Nie idealizujmy zero-jedynkowo: ja – neutralny, ty – stronniczy
Ze Stefanem, byłym księdzem, mejluje Łukasz Libowski, jeszcze ksiądz [odc. 3].
Tylko rzeczywistość i fakty są – że tak powiem – nieznośnie inne
No tak, Stefanie, jest to agresja. Nie ma co do tego cienia wątpliwości. Pełna zgoda. Ale kołacze mi się w głowie myśl, że może jest to również krzyk bólu i rozpaczy po stracie czegoś, z czym było się bardzo mocno związanym, jęk rozczarowania tym, co zaszło, wyraz bezsiły wobec ludzkich decyzji i biegu wydarzeń… Gdyby tak w istocie było – ale tego nie wiemy – oznaczyłoby to, że autor przytoczonych słów jest koniec końców biednym, straszliwie cierpiącym człowiekiem, który zasługuje chyba jakoś na to, by go z jego agresji „rozgrzeszyć”, by go zrozumieć. Tak mi się wydaje. Mnie zastanawiają w tym tekściku najbardziej chyba trzy rzeczy. Po pierwsze: jego autor całą winę za zaistniałą sytuację zrzuca na kobietę, o księdzu w ogóle nie mówiąc. Ma się wrażenie, że ksiądz w ogóle jest dla autora cytowanych zdań w całej zaistniałej sytuacji ofiarą, istotną niewinną i bez jakiejkolwiek skazy. Został on Kościołowi wykradziony. Kwestia druga: język. Jest on bardzo wulgarny, przyznaję. Zarazem jednak – szczerze, choć trochę się tego wstydzę – jest on dla mnie finezyjny. Płomienne krótkie zdania okraszone wyzwiskami, podekscytowany ton wypowiedzi. Prawdę mówiąc, tekst ten bardzo dobrze czyta się na głos. Jest jędrny, soczysty, krwisty, mocny. W tym sensie mi się on, niestety, podoba. Podoba mi się, jak bym to ujął, jego przaśność, jego pierwotność, siła, jaka z niego bije. Może dlatego mi się ten tekst podoba, że rzadko coś takiego słyszę na własne uszy… Właściwie to nie wiem, czy kiedykolwiek coś takiego słyszałem. Niekiedy mam wrażenie – być może mylne, uwarunkowane moją historią i moim życiowym położeniem – że tego rodzaju bezpośrednie komunikaty w ogóle znikają z rzeczywistości dziejącej się pomiędzy ludźmi. Może to i dobrze. Ale czy wraz z nimi nie tracimy czegoś? Czy takie ugrzecznienie – bo wydaje mi się, że w stronę takie właśnie ugrzecznienia, upudrowania, zamaskowania to wszystko idzie – jest zdrowe? Zastanawia mnie to.
I kwestia trzecia: intryguje mnie w zacytowanej wypowiedzi ujawniające się w niej napięcie pomiędzy sprzecznościami, a więc pomiędzy poglądem na człowieka i świat chrześcijańskim a komunikowaną nienawiścią. Może najdobitniej wybrzmiewa to napięcie na końcu wywodu: „Zniszczymy cię!” – „Parafianie z N.”. Że też w jednym podmiocie aż tyle może się pomieścić!? Co do Twojej interpretacji historii o cudzołożnicy, nie mam uwag (na marginesie: kompetencje teologiczne raczej się nie przedawniają, chyba że postradasz rozum; przedawniły ci się co najwyżej papiery na księdzowanie). Jezus jako wielki psycholog/terapeuta. Biorę to. Tak, mogę się na taką interpretację Jezusa łatwo zgodzić, bo jest on dla mnie mistrzem spraw ludzkich. Myślę, że to mistrzostwo Jezusa w sprawach ludzkich trzeba dziś dość mocno w religijnej i kościelnej opowieści o Jezusie eksponować, bo jest to coś, co może serca ludzkie ku Jezusowi skłaniać. Owszem, był Jezus Bogiem, ale był też człowiekiem. I nic, co ludzkie, nie było mu obce. Jeszcze bym może dodał tu jedno: nie zapominajmy, że Jezu zachowywał się też agresywnie (aczkolwiek zachęcam do tego, by zwrócić uwagę na proporcję: ile razy ewangelia mówi o Jezusie wybaczającym i miłosiernym, a ile o Jezusie rozgniewanym i rozwścieczonym). Kiedy na przykład wyrzucał kupców ze świątyni. Do tego czynu Jezusa mógłby odwołać się autor tekstu, przy którym się tu zatrzymujemy. Mógłby powiedzieć: gdzie chodzi o świętość, tam trzeba płonąć jak Jezus. Mógłby też przywołać apokalipsę: „Bądź zimny albo gorący”. Nie byłoby chyba takie postawienie sprawy z gruntu niesłuszne. Choć nie musi się nam ono wcale podobać. Ale podobanie się to już inna rzecz. Osobę i czyny Jezusa można zresztą wielorako interpretować. Materiał biblijny jest otwarty na różne możliwości interpretacyjne. To jest w tym materiale w moim przekonaniu piękne. Może nawet i najpiękniejsze.
