Czym chata w Nędzy bogata [REPORTAŻ]
To miał być zwykły rodzinny dom, ale wszyscy którzy do niego trafiali przekonywali gospodarzy, że jest to wyjątkowe miejsce, do którego chętnie się wraca. Dziś Zaczyków odwiedzają rodziny z całego świata. Zrywają śliwki, jeżdżą na koniach, delektują się pierogami pani Urszuli i mówią, że czują się jak na wakacjach u babci.
Jak wakacje to w siodle
Siadamy przy stole na drewnianej werandzie i podziwiamy otaczającą nas przyrodę. Towarzyszy nam pies i wylegujący się na słońcu kot. Na dużej łące przed domem pasą się konie, które są oczkiem w głowie gospodarza. – Wcześniej mieszkaliśmy w Raciborzu, ale gdy zobaczyłem tę działkę, pomyślałem o budowie domu. Gdy zaczęli nas odwiedzać znajomi, nie kryli zachwytu nad okolicą. Mówili, że tu jest jak na Mazurach – opowiada pan Bernard. A że jest budowlańcem, zmiana projektu i rozbudowa posiadłości nie stanowiła dla niego żadnego problemu. Tak powstało pierwsze w okolicy gospodarstwo agroturystyczne. – Teraz mam pracę na okrągło. Buduję wiaty, stawiam grille, piec do pizzy czy wędzarnię, ale moim największym marzeniem od zawsze były konie – tłumaczy pan Zaczyk i zabiera nas na pastwisko.
Konie kabardyńskie, które pochodzą z Kaukazu są wytrzymałe na warunki klimatyczne i zdolne do pracy nawet w najtrudniejszym terenie. Mimo swojej odporności, są pod stałą opieką weterynarza z Gierałtowic, Eugeniusza Aparta. – Wszystko zaczęło się od Uno, który był naszym pierwszym koniem. Przypadek sprawił, że wybrałem właśnie tę rasę, ale sprawdziła się i dziś mamy dziesięć koni z Kaukazu – mówi gospodarz. W przyszłym roku stado powiększy się, bo oźrebią się trzy klacze. Przybywa też amatorów jazdy konnej. Mirosława Grabowska z Raciborza przyjeżdża do stadniny od trzech lat. Zaczynała od jazdy z instruktorem, a dziś korzysta z możliwości półdzierżawy swojego pierwszego konia. – To była roczna klacz Gazela. Od razu przypadłyśmy sobie do gustu i dziś mogę powiedzieć, że znamy się jak łyse konie – dodaje ze śmiechem pani Mirka. W upalne dni przyjeżdża do stadniny wczesnym rankiem, albo wieczorem, bo konie, tak jak ludzie, źle znoszą wysokie temperatury. – Odkąd odkryłam tę stadninę nie mam potrzeby wyjeżdżania na wakacje, bo tu jest wszystko czego szukam: świeże powietrze, wspaniała przyroda i dziesięć minut piechotą na basen. Czego chcieć więcej? – Tu można naprawdę wspaniale wypocząć. Są cudowne i zróżnicowane tereny. Możemy jeździć po lesie, albo poszaleć po polach – dodaje Sandra Gacek, która do Nędzy przyjeżdża od roku. Obie panie podkreślają jak ważne jest indywidualne podejście do każdego, kto jeszcze nie miał styczności z koniem. – Tu nie ma tłumów ludzi, jest tylko instruktor, jeździec i koń, co bardzo pomaga na początku nauki – tłumaczy pani Sandra. Instruktorką jest najmłodsza córka Zaczyków. – Wszyscy myślą, że od dziecka marzyłam o koniach, tymczasem to tata zawsze chciał je mieć, a ja z początku nic o nich nie wiedziałam. Pokochałam je dopiero wtedy, gdy trafiły do naszego gospodarstwa – mówi Marta, studentka pierwszego roku kosmetologii. – Wiem, że to nie jest zbyt pokrewny kierunek, ale weterynaria nigdy mnie nie pociągała, a poza tym wszystkie pasje można jakoś połączyć – dodaje ze śmiechem.
Mimo młodego wieku, Marta ma już spore doświadczenie w hipoterapii. Prowadziła zajęcia z dzieckiem, które nie mówiło i z panią, która miała zespół Downa. Nowym wyzwaniem jest dla niej organizowanie jedno- lub dwudniowych rajdów konnych po okolicy, z których mogą korzystać bardziej doświadczeni jeźdźcy. – Kilka godzin spędzonych w siodle, a potem nocleg w jakiejś stajni może stanowić sporą atrakcję turystyczną, a mnie sprawi więcej satysfakcji niż praca instruktora – podsumowuje.
