Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Przestajemy pomagać uchodźcom wojennym z Ukrainy?

16.08.2022 09:19 | 30 komentarzy | Katarzyna Barczyńska-Łukasik

Wojna. To słowo zmroziło wszystkich nas, kiedy 24 lutego Rosja napadła Ukrainę. Można się było tego spodziewać, ale mimo wszystko, tliła się nadzieja, że jednak do najgorszego nie dojdzie. Polacy, w tym jastrzębianie rzucili się z pomocą. Jak to jest teraz? Czy nadal nasza pomoc jest bezwarunkowa? Czy ciągle w uciekinierach wojennych z Ukrainy widzimy ludzi, którzy zostali wyrwani piekłu, i u nas znaleźli dach nad głową?

Przestajemy pomagać uchodźcom wojennym z Ukrainy?
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Wojnę większość nas znała z podręczników do historii albo archiwalnych kronik filmowych. Wydawała się czymś przestarzałym, czymś co nie ma prawa się zdarzyć. Przynajmniej u nas, tuż pod naszą granicą. Kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę, ci którzy mogli rzucili się do ucieczki. Szlak ich wędrówki bardzo często prowadził do Polski. Z wielu miast naszego kraju, w tym Jastrzębia, ruszyły samochody z darami - lekarstwami, opatrunkami, żywnością. Na naszej wschodniej granicy pojawili się uchodźcy. 

Część Ukraińców przyjęła pomocną dłoń jastrzębian i schronienie pod ich dachem. Zostali zaproszeni do domów i z dnia na dzień, stali się niemalże rodziną, kimś bliskim. W Jastrzębiu ruszyły zbiórki darów. Mieszkańcy zaopatrywali społeczne magazyny. Przybywali coraz to nowi uchodźcy, dorośli, młodzież, dzieci, starcy. Przyjęliśmy ich do naszej społeczności, szkół, przedszkoli, czasem zakładów pracy. W osłupieniu słuchaliśmy relacji z frontu. O tym, jak w jednej chwili można stracić wszystko, życie, dom, rodzinę. O tym, jak nad ranem 24 lutego obudził ich świst lecących bomb. O tym, jak zawalił się ich świat. 

Ten odruch pomocy, taki ludzki, z głębi serca, naturalny, jakim wykazali się Polacy, zadziwił cały świat. Pokazaliśmy, że w obliczu tragedii potrafimy być razem, ale też działać, dzielić się tym, co mamy - jeśli nawet niewiele mamy. Paradoksalnie agresja Rosji na Ukrainę wzmacnia więzy międzysąsiedzkie i Unię Europejską. Przyzwoici Ukraińcy, z którymi się rozmawia, są wdzięczni za pomoc Polakom, Rumunom, Litwinom.

Ale mijały miesiące. Zaczęły pojawiać się głosy, że Ukraińcy mają się lepiej, niż Polacy, że przecież i u nas nie brakuje biednych, potrzebujących, żyjących w nędzy. Że sami nie jesteśmy zbyt bogatym krajem i nie stać nas na niekończącą się pomoc. W sklepach, na ulicach, da się słyszeć komentarze, że oni mają lepiej niż my, że to przecież nasz kraj, że pora naszym gościom wracać do siebie, że czas płacić za czynsz, a jak nie to zmienić miejsce pobytu. Chwile, kiedy bez wahania oddawaliśmy uciekinierom wojennym to, co mieliśmy, minęły. Zaczęliśmy, jak zwykle, planować wakacyjny urlop. 

Na jastrzębskich ulicach pojawiły się plakaty o rzezi wołyńskiej z 1943 roku. Ale dlaczego właśnie teraz? Dlaczego wtedy, kiedy na Ukrainie dzieją się rzeczy niewyobrażalne dla Europejczyka XXI wieku? To prawda, historię trzeba znać i szanować. Bolesne sprawy między narodami szczerze i aż do bólu wyjaśniać. Bo tylko wtedy można zapoczątkować coś nowego, pozbawionego złości, nienawiści, chęci odwetu. Jednak jest wojna. Teraz na wschodzie Ukrainy są mordowani niewinni ludzie, który z wydarzeniami z czasów II wojny światowej nie mają nic wspólnego. Raczej nie pamięta się w naszym kraju, że na Podlasiu, mniej więcej w tym samym czasie, w kilkudziesięciu miasteczkach i wsiach były pogromy na ludności żydowskiej, w których uczestniczyli Polacy. Po wojnie dramatyczne wydarzenia działy się w Rabce (sierpień 1945) i Kielcach (1946). Tam ofiarami padli niewinni ludzie. 

Każde państwo i naród ma swoje rany, swoje ofiary i krzywdy. Francja była napadana przez Niemcy dwukrotnie w XX wieku. A te dwa narody potrafiły się pogodzić, współpracować, pomagać sobie. Dawne krzywdy nie mogą zostać zapomniane, ale potrzebny jest pokój między sąsiadami. Krzywdziciele już nie żyją. Obecne pokolenia Niemców, Ukraińców, Polaków, Węgrów, Łotyszy... nie mają nic wspólnego z przeszłością. Nie są winne.

Czy chęć gromadzenia przez nas pieniędzy, rzeczy materialnych, zbierania wszystkiego dla siebie, nie zaciera tego, co istotne? A może pomaganie nie jest bezwarunkowe? Może jest obliczone na chwilę, na kilka dni, miesięcy. Czy ma ono być dla osoby poszkodowanej, czy może podbudować nasze sumienie, dobre samopoczucie, mniemanie o sobie? Utwierdzenie ogólnego przeświadczenia, że jesteśmy szlachetnym narodem - całym, bez wyjątku. Wprawdzie możemy pomagać, ale wtedy, kiedy przybysze z Ukrainy nie chcą od nas środków na życie, nie ubiegają się o pracę na takich samych warunkach, jak my. Są dobrzy, dopóki księgowa, przedszkolanka czy nauczycielka jest sprzątaczką, kucharką czy pomocą domową (z całym szacunkiem dla wszystkich profesji), a lekarz medycyny salową w szpitalu. Dopóki robią nam pielmieni nie oczekując wiele w zamian. Dopóki, dopóki… czujemy się lepsi. 

Wróćmy do pytania: Czy pomaganie ma granice? Kiedy przestajemy widzieć w uchodźcach wojennych ludzi, skrzywdzone dzieci, rannych żołnierzy? Czy wszystko ma swój czas i swoją cenę? Kiedy ze współczujących i empatycznych zaczęliśmy bezwzględnie oceniać? Kiedy zaczynamy dzielić na swoich i obcych, choć przecież obydwa narody mają genezę słowiańską. 

Pewnie, że zawsze znajdzie się kogoś niegodnie zachowującego się. Pewnie, że nikt nie jest idealny. Pewnie, że zdarzają się nam błędy, nieraz powtarzane po kilka razy. To jednak jest uniwersalną cechą ludzi, niezależnie od pochodzenia narodowego, czy społecznego. Tacy po prostu jesteśmy. 

Może jednak rację ma Rutger Bregman, autor książki pt. Homo sapiens. Ludzie są lepsi, niż myślisz. A w naszym kodzie genetycznym jest pomoc, solidarność i wzajemne wspieranie się, nie na chwilę, nie na godzinę, a zawsze i wszędzie?

Katarzyna Barczyńska-Łukasik