środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

"Zbieram baty, bo nadrabiam opóźnienie Rybnika". Wywiad z prezydentem Piotrem Kuczerą

13.12.2023 07:00 | 21 komentarzy | żet

O nadchodzących wyborach samorządowych, obrzucaniu błotem oraz wizji wielkiego Rybnika rozmawiamy z prezydentem Piotrem Kuczerą.

"Zbieram baty, bo nadrabiam opóźnienie Rybnika". Wywiad z prezydentem Piotrem Kuczerą
- Nigdy nie lubiłem populizmu. Są takie wartości, które dotyczą nas wszystkich. Dla mnie było oczywiste, że taką wartością jest również powietrze - mówi prezydent Piotr Kuczera.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Na kogo zagłosujesz w wyborach na prezydenta Rybnika?

- Poruszył pan ciekawy wątek, bo okazuje się, że w transporcie, tak jak w mediach, ingerujecie w rynek. Orlen też kupił gazety, kioski, drukarnie, bo taka była wola polityczna. "Gazeta Rybnicka" pracuje w zespole redakcyjnym, na który wiele mediów lokalnych nie może sobie pozwolić. To jest interwencjonizm, który zaburza działanie wolnego rynku, utrudnia działalność podmiotom gospodarczym. Idąc tym tokiem rozumowania, można szukać kolejnych dziedzin do zagospodarowania pieniędzmi podatników.

- Zaczął pan od jarmarku świątecznego. Załóżmy, że miasto go nie robi, zaprasza rybnicki biznes i oddaje płytę rynku za darmo. Rok temu zrobiliśmy taką próbę, pojawiły się dwa podmioty, które zrobiły jarmark i był niedosyt. Miasto inwestuje w Dni Miasta, koncerty, które są bezpłatne. Załóżmy, że nie robimy tego - stawiamy na prywatny podmiot, który zrobi imprezę biletowaną. Jak pan myśli? Mieszkańcy przyszliby na taki koncert? Byliby z tego zadowoleni? Pewnie nie. Zgodzę się, że linia podziału - gdzie samorząd powinien wchodzić, a gdzie nie - jest dość cienka. Z drugiej strony, gdyby firmy, które obsługują miasto były przewidywalne finansowo, gdyby zapewniały jakość tych usług, żaden z samorządowców nie musiałby, mówiąc brzydko, babrać się tym. Ale tak nie jest. Z pieniędzmi publicznymi jest problem, co widać w przetargach. Biznesmen: "To jest moja łazienka, za ile pan mi ją wyremontuje?". Samorząd mówi: to jest moja łazienka, mam w budżecie przygotowane 50 tys. zł, w ramach postępowania publicznego może pan maksymalnie do 40 proc. to zwiększyć, jeżeli pan to uzasadni. No i robimy przetarg. Tu jest różnica. Samorząd nigdy nie będzie biznesowy. Może próbować to robić za pomocą spółek miejskich, które podlegają kodeksowi prawa handlowego. Gliwice mają 14 spółek miejskich, Rybnik miał Rybnickie Wodociągi, powołał TBS, Komunikację Miejską Rybnik i Centrum Zielonej Energii, wcześniej była Hossa, która była od wszystkiego. Jak na miasto powyżej 100 tys. mieszkańców, mamy tych podmiotów bardzo mało. Dla wielu samorządów oczywiste jest, że komunikacja to jest spółka miejska, że odpady to spółka miejska, że ciepło to spółka miejska, że sport to spółka miejska, a czasem nawet za kulturę odpowiadają spółki miejskie. Myślę, że w Rybniku było pod tym względem duże opóźnienie, ja to teraz nadrabiam i zbieram za to baty. Spółki, które funkcjonują na rynku od 10 lat spokojnie mogą tłumaczyć swój byt, pokazując zyski. Niedawno powołane spółki miejskie w Rybniku są na etapie rozruchu, czyli w okresie, kiedy kapitał się zdobywa. Zyski pojawią się później. Jednak na tym etapie bardzo łatwo piętnować te przedsięwzięcia. Rynek zewnętrzny jest zainteresowany, żeby politycznie obalić takie inicjatywy - po prostu niszczy konkurencję.

- Wspomniał pan o Hossie, co przypomina mi sprawę miejskiej kamienicy przy rynku, która została przekazana tej spółce w konkretnym celu, a ta spółka ją później sprzedała. Był też familok na Paruszowcu wyremontowany za ogromne pieniądze.

- Familok. Mam taką pokusę, żeby zrobić eksperyment. Wystawić jeden familok na sprzedaż. Jak kupiec przyjdzie, to mu powiedzieć, że cały ten kwartał jest pod opieką konserwatora zabytków... Że wszystko, co ma tam zrobić, musi zrobić zgodnie z zaleceniami konserwatora zabytków - że np. wymiana jednego okna będzie kosztowała cztery razy tyle co normalnie. Obawiam się (ba! mam pewność), że biznesnem powie mi: "Panie, to ja wolę mieć pole, na którym wybuduję coś od podstaw, a mieszkańcom powiem, że jak już się tam wprowadzą, to mają napisać do miasta, żeby im zrobiło drogę". Tak to dotychczas niestety bywało.

