Fotooptyka – przez różowe okulary (11)
Salon, w którym można było obejrzeć jak rozwijała się socjalistyczna myśl techniczna przyciągał nie tylko raciborskich fotografów, ale i zwykłych mieszkańców. Przychodzili tu pomarzyć o sprzęcie fotograficznym, którym mogliby dokumentować codzienność. A kiedy się słucha ich wspomnień, to ma się wrażenie, że ona mimo wszystko była kolorowa. Nawet jeśli to były kolory Orwo.
Salon Fotooptyki, który należał do Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu w Wodzisławiu został przyniesiony na Długą w listopadzie 1979 roku z Rynku. – Tamten sklep był niewielki i miał bardzo małe zaplecze, dlatego przeprowadzka dobrze nam zrobiła – mówi Teresa Brandt, która od trzech lat prowadziła w nim dział fotograficzny. – Bardzo podobał nam się pełen klombów deptak. Kiedy nie było klientów siadałyśmy sobie na ławeczce – dodaje.
Lokal przy Długiej miał bardzo nowoczesne wnętrze. Prowadziły do niego szklane drzwi. Z ich prawej strony znajdowały się oprawki, a na wprost długa lada, gdzie odbywała się sprzedaż. – Byłam pod takim wrażeniem tego lokalu, że z mojego krótkiego pobytu w Austrii w 1981 roku przywiozłam do firmy piękne żółte firanki, które upięłam w oknach, tak jak to widziałam za granicą. Na parapetach poustawiałam kwiaty i od razu zrobiło się bardziej europejsko – tłumaczy.
Klienci lubili obdarowywać panie z Fotooptyki przeróżnymi prezentami. Ciemnoskóry chłopak, który znalazł kiedyś w salonie schronienie podczas zamieci śnieżnej odwdzięczył się bananami, co w czasach kryzysu było niezwykłym rarytasem. Alfred Malcharczyk, który kupował tam często filmy, równie często przynosił ciasteczka albo rurki z kremem.
Pani Teresa dojeżdżała codziennie do pracy w Raciborzu z Rydułtów. – Rano pokonywałam trzy kilometry na nogach na dworzec, żeby zdążyć na autobus o 6.00. Po pracy musiałam czekać na dworcu na autobus, który odchodził o 20.00. W domu byłam właściwie gościem, ale nigdy nie narzekałam bo praca w Fotooptyce bardzo mi się podobała – wspomina pani Teresa, która była jednocześnie modelką domów handlowych PSS Społem.
Kierowniczką salonu była Franciszka Adamczewska, a optykiem Henryk Śmierzchalski. Pomagały mu dwie stażystki. – Pani Franciszka była bardzo wymagająca. Jak tylko wchodziła do sklepu, to nic nie umknęło jej uwadze. Niepodlane kwiatki, brudne firany, kurz na półkach – wyliczała, a my biegałśsmy – opowiada Teresa Brandt. – Miała jednak ogromną wiedzę i chętnie się nią z nami dzieliła. Wiedziała jak postępować z klientami i z personelem – dodaje.
W tamtych czasach były ogromne problemy z filmami do aparatów. Jak przychodziło pięć sztuk, to było święto. Zapisywali się na nie najczęściej raciborscy fotografowie. Tak samo było z aparatami fotograficznymi. Były też cieszące się ogromną popularnością klisze z bajkami dla dzieci, bo Fotooptyka miała w sprzedaży projektory do wyświetlania tych bajek i ekrany ścienne. Pani Teresa zapewnia, że sama kupiła sobie taki aparat i w swym domu w Niemczech ma do dziś wiele bajek.
Ludzie wierzyli w Fotooptykę, w jej dobrze przeszkoloną kadrę i profesjonalny sprzęt. – Przyszła do nas kiedyś jakaś babcia i mówi: dajcie mi takie okulary, żebym mogła jeszcze coś przeczytać, bo już prawie ślepa jestem. Daliśmy jej najpierw do przymierzenia same oprawki, a ona wzięła gazetę i od razu stwierdziła, że teraz jest o wiele lepiej – wspomina pani Brandt. Wiele razy dochodziło też do innych pomyłek. Inna babcia weszła kiedyś do sklepu i z niedowierzaniem stwierdziła: To obok w słodyczach są takie kolejki za czekoladami i bombonierkami a u was tego tyle leży i wskazała na opakowania po kolorowych filmach do aparatów.
