Pożar, który zmienił modę w Rybniku. Historia ubiorów z XIX wieku
Do zmiany ubiorów rybniczan w XIX wieku przyczynił się... pożar Wodzisławia!
Dzisiaj stroje mieszkańców miast i wsi nie różnią się wcale. Nastąpiło ujednolicenie w materii odzieżowej. Inaczej bywało w przeszłości. W dzień targowy, na pierwszy rzut oka dało się rozpoznać, kto pochodzi ze śródmieścia, a kto przyjechał wozem z podmiejskich Chwałęcic czy Stodół.
Krynoliny i zopaski
Przede wszystkim strój dzielił się na miejski oraz chłopski. Miejskie stroje starały się nadążać za europejską modą. Zatem mężczyźni zakładali garnitury i meloniki, a panie – suknie, których krój podpatrzyły w ilustrowanych katalogach. Na miejskich chodnikach można było spotkać modnisie w obszernych sukniach – krynolinach! Ciekawie kwestia ubioru kształtowała się w pobliskich wsiach. Ludzie z okolic Rybnika ubierali się w sposób podobny do mieszkańców okolic Pszczyny, Raciborza bądź Cieszyna. Wyróżniał się strój kobiecy: wełniana „kiecka z lejbikiem” była zakończona tasiemką lub podwójną falbaną. Pod nią, panie zakładały płócienną, haftowaną „spódnicę”. Bluzka była zwana „jaklą” – miała wąskie i bufiaste rękawy, drobne guziki z przodu i kołnierzyk na stójce. Całość uzupełniał jedwabny „fartuch” (w niedziele i święta) bądź „zopaska” – przeznaczona do codziennych prac. W świąteczne dni przybysz z miasta mógł dodatkowo „wybadać” stan cywilny urodziwych włościanek: panny nosiły wianki, mężatki – białe czepce.
Obywatel chodzi boso
Zróżnicowanie stroju wiejskiego i miejskiego zaczyna zanikać już w końcu XIX wieku. Wiejscy gospodarze chcieli się już wtedy odziewać na modłę miejską. Panie dłużej pozostały wierne tradycyjnym „kabotkom i żurokom”. Taki typ bluzek i chustek pojawiał się jeszcze w połowie XX wieku. Tym niemniej był już wtedy rzadkością. Na zmianę sposobu ubierania się wpłynęło kilka czynników. Przede wszystkim ludność wiejska była uboga, a tradycyjne stroje chłopskie były droższe od produkowanej już wtedy fabrycznie odzieży. Tym najuboższym pomagali bogaci mieszczanie. Rozdawali oni własną, znoszoną już odzież, która mogła jeszcze z powodzeniem służyć biednym. Tak, nieco okrężną drogą, miejskie odzienie także przenikało na wieś. Było to jednak ciągle za mało na miarę potrzeb: w 1861 roku spostrzegawczy Franz Idzikowski zanotował w swej rybnickiej kronice wygląd przeciętnego obywatela – „przy załatwianiu swego interesu, nosił on często krótki kaftanik na bose nogi..” Wielki pożar Ten sam kronikarz zwraca uwagę na datę 1822, jako na cezurę w stylu ubierania się mieszkańców. Do miasta miała wtedy napłynąć fala pogorzelców z „sąsiednich miast, w których panowały wielkie pożary”. W odzież zaopatrzyła ich lepiej sytuowana ludność. Skala tego zjawiska rzeczywiście musiała być duża, skoro Idzikowski mówi o pewnej zmianie dokonanej w stroju! Rzeczywiście była: owym „sąsiednim miastem” był Wodzisław, w którym w czerwcu 1822 roku szalał pożar. Spaliło się wiele budynków m. in. zamek i miejski browar. Najwięcej strat ponieśli mieszkańcy, z dymem poszły 144 domy mieszkalne wraz z zabudowaniami gospodarczymi. Ogółem bez dachu nad głową zostało 300 rodzin! Niskie ubezpieczenia od ognia nie pokryły strat ofiar pożaru. Ogień strawił także chustki, bluzki i czepce. Z pomocą przyszli im dobrzy ludzie z Rybnika i okolic. Bez względu na to, czy na co dzień zakładali cylindry czy „jakle” z bufiastymi rękawami.
Tomasz Ziętek, Tygodnik Rybnicki