środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

04.02.2024 06:58 | 1 komentarz | red

Ksiądz Łukasz Libowski pisze o starszej, samotnej i schorowanej kobiecie, która prosiła Boga o to, by ktoś ją... przytulił.

O cudzie, który zdarzył mi się po kolędzie
- Warto było przez tych kilka dni przejść się z kolędą. Choćby dla owego jednego cudu, przy którym się zatrzymałem. A muszą państwo wiedzieć, że cud ten nie był jedynym - pisze ks. Łukasz Libowski.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

5.

W duszpasterstwie, jakie obserwuję i w jakim od lat już uczestniczę, bliskość nie jest jednak oczywista. Nie znaczy to, że jej tam nie ma. Nie znaczy to, że jest tam rzadkością. Znaczy to jedynie, jak mi się wydaje, że nie jest ona w duszpasterstwie standardem. A właśnie chyba standardem być powinna. Tak myślę.

Z mojego punktu widzenia wygląda to tak, że o bliskość w duszpasterstwie trzeba walczyć. Muszą o nią walczyć obydwie strony zanurzone w żywioł duszpasterstwa. Zarówno wierni, jak księża. Jeśli o tę bliskość wszyscy wespół walczyć nie będziemy, będzie nam coraz trudniej razem funkcjonować, żyć i tworzyć Kościół. Piękny Kościół. Kościół, który ludzi do siebie, niczym magnes, przyciąga.

Co się tyczy wiernych, to zasadniczym problemem jest w moim mniemaniu ich mentalność. W dużej mierze wielu naszych wiernych nie jest gotowych do bycia blisko ze swoim duszpasterzem. Wielu wiernych z jak najszlachetniejszych pobudek preferuje kontakt z księdzem naznaczony powściągliwością i dystansem. Przypuszczam, że dzieje się tak dlatego, iż z kontaktu takiego płynie mniejsze zobowiązanie. Taki kontakt z księdzem jest po prostu wygodniejszy.

Gdy chodzi o księży, to największą trudność stanowi dla nich pokonanie swoich wewnętrznych oporów i barier. Wiem to z autopsji. Chętnie tu oświadczę, że upłynęło wiele czasu, nim jako ksiądz duszpasterz kogokolwiek przytuliłem. Co ciekawe, przez parę lat bycia księdzem nie przyszło mi w ogóle do głowy, by w ramach swojej aktywności duszpasterskiej kogoś przytulić. Nie dostrzegałem takiej potrzeby. Może nie chciałem jej zauważać? Z upływem jednak czasu to się zmieniło. Był taki okres, pamiętam, kiedy identyfikowałem już momenty, w których przydałoby się z mojej strony przytulenie. Ale nie było mnie na ten gest serdecznego objęcia drugiego człowieka wówczas stać. Zabraniałem sobie tego gestu, mając go za nietaktowany. Aż w końcu raz spróbowałem. Całkiem niedawno. Przemogłem samego siebie. I przekonałem się od razu – wewnętrznie się przekonałem – że tak trzeba. Że to jedyna droga. Odczułem wtedy, przypominam sobie wyraźnie, wielką ulgę. Wielką również radość. Coś wtedy we mnie pękło. Coś się otworzyło. I znalazłem siebie człowiekiem wolnym. Było to, muszę wyznać, wspaniałe przeżycie.

6.

Czy warto chodzić po kolędzie? Pojawia się coraz więcej głosów krytykujących tę praktykę. Tak wśród wiernych, jak wśród księży. Rejestruję to. Rozumiem, że kwestia wymaga przedyskutowania. Że kolędowanie ma plusy i minusy. Niech się przeto debata toczy. Nie mam jej nic naprzeciw. Do tej debaty pragnę jedynie niniejszym dorzucić coś od siebie. Obawiam się, że obiektywnie rzecz biorąc, jest to bez znaczenia. Ale dla mnie jest to teraz ważne.

Z tegorocznej kolędy jestem zadowolony. Cieszę się, że na nią poszedłem. Że się zdecydowałem. Choć, przyznaję, miałem niejakie obiekcje, kiedy kolega zaproponował mi kolędowanie w swojej parafii. Tak, warto było przez tych kilka dni przejść się z kolędą. Choćby dla owego jednego cudu, przy którym się zatrzymałem. A muszą państwo wiedzieć, że cud ten nie był jedynym…

7.

Jeszcze jedno. Spontaniczność. Sytuacja kolędowa, o której tu opowiedziałem i którą skomentowałem, każe mi się skonfrontować z pytaniem o spontaniczność w moim życiu. Ile jest u mnie spontaniczności? Czy pozwalam sobie na nią? Czy chcę być spontaniczny? A może spontaniczności się boję? Może jej unikam? Może jest ona dla mnie niemiłą, przykrą czy wręcz wstrętną ostatecznością?

Moje doświadczenie pokazuje, że tam, gdzie zadziałałem spontanicznie – doprecyzuję: w sposób świadomy spontanicznie – tam nic złego się nie stało. Przeciwnie, wydarzyło się tam dobro. Mniejsze albo większe dobro. Wydarzyła się tam bliskość.

Nie wiem, czy to moje doświadczenie odkrywa całą prawdę o spontaniczności. Raczej nie. Ale ujawnia zapewne część tejże prawdy. Ta cząstkowa zaś prawda jest wielce pocieszająca. Albowiem ogłasza i obwieszcza ona, że wyposażeni jesteśmy w przemożną, znakomitą siłę. Siłę, co pozwala spajać, łączyć, wiązać ze sobą ludzi. A spajania, łączenia, wiązania ze sobą nas, ludzi, nigdy przecież dość.

ks. Łukasz Libowski