Gdyby parafianin z N., autor słów: „Zniszczymy cię!”, zechciał przyjrzeć się własnej reakcji na to odejście, przyjrzeć temu, co budzi się w nim i jest u podłoża jego zachowania, to wyobrażam sobie i takie przeżycia, jak mówisz: rozczarowanie, rozpacz, bezradność. Być może sposobem na poradzenie sobie z ciężarem tych uczuć jest zaatakowanie człowieka, który je w nas wywołuje. To pomaga zniwelować napięcie, jakie taka konfiguracja może w parafianinie N. wywołać. Moglibyśmy poszukać jakiegoś innego rozwiązania, bo agresja wymierzona w drugiego to koszt nie tylko dla parafianina N., ale także dla tej kobiety i bliskich wokół niej. Mnie również zaciekawia znaczenie, jakie nadano w tym wszystkim samemu odchodzącemu. „Wykradłaś” – jakby z odejściem księdza było tak, jak z kradzeniem towaru w sklepie. Wchodzę – zabieram z półki – nie płacę – wychodzę. Rozumiem, że oni temu nadają takie znaczenie, bo być może – jak jest zawarte w tekście – wstydzą się, przeżywają utraconą dumę. I w tych uczuciach tak to interpretują. Zaznaczam może do znudzenia: to jednak moja spekulacja – puki ktoś nie przyjdzie do gabinetu, nic nie wiemy. Gdzie w tym wszystkim jakaś podmiotowość księdza? Przecież to on odszedł. To jego decyzja. W jakim stopniu świadoma i dobrowolna, to już inna rzecz. Znów – profesjonalnie jest to do przyjrzenia się z tym księdzem. Inaczej możemy tylko spekulować. Nie mniej jednak, przecież nie da się wejść na plebanię, chwycić kogoś za przysłowiowe fraki, zabrać ze sobą i nie oddać. Ksiądz-towar? Czy to nie brzmi trochę jak ubezwłasnowolnienie jego osoby? Ja mam takie skojarzenie. Mam też i inne. Ta swoista bierność księdza w narracji parafian z N. – kiedy próbuję ich zrozumieć – pozwalałaby im np. zachować w sobie obraz księdza-ideału. „On nawet przecież nie pomyślałby o takich rzeczach, nie jest zdolny do takich rzeczy, nic takiego by w życiu nie zrobił. Gdyby nie ona. Ta… Ona go nam ukradła!”. Czy nie pomaga to podtrzymać w sobie ideału? Tylko rzeczywistość i fakty są – że tak powiem – nieznośnie inne. A narracja typu ukradzenie-bierność może np. pozwalać zachować w sobie ten nierzeczywisty status quo. Obraz księdza-herosa. Może też chronić przed uczuciami do np. tego księdza, które pojawiłyby się w momencie przyznania: „No tak, ale to była też jego decyzja. To on odszedł”. Jak zaznaczam, spekuluję, pamiętając, że możliwości może być wiele. Ale skoro już sobie na to pozwalamy i umówiliśmy się, to dostrzegam i taką możliwość. Dalej, ciekawa jest reakcja parafian z N., bo ona też nas konfrontuje z naszym wyobrażeniem. Np. z wyobrażeniem Polaka-katolika jako potulnego starszego człowieka siedzącego w ławce i śpiewającego rzewne pieśni w czasie nabożeństw, schylającego się nad każdym potrzebującym, którego spotyka, wychodząc ze swojej świątyni. Przecież parafianin N. nie byłby zdolny, w swoim przywiązaniu do ołtarza i świętości kapłaństwa, zmieścić w jednym zdaniu „Zniszczymy cię!” – „Parafianie z N.”, prawda? A tu rzeczywistość puka do naszego myślenia i naszych uczuć…
ks. Łukasz Libowski
Zobacz również: