Niedziela, 5 maja 2024

imieniny: Ireny, Waldemara, Piusa

RSS

Przedwojenny Rybnik: miasto elegancji i modowych inspiracji

29.01.2024 10:00 | 0 komentarzy | (q)

Przedwojenną modę da się wyraźnie podzielić na lata dwudzieste i lata trzydzieste. Większość rodziców rybniczan, z którymi rozmawiałem, przywiązywała wagę do elegancji. Szyk i moda stanowiły także niepośledni element życia kilku spośród najstarszych rozmówców, bo większość była jeszcze przed wojną dziećmi.

Przedwojenny Rybnik: miasto elegancji i modowych inspiracji
W Rybniku moda z Paryża wywierała wpływ na ludzi, a rzecz jasna przede wszystkim na panie
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Oczywiście, elementy mody wcześniejszych dekad pozostały w latach trzydziestych. Na wielkie uroczystości panowie chodzili nie tylko w melonikach, ale cylindrach i szapoklakach, a panie w kreacjach, które tylko nieco różniły się od tych z lat dwudziestych. Raz była moda na chłopczycę, innym razem podkreślała wszystko, co jak najbardziej kobiece. Sporo z przedwojennego szyku zostało w garderobach mego domu rodzinnego, coś pozostało w pamięci z opowiadań, ale najlepiej oddać głos rybniczanom. Nie wszyscy jednak moi rozmówcy należą do roczników przedwojennych, jak choćby pani Barbara Dyrbuś – związana jest z domem, który wybudowała około połowy lat 30-tych znana rybnicka modystka Maria Wilkowska. Sporo o przedwojennej modzie można dowiedzieć się od pani Aleksandry Majewskiej, panów Emila Stronczka czy Norberta Haidy, którego ojciec zajmował znaczące stanowisko, więc siłą rzeczy przywiązywał dużą wagę do wyglądu.

Moda codzienna, moda wieczorowa

Moda dotyczyła rzecz jasna nie tylko ubioru. Coś było modne do czytania – książki, prasa. Modne były miejscowości, gdzie się wyjeżdżało, modne rodzaje sztuki etc. Jak wszędzie tak i w Rybniku moda z Paryża czy Warszawy wywierała wpływ na ludzi, a rzecz jasna przede wszystkim na panie. Jak wszędzie przez kolorowe czasopisma i film, a dla światowców także przez wojaże. Inna była moda codzienna, inna wieczorowa. Było w naszym mieście kilkanaście sklepów odzieżowych, domy towarowe – wpierw Leschczinera, potem Czesława Beygi oraz Pragera na rynku. Sporo było krawców i krawczyń. Były sklepy wyspecjalizowane np. w kapeluszach. Kilku znanych fryzjerów, dwóch znanych jubilerów. Robiło się fotografie w domu i na ulicy albo u mistrza fotografii, a nawet zamawiało konterfekt.

Binokle w pięknym etui

Tak jak dziś, zwłaszcza młodzi i piękni, ale niekoniecznie bogaci, chcieli błysnąć na rautach czy choćby kursach tańca, po prostu wyróżnić się. W blasku dnia dziewczyna chciała podkreślić swe walory, a chłopak wpaść tej wymarzonej w oko. A potem może do „Polskiego” czy „Polonii” i shimmy, foxtrot, charleston itp. itd. Najwięcej fotografii z tamtych czasów zostało zrobionych na rynku i tradycyjnym deptaku spacerowym Rybnika, czyli na ulicy Sobieskiego. Właściciele, urzędnicy wyższych szczebli, przedsiębiorcy dbali nie tylko o swój wygląd, ale i image swego otoczenia. Nawet służba czy szofer musieli się odpowiednio prezentować. Panie przywiązywały wagę do tego, co dziś modnie określa się make-upem. A propos – wtedy do dobrego tonu należała znajomość francuskiego. Dziś, nie tylko z tych powodów – języka angielskiego. Panie szczególnie interesowała fryzura i biżuteria. Panów piękny pugilares, spinki z masy perłowej przy krawacie i u mankietów, laseczka, srebrna cygarniczka, złota papierośnica czy etui na cygara ze skóry z wytłaczanymi zdobieniami, kieszonkowy chronometr np. Schaffhausena czy Pateka, elegancki sakwojaż, bo jak i dziś istotne były także szczegóły. No i gustowne binokle w pięknym etui. Moda dotyczyła stylowych mebli, zastawy stołowej czy płócien na ścianach – a wszystko najlepiej po antenatach, więc srebra czy porcelana były nie tyle modne, co rodowe. Rosenthal po babce, miśnia po prababce, china po prapra... Kossak czy inny mistrz po przodkach lub nabyty (najlepiej od biedniejących niegdysiejszych elit) z mniej czy bardziej zdrowego snobizmu.

Sklep z kapeluszami

Maria Wilkowska (1890 – 1937) przed wojną miała swój sklep z kapeluszami w kamienicy rynkowej i przylegał on do Hotelu Polskiego Myśliwców. Potem sklep przeniesiono do domu przy ulicy Łony i ten punkt rybniczanie najlepiej zapamiętali. Zresztą przez całe lata aż po dziś znajduje się tu sklep z damskimi kapeluszami. Ojcem Marii był Jan Wilkowski (1860–1935). Jan wraz z żoną Elżbietą (1863– –1954) mieli prócz Marii córki Mieczysławę (ur. 1904), Władysławę i Antoninę oraz syna. Losy domu Marii, a po niej Mieczysławy Wilkowskiej bywały niewesołe. W 1945 mieścił się tu szpital polowy (obok znajduje się stara willa doktora Rostka), a potem siedziba KGB (obok w domu prof. Libury, a później jego dzieci, w czasie wojny mieszkali hitlerowscy funkcjonariusze). Pani Barbara Dyrbuś pamięta Mieczysławę Wilkowską: bardzo ładna, elegancka, kulturalna i niekonfliktowa. Obraz jej siostry, przynajmniej jeśli chodzi o aparycję, musiał być przypuszczalnie bardzo podobny. Mieczysława zmarła w 1981 r. Póki żyła, troskliwie opiekowała się matką staruszką i schorowaną siostrą Władysławą. Maria była najstarsza. Zmarła na serce jeszcze przed wojną, a sklep pod starą nazwą prowadziła później siostra.

Przypominała Sophię Loren

Inną znaną modystką i krawcową była w Rybniku Eleonora Kopyciok, która mieszkała w domu Ziebisów przy ulicy Łony. Miała rudze włosy, zawsze ją można było spotkać z kotem syjamskim. Rzucała się w oczy. U niej szyły panie doktorowe, mecenasowe itp. Ludzie na ogół lubią chodzić do krawców. Sam pamiętam, z jaką przyjemnością chodziłem do pani, która mi szyła „mundurek marynarski” do pierwszej Komunii św. Przypominała mi Sophię Loren... A była to znana nie tylko we władzach cechu mistrzyni krawiectwa damskiego – Maria Sznapkowa.

A la bubikopf

Bez wątpienia sporą renomę miał także „Wiener Schick” w kamienicy Kwiatkowskich przy ulicy Korfantego, prowadzony przez panią Hergerową. Pani Aleksandra Majewska dobrze pamięta zarwóno ją, jak i jej salon. Hergerowa była wysoka i szczupła, włosy nosiła wówczas bardzo modnie a la bubikopf, czyli z grzywką równo ściętą, włosami krótkimi do końca uszu i przedziałkiem na środku. Była to fryzura inna niż „na pazia”, gdzie włosy były dłuższe, z tyłu podwinięte w dół. Salon powstał z dawnego mieszkania i mieścił się na I piętrze. Przy okazji – na II piętrze miał swą siedzibę adwokat – dr Nuzikowski. Do znanych krawcowych należała również matka pani Cecylii Zachłód – Eleonora Buras (1886–1962), która miała swą pracownię na rybnickim rynku. W tym samym domu, na drugim piętrze, miał swą pracownię krawiec Biliński (wcześniej przy ulicy Piłsudskiego, czyli dzisiejszej Powstańców). Zaś na Paruszowcu szyła pani Filipowska. Były także i inne krawcowe w naszym mieście.

Rybnickie elegantki na zakupach u Beygi

Jeden z rybniczan wspomina ze śmiechem, jak przed wojną do mieszkania najpierw wchodził wielki kapelusz z ogrodem na wierzchu, a potem pojawiała się postać mamy. Jeśli chodzi o zakupy w domach towarowych, to u Beygi kupowało się raczej na metry, a u Pragera całe gotowe odzienie, przy czym Prager był droższy. Pani Majewska pamięta na parterze zaszkloną część lad z galanterią m.in. rękawiczkami, żabotami itp. Modna była np. tzw. riszka z zapięciem z tyłu. Panie dopinały tę falbankę u szyi do bluzek lub sukienek. Zacznijmy jednak od głowy. W ciepłej porze roku nosiło się nie tylko wielkie słomkowe kapelusze, ale np. także toczki. Przy okazji warto powiedzieć, że często noszono latem także przeciwsłoneczne parasolki. Wierzch kapelusza nierzadko zwieńczony był kolorową florą. Jeden z rybniczan powiada ze śmiechem, jak przed wojną do mieszkania najpierw wchodził wielki kapelusz z ogrodem na wierzchu, a potem zaczynała się pojawiać postać mamy. Jeszcze na początku lat dwudziestych kapelusze zdobiono piórami, wielkimi kokardami, ozdobnymi spinami. Bukieciki nosiło się też do żakietów i sukni. Zimą zakładano kapelusze filcowe (lub futrzane czapy), także czapki robione na drutach, najczęściej tzw. wełniane pilotki, choć nie tak barwne jak u Indian andyjskich. Prawdziwa elegantka nie wyszła bez kapelusza do miasta.

Włosy faliste i mnóstwo spinek

Długość sukienek i spódnic od lat dwudziestych uległa skróceniu najpierw do połowy łydek, potem do kolan. W wielkich miastach te najodważniejsze wzorem gwiazd srebrnego ekranu nosiły nawet nieco powyżej kolan! Ceniono suknie i bluzki koronkowe, choć były drogie. Modny był strój typu kazak czyli np. spódnica, a na niej krótsza sukienka. Często na fotkach widzimy lisie etole. Panie nosiły je nie tylko do kostiumów i garsonek, ale też bezpośrednio do np. bluzki. Dużą wagę przywiązywano do obuwia. Kobiety nosiły czółenka, które czasem w sklepach Heidricha, Baty czy Gawrona mogły być bardzo drogie np. te z wężowej skórki Salamandra kosztowały od 20 do 30 zł. Najczęściej noszono do nich (głównie latem) krótkie skarpetki. Oczywiście szpilki i pończochy z szewkiem z tyłu nogi. Ależ wtedy leciały z pończoch oczka, a zwłaszcza jedwabnych. Bogatsze elegantki zimą prezentowały swe futra np. z soboli, ale mufki nosiły nawet dzieci (a zimy bywały przed wojną ostre). Stąd modne były pelisy – na zewnątrz materiał, a w środku podbicie futrzane. Modne były do płaszczy kołnierze futrzane z lisa czy karakułów. Jeżeli chodzi o główki, to fryzjerów było sporo. Wzięciem cieszył się Korbasiewicz, Grembowicz czy Rybarzówna. Modne były faliste układy typu „paź” czy tzw. „bubikopf”. Dla ułożenia włosów używano nieraz mnóstwa spinek. Falistość włosów uzyskiwano spinając mokre żabkami.

Puder, szminka, henna

Dodatki oczywiście były eleganckie: rękawiczki i torebka. Prawie nie noszono tych na ramię, ale kopertowe. A w nich niezbędniki damskie, czyli puderniczki i lusterka, (by w każdej chwili móc poprawić makijaż) oraz dzisiejszy lipstick, czyli dawniej nieodzowną szminkę. Puder stosowano w kamieniu bądź proszku. Puder różowił blade policzki, a nos przestawał się świecić. Obowiązkowa niemal była henna do brwi i rzęs. U fryzjera często robiono sobie manicure, rzadziej pedicure. Co się tyczy bielizny bardzo modna była batystowa, którą sprzedawano w pięknych pudełkach. Oczywiście ceniono metki znanych firm, acz na te tylko bogatsze panie mogły sobie pozwolić. Reasumując: w tej sferze damskiego ubioru jak i w innych najtaniej wychodziły wyroby gotowe, bo szyte na miarę były już droższe. Wrócimy jeszcze do tego przy modzie męskiej.