Klimaty z dzieciństwa
Wakacje u Zaczyków spędza rodzina Soczyńskich z Düsseldorfu. Ofertę znaleźli w internecie. Do Polski, którą opuścili 25 lat temu przyjeżdżają co roku, by odwiedzić rodzinę i znajomych. – Zawsze szukamy jakiegoś gospodarstwa agroturystycznego na trasie naszej podróży. Wychowywałam się w Krakowie, ale każde wakacje spędzałam u rodziny na wsi, w Krzanowicach, więc dla mnie jest to powrót do klimatów z dzieciństwa – tłumaczy pani Beata. Co w agroturystyce jest dla nich ważne? Szukamy przede wszystkim spokoju, którego nie mamy w wielkim mieście. Nie bez znaczenia jest też rodzinna atmosfera i kontakt z ludźmi, z którymi wieczorem, siedząc przy ognisku można porozmawiać. Dla nas atrakcją jest nawet pieczenie kiełbasy na kiju, bo w Niemczech nie wolno tego robić – mówi pani Beata. Jej mąż Driusz chwali domową kuchnię i nalewki, które gospodarz sam przygotowuje. – Wiele dań przypomina mi smaki z dzieciństwa, do których chętnie wraca się po latach. A takich swojskich wędlin w żadnym sklepie się nie znajdzie – dodaje. Śląska kuchnia gości w ich niemieckim domu szczególnie w święta. – Rodzina mojej mamy pochodzi z Krzanowic, więc potrafię upiec kołocz, zrobić kluski, rolady i modrą kapustę – mówi ze śmiechem pani Beata. Za takim jedzeniem przepadają też dzieci: Leonard i Helena, które wolą wakacje na wsi od zwiedzania Krakowa. Rodzicom zależy jednak na tym, by poznały polską kulturę i pamiętały o swoich korzeniach. – W Düsseldorfie chodzą raz w tygodniu do polskiej szkoły, ale nic tak nie szlifuje języka jak rozmowy z rówieśnikami i codzienny z nim kontakt. Dlatego lubimy wracać w rodzinne strony i cieszy nas to, że agroturystyka w Polsce zaczyna się tak rozwijać. Dla nas jest to wspaniałe rozwiązanie, bo możemy spotykać się z rodziną i przyjaciółmi, nie obciążając ich swoim pobytem. Tu czujemy się wolni, niezależni i mile widziani. Taki sposób spędzania wakacji chętnie polecamy naszym znajomym – podsumowuje pani Beata.
Rodzina od kuchni
Dom zbudowany jest z rozmachem. W przestronnej jadalni, do której wchodzimy z werandy stoi duży kominek i pięć drewnianych stołów, przy których może zasiąść nawet trzydzieści osób. Na ścianach wiszą homonta, podkowy, zdjęcia i rysunki koni. W naturze możemy je oglądać za oknem. Znajdująca się obok kuchnia jest otwarta nie tylko pod względem architektonicznym, ale przede wszystkim dlatego, że jej gospodyni chętnie wpuszcza do swojego królestwa letników. – Nie przeszkadza mi to, że chcą się przyglądać jak przygotowuję posiłki. Wielu z nich chce nawet gotować razem ze mną. Staram się robić dobre, domowe jedzenie, a moją specjalnością są wszelkiego rodzaju pierogi – mówi pani Urszula, która ma spore doświadczenie, bo całe życie zajmowała się prowadzeniem domu.
Menu ustalane jest zawsze indywidualnie z gośćmi, podobnie jak pory posiłków, które dostosowuje się do ich potrzeb. Zdarzają się też nietypowe zamówienia, ale najczęściej w gospodarstwie agroturystycznym letnicy oczekują dobrej i domowej kuchni. – Chleb robiony na tradycyjnym zakwasie i pieczony w starym kaflowym piecu zamawiamy w piekarni Krzemienia w Kornowacu. Wędliny przygotowuje dla nas mały zakład rzeźniczy z Płoni, a od sąsiadów, którzy hodują kury bierzemy świeże jajka. Warzywa i owoce pochodzą w większości z naszego ogrodu – dodaje pan Bernard, który, w przeciwieństwie do wielu mężczyzn, nie omija kuchni szerokim łukiem. – Mąż często mi pomaga, obierając na przykład ziemniaki, ale sam też świetnie gotuje. Ponieważ zajmuje się głównie końmi, nie zawsze znajduje na to czas – mówi pani Urszula.
Do Nędzy trafiają goście z Niemiec, Holandii, a nawet Kanady. Gospodarz zna język niemiecki a jego żona i córka mówią po angielsku, więc z dogadaniem się nie ma najmniejszego problemu. Gospodarstwo pokochali też inżynierowie z Warszawy nadzorujący budowę zbiornika Racibórz, którzy zawsze zatrzymują się w Nędzy i raciborzanie, którzy lubią tu zaglądać na Sylwestra. – Jest spore zainteresowanie świętami, ale na Boże Narodzenie przyjeżdżają do nas dzieci, więc chcemy ten czas spędzać w gronie rodzinnym – tłumaczy pan Bernard. Zaczykowie mają siedmioro pociech: Aldonę, Łukasza, Bożenę, Dominika, Michała, Justynę i Martę. Gdyby wszyscy przyjechali do rodziców ze swoimi rodzinami, razem byłoby dwadzieścia osób, więc przygotowanie świąt byłoby dla pani Urszuli nie lada wyzwaniem. Na co dzień całe gospodarstwo jest na jej głowie, więc żeby odpocząć i naładować akumulatory wyjeżdża czasem z kuzynką na krótki urlop do Chorwacji, albo Grecji. Na wspólny wyjazd z mężem nie ma szans, bo zawsze musi być ktoś na miejscu, żeby dopilnować gospodarstwa. To kiedy macie wakacje? Przez cały rok – odpowiadają zgodnie i dodają, że takich widoków nie zamieniliby na żadne inne. – Mamy lasy pełne grzybów, jagód i jeżyn, rezerwat Łężczok w pobliżu i przede wszystkim spokój, którego nam mogą pozazdrościć miastowi. A jak się to wszystko ma na wyciągnięcie ręki, to wakacje trwają cały rok – podsumowują.
Tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Paweł Okulowski
Komentarze
4 komentarze
Jaka zazdrość?czego mam mu zazdrościć?smrodu gnoja którego na marginesie nawet nie wie jak i gdzie skladowac.w Polsce jest wolność słowa i tylko wyrażam swoją opinię bo denerwuje mnie jak robią ludziom wodę z mózgu jaki to on porządny
Zanim się tu wybudował z tym swoim cyrkiem to było cicho i spokojnie
A wiec Panie Spartakus , proszę sobie wyobrazic ze ja jestem pierwsa żona Bernarda ( mieszkam od 27 lat w Niemczech) i matka naszej wspólne córki Aldony. Tak Brnard nie mowi bardzo dobrze po niemiecku ale wystarczająco aby sie porozumieć. A nasze wspólne wnuki (Noah 12 a Henry 8 ) ucza dziadka dodatkowe w czasie wakacji ktore z najwieksza radoscia tam spędzają . Bo to natura,lasy ,swieze powietrze i wspaniała jazda na koniach. Ta rodzina to nie NOWO BOGATCY jak wiele w Polsce którzy sie dorobili " niewiadoma jak" ta rodzina cieżko pracowała i dalej pracuje . Pytam sie dlaczego w Pana liście tyle ZAWIŚCI , ZAZDROŚCI , jestem tym przerażona . Stare polskie przysłowie mowi .....ZYCZ a bedzie tobie ŻYCZONE .....pozdrawiam Pana , Rena
Weźcie mnie nie rozwalajcie,"gospodarz świetnie mówi po niemiecku"przecież on nawet przeżegnać się po "niemiecku" nie potrafi,to raz,dwa "wszystko ma ze swojego sadu",pokażcie mi ten sad,ciekawe gdzie on jest?,dalej,"mamy dziesięć koni ale będzie więcej",ciekawe gdzie szanowny "farmer"trzyma taką ilość koni ,bo chyba nie w tej "pseudo stajence"?"Dawniej mieszkaliśmy w Raciborzu",no tak Markowice to też Racibórz,ciekawe dlaczego się nie pochwalił tym,że Jego dawni sąsiedzi z Markowic to na mszę dali jak się wyprowadził i Bogu dziękują ,że się chwasta pozbyli,i jeszcze jedno Panie Bernacie jak już chwalisz się tak liczną rodzinką to mogłeś wymienić jeszcze wszystkie byłe żony,no chyba że by miejsca zabrakło.
Ot i cała prawda o tym pożal się boże farmerze z Małej Nędzy,ten artykuł to jedna wielka ściema i dziwi mnie to,że Pani Redaktor poszła na takie coś.
Pozdrowienia od "na mszę mieszkańców "Małej Nędzy
Weźcie mnie nie rozwalajcie,"gospodarz świetnie mówi po niemiecku"przecież on nawet przeżegnać się po "niemiecku" nie potrafi,to raz,dwa "wszystko ma ze swojego sadu",pokażcie mi ten sad,ciekawe gdzie on jest?,dalej,"mamy dziesięć koni ale będzie więcej",ciekawe gdzie szanowny "farmer"trzyma taką ilość koni ,bo chyba nie w tej "pseudo stajence"?"Dawniej mieszkaliśmy w Raciborzu",no tak Markowice to też Racibórz,ciekawe dlaczego się nie pochwalił tym,że Jego dawni sąsiedzi z Markowic to na mszę dali jak się wyprowadził i Bogu dziękują ,że się chwasta pozbyli,i jeszcze jedno Panie Bernacie jak już chwalisz się tak liczną rodzinką to mogłeś wymienić jeszcze wszystkie byłe żony,no chyba że by miejsca zabrakło.
Ot i cała prawda o tym pożal się boże farmerze z Małej Nędzy,ten artykuł to jedna wielka ściema i dziwi mnie to,że Pani Redaktor poszła na takie coś.
Pozdrowienia od "na mszę mieszkańców "Małej Nędzy