Dużo fotografów zaopatrywało się w Fotooptyce w utrwalacze do wywoływania filmów. – To był taki proszek, po który przyjeżdżali do nas klienci z całej okolicy. Kiedy zaczął się kryzys i nie dostawaliśmy już papieru do pakowania, któryś z tych fotografów poprosił o książkę życzeń i zażaleń, z której wyrwał trzy kartki, zapakował do nich utrwalacz i wyszedł. Miałam z tego powodu kilka nieprzespanych nocy, bo te książki to były druki ścisłego zarachowania z ponumerowanymi stronami i z każdego wpisu trzeba się było tłumaczyć w dyrekcji – dodaje pani Teresa.
Leszek Tytko zaopatrywał się w Fotooptyce w filmy do aparatu – enerdowskie Orwo i polski Foton. – Nie było mnie stać na zakup aparatu fotograficznego, ale często przychodziłem, żeby pooglądać Smienę 8 albo Zorkę. Mój kolega kupił tam kiedyś kamerę do kręcenia filmów. To był radziecki Sport, za który zapłacił 700 zł (dla porównania bochenek chleba kosztował wtedy 7 złotych a kilogram cukru 12,50 zł). Z jednej rolki można nią było nakręcić trzy minuty filmu – wspomina. Można tam było również kupić kalimagnezję, która zastępowała lampę błyskową. – To była taka mała saszetka na herbatę z lontem, którą wystarczyło podpalić by był błysk. Szybko się zorientowaliśmy, że jeśli umieści się ją w butelce razem z opiłkami siarki i aluminium to wychodzi z tego domowej roboty bomba. Robiliśmy sobie nad Odrą różne próby do czasu aż dostałem kawałkiem szkła w czoło. Zresztą kierowniczka Fotooptyki – Franciszka Adamczewska szybko zorientowała się do czego wykorzystujemy kalimagnezję i oznajmiła nam kategorycznie, że już więcej niczego nam nie sprzeda – opowiada ze śmiechem pan Tytko.
Anna Solich trafiła do Fotooptyki w 1983 roku i pracowała tam trzy lata. Wcześniej była instruktorem praktycznej nauki zawodu w DH Bolko. – Realizowaliśmy recepty na okulary, choć nie mieliśmy, tak jak to jest teraz, do dyspozycji okulisty. Klienci przychodzili z receptami z przychodni a my, po zrealizowaniu zamówienia, oddawaliśmy je do Zespołu Opieki Zdrowotnej – tłumaczy pani Ania. Wszystkie realizowane przez Fotooptykę recepty na okulary i oprawki były refundowane przez ZOZ. Aparaty fotograficzne, lampy błyskowe i rzutniki zamawiane były w Katowicach i w razie reklamacji tam były też odsyłane. Stałymi klientami salonu byli Andrzej Złoczowski i Andrzej Kamiński. – Właściwie nie mieliśmy konkurencji, bo byliśmy jedyną państwową firmą o tym profilu w Raciborzu – podsumowuje pani Solich.
Na przełomie roku 1989 i 1990 zakład fotooptyczny przejęła Małgorzata Muszczak i prowadzi go do dziś.
Katarzyna Gruchot, zdjęcia archiwalne Bolesław Stachow, zdjęcia współczesne Jerzy Oślizły
Czytaj także inne odcinki:
- Bar Piccolo – włoskie pizze w raciborskim wydaniu
- Kawiarnia Pod Arkadami – słodkości w ludowym klimacie
- Winiarnia – procenty z demoludów
- Słodycze – gorzki smak reglamentacji
- Towarzystwo Miłośników Ziemi Raciborskiej – 30 lat przy ul. Długiej
- Ruch i Tonpress – papierosy na kartki i winyle z kolejki
- Biuro Wystaw Artystycznych – galeria sztuki współczesnej
- Kosmetyka i Higiena – raciborzanki w kolejce po urodę
- Perfumeria Jola – zapach eleganckiej kobiety
- Dom Mody Elegancja – francuski szyk i polska solidność
- Fotooptyka – przez różowe okulary
- Rzemieślnik – kryształy z Raciborza i gdańskie bursztyny
- DESA – Dzieła Sztuki i Antyki