Wtorek, 2 lipca 2024

imieniny: Jagody, Urbana, Martyniana

RSS

07.12.2016 07:41 | 9 komentarzy | kb

Cztery kilometry nad ziemią. A tej wcale nie widać, Wiadomo, że gdzieś tam jest na dole. Ale na razie są chmury, masę chmur. Twarz smagana jest ostrym wiatrem, w uszach brzmi warkot silnik samolotu. Napięcie niemożliwie duże i w końcu ten moment, kiedy trzeba skoczyć. Potem to już około jednej minuty swobodnego spadania bez otwarcia spadochronu. Adrenalina i błogie uczucie "nieważkości". Wszystkiego tego doświadczają skoczkowie spadochronowi. W naszym mieście jest ich kilku a wśród nich Robert Jaczyński, jastrzębianin od urodzenia. 

Odlotowy facet
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Jest po 40. ma żonę, dziecko, pracuje w jednej z tutejszych kopalń. Z pozoru niczym niewyróżniający się człowiek. Jednak jego pasja niemalże od zawsze była związana z lataniem w każdej postaci. Już jako młody, bo 13-letni chłopak wsiadał na rower i jechał na lotnisko do Gotartowic pod Rybnkiem, aby tam wpatrywać się w zbijające się w powietrze samoloty. Już wówczas w głowie kołatała mu myśl, a może ja też kiedyś będę latał? Kilkunastoletni Robert z pasją przegląda wszelkie możliwe gazety związane z lotnictwem, czyta artykuły skleja modele samolotów i ciągle jeździ na lotnisko do Gotartowic. A na półce w jego pokoju stoi „jaskółka” - własnoręcznie wykonany model samolotu .

Mając 16 lat wznosi się w powietrze, nie siedzi jednak za sterami samolotu, a ma na sobie ubrany spadochron. Właśnie w tym wieku oddał swój pierwszy skok.

- Czy się bałem? Zawsze był strach i adrenalina, niepewność przy każdym skoku. Tu nie można mówić o źle pojętej rutynie. Zawsze są emocje. Wtedy, kiedy skakałem pierwszy raz też takie były - wspomina pan Robert.

Wtedy to był skok z zaledwie… jednego tysiąca metrów.  Potem dziesiątki skoków o utrzymanie prawidłowej pozycji ciała w powietrzu.

No i przyszedł czas na prawdziwe szaleństwo. Pan Robert wraz z kumplami wykręcał nie lada piruety, beczki i różne inne niebotyczne trudne akrobacje.

- Wystarczy odpowiednio machnąć ręką i już fikamy koziołka. Każdy ruch ciała tam, na górze w powietrzu ma swoje przełożenie na to, co się z nami dzieje. A jeśli chodzi o akrobacje w grupie to ogromną rolę odgrywa diabelna precyzja i zrozumienie się z kolegami. Nie jest to łatwe, ale przynosiło niesamowitą frajdę - mówi z pasją pan Robert.

Czy nie bał się skakać? Czy w trakcie takiego skoku może zdarzyć się coś nieprzewidywalnego? Pan Robert śmieje się i mówi, że tak. Zdarzają się nawet tragiczne wypadki a skoczek nawet ponosi śmierć. Może też nie otworzyć się spadochron, a zapasowy zawodzi. On sam wylądował kiedyś tuż obok stacji benzynowej a nie raz w "terenie przygodnym", a nawet na drzewie, czego oczywiście nie planował.

- Każdy, kto decyduje się na skoki musi mieć tego świadomość. Oczywiście robiło się zawsze wszystko, aby szczęśliwie wylądować, ale jednak wiele mogło się zdarzyć - opowiada.

Czy pamięta jakiś wyjątkowy skok, który zrobił na nim duże wrażenie?

- Skakałem z wysokości pięciu kilometrów. W dole nie było nic widać, za wyjątkiem chmur. Skoczyłem. Zanim się zorientowałem znalazłem się w gradowej chmurze. Twarz była smagana gradem, co nie było jakimś specjalnie miłym uczuciem, ale wylatując z chmury panowała już dobra pogoda - śmieje się.

Później pan Robert miał ok. 12-letnią przerwę w skokach w czasie, której oddał się nowej pasji. Trenował taniec, rapował. Swoje kroki stawiał na parkiecie klubu „Kaktus”, Pod "okiem " Pani Haliny Tworzydlak  wraz z grupą, występowali w TVP Katowice. Muzyka i taniec stały się kolejnym "powołaniem" pana Roberta. Później długi czas grywał, jako DJ na jastrzębskich i nie tylko dyskotekach, znany pod ksywą „Mały”.

Jednak lotnictwo - latanie gdzieś tam w nim zawsze siedziało. Powrócił też, choć już nie z taką intensywnością, do swoich ukochanych skoków, na swym koncie ma ich 360.  Niedawno bez reszty pochłonął go, dron, czyli bezzałogowy statek powietrzny, który można pilotować z ziemi.  Mieszkańcy Jastrzębia zachwycają się zdjęciami naszego miasta, wykonanymi właśnie z drona.

- Dron daje mi możliwość spojrzenia na miasto i inne miejscowości z lotu ptaka. Z takiej perspektywy, która jest dla nas nieosiągalną, a o której zawsze marzył człowiek, bo zawsze chciał latać. Mając drona potrafię w zwykłych obiektach, budynkach dostrzec to coś, czego nie zauważamy na co dzień, z naszej ziemskiej perspektywy. I to jest właśnie to coś - przekonuje pan Robert.

Spadochron, samoloty, dron – to pasje Roberta Jaczyńskiego, które czynią z niego odlotowego faceta. Z rumieńcami na twarzy nie protestuje, kiedy określany jest takim stwierdzeniem. Mówi, że jego zainteresowania, w tym również taniec, pozwalały mu zawsze na odskocznię od życia codziennego, na relaks i całkowite wyluzowanie, na taki odlot czyniąc go człowiekiem, jakim jest teraz:)

- Jak człowiek wyskakuje z samolotu ma tylko te kilka chwil, aby rozejrzeć się wokół siebie. Upajać widokiem, cieszyć chwilą, poczuć "nieważkość". Pojawia się również adrenalina, bo przecież skoku z wysokości czterech kilometrów nie można porównać do codziennego prowadzenia samochodu. Wtedy człowiek czuje, że żyje, czuje się siebie, swoje emocje widzi kolegów. Kiedy wracam do pracy i zjeżdżam kilometr pod ziemie, do tej czarnej rzeczywistości myśli kieruję w górę wiem, że tam gdzieś jest inny świat, pełen piękna, kolorów i emocji – mówi Robert Jaczyński.