Gotowe ubranie na raty

Modny pan dbał o buty. Nosiło się jedynie do kostki i stąd bardzo modne były kamasze o różnorakim zapięciu. Skarpety nie miały ściągaczy stąd mężczyźni nosili swego rodzaju podwiązki... Buty, podobnie jak panie, panowie najchętniej kupowali u Gawrona na rynku bądź Sobieskiego, u Heidricha, no i u Baty. I oczywiście na topie był Salamander. Rzecz jasna zamawiano też u znanych rybnickich szewców np. mistrza Szypuły. Szewców było w Rybniku sporo: Kania, Duda, Brząkalik, Modlich, Konsek (bądź Kąsek), Glauer i inni. Ubrania kupowano gotowe (były tańsze) lub szyto na miarę u znanego mistrza np. pana Adamczyka. Do ubrania prawie zawsze noszono kamizelki, do spodni szelki. Gotowy garnitur np. u Ćwika na dzisiejszej ulicy Powstańców kosztował 25–30 zł. Szyte dużo więcej. Ojciec pana Haidy mawiał: „poniżej stu złotych nie ma ubrania !” Materiał najlepiej, jak był z Bielska. A krawców było wielu: wielce zasłużony dla historii Rybnika Ludwik Wróbel, a dalej Ciupka, Dymla, Ćwik (z braci Ćwik jeden zajmował się głównie krawiectwem, drugi kuśnierstwem), Marcol i inni. Ludwik Wróbel miał swój sklep i pracownię na ulicy Żorskiej 14. A na przedwojennej ulicy Piłsudskiego (tak nazwano ulicę Żorską – przypomnijmy – dziś Powstańców) mieli swe składy także inni, jak choćby wzmiankowany już krawiec Jan Biliński (potem na rynku). U Ćwika ubranie gotowe za wcześniej podaną cenę można było kupić na raty wpłacając na „dzień dobry” np. dwa (!) złote.

Pan w borsalino

Jeśli chodzi o spodnie to często noszone były tzw. pumpy (coś jak bryczesy). U niektórych można było się targować. Były okazje do towarzyskich spotkań, a więc w szafach wisiały także smokingi i fraki. Wybredni jeździli do Katowic, by je kupić. Dbano o koszule. Noszono takie bez kołnierzyków i mankietów, acz te „normalne” rzecz jasna też. Dyrektor Hajda zmieniał kołnierzyki i mankiety codziennie. Raz w tygodniu zanoszono je do pralni Kocurów na Piłsudskiego i odbierano czyste. Pani Kocurowa mówiła, że przy jego kołnierzykach się nie narobi. Wyprane, nakrochmalone i wyprasowane kołnierzyki i mankiety były gotowe do użycia. Kapelusz, a jakże! Istotny element. Najchętniej u Pika, potem Zimona na rynku lub u Glińskiego. Bardzo popularny był z szerokim asortymentem Kabut (dochodziły czapki itp.). Niektóre sklepy zresztą jak np. Ćwików czy Zimona specjalizowały się w ogóle w artykułach męskich i chłopięcych. Z pewnością pan dysponujący borsalino przykuwał na ulicy uwagę dam. Z odzieży wierzchniej popularne były prochowce lub jesionki. Dla bardziej wybrednych kroju raglan. Na zimę najlepiej pelisa z doskonałego bielskiego materiału. Podbicie rozmaite, ale te z bobrów na pewno nie było tanie. Do normalnych palt przynajmniej kołnierz z karakułów.

Spali z nakładką na wąsy

Oczywiście również domy towarowe Beygi i Pragera dysponowały niemal wszystkimi potrzebnymi artykułami garderoby dla panów. Wiele sklepów odzieżowych znajdowało się na ulicy Sobieskiego. I były to głównie sklepy o profilu męskim. Spójrzmy: Cz. Beyga, P. Kabut, Bracia Ćwik, St. Kurzawa, J. Ciupka, Nowak&Wieczorek i inni. Renomowanych fryzjerów było kilku: zasłużony dla Rybnika Jan Szafranek na ulicy Reja, a także Majchrzak na ulicy Gliwickiej, Szewczyk, Korbasiewicz na rogu ulicy Reja i ulicy Sobieskiego, Grembowicz na rogu ulicy Reja i placu Wolności, Krautwurst na Korfantego i inni. Jeszcze w latach dwudziestych starsze pokolenie dużą wagę przywiązywało do wąsów odpowiednio zakręconych. Na noc zakładali panowie nie tylko siatkę na włosy, ale i nakładkę na wąsy. W domu mam kubek dziadka, który na górze ma specjalną ochronę, aby elegant nie naruszył statusquo pod nosem. Warto przypomnieć, iż w domowych pieleszach panowie chodzili w bonżurkach, a kapcie zakładano dopiero w porze bezpośrednio poprzedzającej nocny wypoczynek. Po droższe dodatki panowie śladem pań udawali się do sklepów i zakładów: Zoremby na ulicy Reja, Krakowczyka, Sobieskiego, Łukaszczyka lub na rynek.

Michał Palica „Tygodnik Rybnicki” 18 i 25 marca 2008 roku