumaczył również, dlaczego kontakt z dyrekcją jest teraz ograniczony. Takie są wytyczne zakaźników z Gamowskiej, aby w lecznicy nie dochodziło do transmisji koronawirusa.

Co do posiłków kadrowych, które pomogłoby w sytuacji, kiedy personelu ubywa, to takowe możliwe są jedynie z zewnątrz. W formie nakazu pracy, który wydać może wojewoda śląski. Jarosław Wieczorek, który określił się autorem decyzji o przekształcenia raciborskiego szpitala w zakaźny, tłumaczył radnym powiatu, dlaczego nie sięga po nakazy pracy. Wyznaczani przezeń medycy z innych placówek zwykle udają się wtedy na L-4 i nie tylko, że nie trafiają do Raciborza, ale i osłabiają zasoby kadrowe swoich macierzystych lecznic. - Legendy krążyły o autobusie pełnym pielęgniarek z Gliwic, który do nas z nimi przyjedzie. Do dzisiaj nie dojechał - kwituje informacje o pomoc wojewody pielęgniarka z raciborskiego szpitala.