Miłość w cieniu wojny: niezwykła historia Eleonory i Ignacego Ginalskich
Rozkaz wykonać - szepnął do ucha swemu żołnierzowi Ignacy Ginalski. Cóż było robić, jak rozkaz to rozkaz. Wszedł do apteki, stanął na baczność przed piękną, osiemnastoletnią laborantką i powiedział: „Melduję, że Ignacy Ginalski panią kocha". Była zszokowana.
Widywał ją przez witrynę apteki, którą często mijał no i zakochał się - dodaje pani Eleonora Jaroszewska, córka pani Eleonory Ginalskiej. Tata pochodził z Włoszczowy, dziś województwo świętokrzyskie, mama z Praszki, z licznej rodziny. Jej matka zmarła bardzo wcześnie, opiekowały się nią siostry.
Był 1921 r. kiedy z Ignacem stanęła na ślubnym kobiercu, w kościele św. Zygmunta w Częstochowie. Niedługo później pakowali walizki. Tak przez całe życie, był przecież wojskowym, już taki jego i rodziny los. Przerzucili go do Drohobycza. Zabrali z sobą jedynie pierwsze zakupione po ślubie meble: stół. Na krzesła nie starczyło już pieniędzy. Meblowanie nie trwało jednak długo. Znów przeprowadzka, tym razem do Tarnopola.
Tu już dłużej zagrzali miejsce.
Ojciec coraz wyżej awansował w hierarchii wojskowej, pracował w sądzie wojskowym. Otrzymaliśmy więc mieszkanie w budynku dla wojskowych. Po wojnie mama już nie pracowała, opiekowała się dziećmi. Mną, urodzoną w 1922 r. i bratem Ignacym, urodzonym niecałe dwa lata później. Ja nosiłam imię mamy, brat ojca. Tak było wtedy w modzie. Brat był zdolnym dzieckiem. Kiedy miał pięć lat poszedł do szkoły powszechnej, a raczej uciekł, bo tak bardzo marzył o tornistrze.
Kiedy wybuchła wojna mieszkali przy stacji kolejowej oraz obok elektrowni. Nie trzeba chyba pisać, że to miejsce wyjątkowo narażone na naloty (w latach siedemdziesiątych córka Eleonora przyjechała zobaczyć to miejsce, dom stał cały, nawet ostała się stara skrobaczka do butów). Zaprzęgli wiec furmanki i wynieśli się na wieś, do majątku Skomorochy, kuzyna taty. Kiedy po jakimś czasie wracali, nie byli już w komplecie, uciekł syn Ignacy. Najpierw Przemyśl, Węgry, Francja i Anglia. Pomógł złoty zegarek i młodzieńczy zapał. Miał 15 lat kiedy szedł walczyć za Polskę.
Córka Eleonora skończyła seminarium nauczycielskie i ze świetną znajomością ukraińskiego uczyła początkowo w szkole powszechnej. Patriotyzm był wpisany w tę rodzinę. Wszyscy walczyli w AK! W domu pani Eleonory był punkt nadawczy, a jej mąż Ignacy był dowódcą kedywu.
Ile mama nerwów zjadła, kiedy czatowała na stójce patrząc czy ktoś niepożądany nie nadchodzi - wspomina córka pani Eleonory, w domu której odbywały się natomiast szkolenia młodych chłopców w obsłudze broni. Nie tylko w czasie okupacji ale i po, działalność taka, jak wiadomo, była solą w oku. Rozpoczęły się aresztowania.
Mama z ojcem otrzymali rozkaz natychmiastowej ucieczki. Nie zabrali nawet walizki - wspomina córka Eleonora.
Pojechali do Lwowa. Po paru dniach Ignacego przerzucono do Przemyśla, gdzie od razu wstąpił do wojska. Za parę dni do Polski, tym samym transportem, przyjechać miała pani Eleonora. Nie było jej to jednak dane.
Przyszło NKWD i aresztowali ją. Najpierw więzienie we Lwowie i seria przesłuchań, zwłaszcza o mężu, później transport do Dom-basu. Był 2 luty 1945 r. - wspomina córka. Nie wiem jak mama to wytrzymała. Praca w kopalni, później w kuchni. Do tego dołączył się tyfus. Do dziś odczuwa jego skutki.
Po amnestii przyjechała do Polski, do Sosnowca gdzie miała siostrę. Tam czekała już na nią cała rodzina, prócz syna, który nadal przebywał w Anglii. To były jej najszczęśliwsze chwile.
Po wojnie zamieszkała z mężem na północy kraju, gdyż przenieśli go do dowództwa straży granicznej. Później przebywała w Opolu u córki, wraz z mężem prowadziła też kiosk ruchu w Niemodlinie. Po jego śmierci w 1971 r. córka zabrała mamę do siebie, do Wodzisławia Śląskiego, gdzie sama mieszkała już od 1964 r.
Mama była niezwykle szanowaną osobą, zwłaszcza przez swojego męża. Przed wojną w domu była zawsze dochodząca służąca, ojciec nie chciał by mama czymkolwiek się przemęczała - wspomina córka Eleonora. Może czuł jakie w życiu czekają ją ciężkie czasy? Pilnował by nie wstawała prędzej z łóżka niż przed godziną 9.00, ba nawet potrafił wrócić się z ulicy kiedy szedł do pracy, by sprawdzić czy mama odpoczywa. Sam podawał jej śniadanie do łóżka: dwa kubki kakao i dwa jajeczka. Może to właśnie jest tajemnicą mamy długowieczności?
Aleksandra Matuszczyk-Kotulska / Nowiny Wodzisławskie 30 stycznia 2002 r. / zdj. archiwum rodzinne