Wilhelm Kubsz: Ksiądz w mundurze na sowieckich frontach. Historia kapelana, który stał się bohaterem wśród żołnierzy
Nie tylko Racibórz posiada ciekawych patronów ulic. Wodzisław Śl. także. Jednym z nich jest ks. Wilhelm Franciszek Kubsz. 22 marca 1984 r. w czasie uroczystej sesji Miejskiej Rady Narodowej w Wodzisławiu Śl. w sali posiedzeń Klubu Górnika Kopalni Węgla Kamiennego „1 Maja” radni jednogłośnie postanowili nazwać dotychczasową ulicę Dworcową ul. ks. płk Wilhelma Kubsza. Patron tej ulicy mieszkał ongiś tam jako dziecko.
Ks. Wilhelm Kubsz to postać barwna, a przy tym dość kontrowersyjna. Urodził się 29 marca 1911 r. w Gliwicach. Jego rodzice – Karol i Jadwiga dzielili typowy los rodzin śląskich. Ojciec pochodził z Chlebowa. Z zawodu był kolejarzem, matka Jadwiga, rodem z Dębieńska, podobnie jak jej mąż, wyrosła w atmosferze polskiej. Kubszowie mieszkali kolejno w Katowicach, Pyskowicach, krótko w Gliwicach, w Jastrzębiu i ostatecznie osiedlili się w Wodzisławiu Śl., blisko dworca (stąd ul. Dworcowa). Mieli jedenaścioro dzieci. To była typowa rodzina śląska, wielodzietna, katolicka.
Wilhelm urodził się jako szósty. Nasz bohater po ukończeniu szkoły elementarnej uczęszczał w Lublińcu do niższego seminarium duchownego. W 1930 r. zdał maturę. Następnie w Obrze odbył 4- letnie studia teologiczne, a przeznaczony do działalności misjonarskiej, uzyskał dodatkowo zawód technika dentystycznego, co okazało się potem wielce przydatne, gdy losy wojny rzuciły go do ZSRR. 21 czerwca 1936 r. z rąk arcybiskupa Dymka otrzymał święcenia kapłańskie. W sierpniu 1939 r. skierowany został jako wikary do parafii Łunin na Polesiu. Parafia ta po 17 września 1939 r. znalazła się na terenie Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. W lipcu 1941 r., już po najeździe Hitlera na ZSRR, został ks. W. Kubsz administratorem parafii Puzicze. Niemcy próbowali go skłonić do podpisania volkslisty. Odmówił. Więcej, odważny ksiądz współpracował z ruchem oporu.
Jego działalność została ujawniona. Uwięziony i skazany na śmierć, uciekł. Uratował go dozorca więzienia – Austriak, katolik, antyfaszysta. Kubsz trafił do oddziału sowieckiej partyzantki. Tam pełnił funkcję lekarza i dentysty. Tymczasem na terenie ZSRR (Sielce nad Oką) formowała się dywizja Kościuszkowska. Z inicjatywy samego Stalina, który stwierdził, że wojsko potrzebuje popa, postanowiono dla Dywizji znaleźć księdza katolickiego. Niełatwa sprawa w państwie ateistycznym. Ale NKWD miało dobre informacje. Z oddziału leśnego przewieziono ks. Kubsz do Moskwy. Przyjął go gen. Ponomarienko. W stolicy ZSRR kapłana – dentystę odkarmiono i 8 czerwca 1943 r. znalazł się on na zjeździe Związku Patriotów Polskich i odtąd zaczyna się jego współpraca z Wandą Wasilewską (płk NKWD), Zygmuntem Berlingiem i Włodzimierzem Sokorskim. To osobistości, które historiografia niepodległościowa oceniła jednoznacznie jako agentów Kremla, zmierzających do zwasalizowania Polski. W towarzystwie tym, delikatnie mówiąc, dość dziwnym, znalazło się miejsce dla księdza katolickiego. W tworzącym się wojsku byli przecież ludzie wierzący. Marzyli o tym, by wyrwać się z tak strasznego kraju jak stalinowska Rosja. Tym ludziom była potrzebna opieka duszpasterska. Ks. W. Kubsza został więc mianowany kapelanem I Dywizji i otrzymał wojskowy stopień majora.
W tym samym czasie inny Ślązak spod Raciborza – ks. Józef Gawlina towarzyszył żołnierzom pod Monte Casino. 15 lipca 1943 r. ks. Kubsz odebrał przysięgę dowódcy I Dywizji Zygmuta Berlinga; przysięgało także 12 tys. żołnierzy. Przysięga miała charakter religijno-patriotyczny. Komuniści potrafili mobilizować dla swoich celów nawet uczucia wierzących. Przykład szedł z góry. W czasie wojny Stalin częściowo odbudował Cerkiew prawosławną, popów zwalniano z łagrów. Wśród nich znalazł się ojciec marszałka Wasilewskiego.
Ks. W. Kubsz towarzyszył żołnierzom w bitwie pod Lenino w dniach 12 – 14 października 1943 r. Był świadkiem świadomej masakry. Żołnierze poszli do boju bez wsparcia artyleryjskiego i bez pomocy strony dywizji sowieckich. Kapelan zachęcał żołnierzy do boju, spowiadał, umierających przysposabiał do spotkania z Chrystusem.
Ks. W. Kubsz zawarł przyjaźnie z generałem Zygmuntem Berlingiem i gen. Walterem Świerczewskim. Fatalnie ułożyły mu się stosunki z gen. Rolą Żymierskim, byłym oficerem sanacyjnym, zwerbowanym jeszcze przed wojną przez wywiad wojskowy ZSRR.
Ksiądz – żołnierz miał po 1945 r. kłopoty z polskimi władzami stalinowskimi. Ukrywał się do 1950 r., „Murzyn zrobił swoje”… Na szczęście cieszył się względami ks. dr Bolesława Kominka z Radlina, biskupa i później kardynała. Pracował w różnych parafiach, był m.in. proboszczem garnizonowym we Wrocławiu. Ostatnią jego placówką była parafia w Jeleniej Górze. Tam co roku w Dniu Wojska Polskiego przywdziewał mundur z odznaczeniami i odprawiał uroczystą mszę św. w intencji tych, których w czasie wojny jednał z Bogiem. Zmarł 24 lipca 1978 r.
Na jednoznaczną ocenę działalności ks. Kubsza chyba musimy jeszcze poczekać. To fakt, że w jakimś sensie współpracował z sowieckimi agentami, którzy religię traktowali instrumentalnie. Niedoszły misjonarz prowadził jednak pracę misyjną w kraju, gdzie religię programowo niszczono. Tej działalności prowadzić nie mógłby, gdyby nie miał oparcia w osobach komunistycznych decydentów. Kolaborował, lecz kolaborantem nie był. W skomplikowanej rzeczywistości komunistycznej taka postawa jest możliwa.
Benedykt Motyka, Nowiny Raciborskie 30 maja 1997 r.