- Znam przypadki jeszcze gorszego obrotu spraw. Biznesmen za grosze kupuje zabytkową perełkę w ruinie, obiecuje cuda-wianki, a potem nic się nie dzieje, nieruchomość przechodzi z rąk do rąk, cały czas popada w ruinę, a później trudno ustalić, kto jest faktycznym właścicielem.

- U nas takie coś już nie przejdzie. Wprowadzamy do umów zapisy, że inwestycja musi być oddana w okresie do pięciu lat. Wracając do familoka, gdyby sprawa była taka oczywista, to mamy całe zestawy tego typu nieruchomości na sprzedaż, ale chętnych nie ma z powodu tych obostrzeń. Dlatego jest to zadaniem samorządu. Niektórzy zapominają też, że do tej inwestycji było dofinansowanie z Banku Gospodarstwa Krajowego. Co poniektórzy zapominają, że trzeba było z tego familoka wyprowadzić mieszkańców, którzy nie płacili czynszu, że trzeba im było znaleźć mieszkania socjalne.

- Czy ci mieszkańcy, którzy nie płacili czynszu, wrócą do tego pięknego familoka?

- Mamy tu dwa problemy. Rewitalizację tkanki społecznej i rewitalizację tkanki materialnej. Jeżeli nie zrewitalizujemy tkanki społecznej (ludzie po zamknięciu dużego zakładu pracy, Huty Silesia, mają ewidentne problemy z odnalezieniem się na rynku pracy) to będziemy mnożyć patologię. Pozytywnym przykładem, który przepracowaliśmy jest osiedle Andersa, gdzie udało się dwa wyremontowane familoki oddać osobom o niskich dochodach, które jednak mają dobrą historię czynszową. To jest przykład bardzo pociągający. Dlatego chcemy zasiedlić ten familok mieszkańcami, którzy płacą czynsz. Remont tej kamienicy jest drogi, bo samorząd realizuje inwestycje zgodnie z przepisami. Można to bardzo łatwo prześwietlić, bo jesteśmy prześwietlani przez wszystkie służby.

- Kamienica Hossy i familok podlegały pod byłego już wiceprezydenta Piotra Masłowskiego. Czy jego działania, punktowane przez waszych przeciwników, nie stały się z czasem czymś w rodzaju obciążenia dla władz miasta? Odczuwał pan coś takiego?

- Nie. W 2014 roku podzieliliśmy z Piotrem role, każdy z nas miał swój obszar. Piotr miał bardzo trudną działkę związane z polityką społeczną, ZGM-em i bardzo dobrze się z tego wywiązywał. Myślę, że mieszkańcy również to docenili, wybierając go na senatora (w samym Rybniku dostał bardzo dużo głosów). Jest też tak, że te zadania trudne wymagają trudnych decyzji. Listy kolejkowe, zasób osób roszczeniowych i jednocześnie niezaradnych życiowo, to jest trudny temat. Z punktu widzenia przyszłości ja się bardzo cieszę, że mamy senatora z Rybnika, który ma bardzo dobry kontakt z władzami miasta. Nie mogę mówić, że pan senator Piecha miał ze mną złe kontakty, bo znaliśmy się jeszcze z rady miasta, ale myślę, że teraz te możliwości będą po prostu większe. Wracając jeszcze do kamienicy przy rynku - istotna jest w tym wszystkim pewna dynamika zdarzeń. Prawda jest taka, że pojawił się pomysł na wydobywanie piasku z naszych nieruchomości i trzeba było podjąć decyzję, czy spółka Hossa ma zainwestować w kamienicę, gdzie zysk będzie rozciągnięty na 20-30 lat, czy inwestujemy w kopalnię piasku, a kamienicę sprzedajemy prywatnemu podmiotowi. Taki podmiot się znalazł, kupił i wyremontował kamienicę. I to jest zyskiem miasta. Proszę zwrócić uwagę, że kiedyś każda kamienica przy rynku i pobliskich ulicach była prywatna. To była własność mieszkańców, najczęściej Żydów, którzy uważali się za obywateli państwa niemieckiego. Budowali te wspaniałe budynki i niczego nie chcieli od miasta.

- Kiedyś było niewiele własności miejskiej, miasto nie angażowało się w wiele sfer, w które dziś się angażuje.

- Czekam na takiego obywatela Rybnika jak pan Hasse. Myślę, że dzisiaj byłby uważany za szaleńca bogaty, rybnicki biznesmen, który przekazuje gminie dwa hektary w centrum miasta i mówi: "Zróbcie tam park". Czujemy różnicę tzw. społecznej odpowiedzialności biznesu.

- Mówi pan w superlatywach o Piotrze Masłowskim. Pana nie ciągnie do parlamentu?

- Szczerze, nigdy nie ciągnęło mnie do Warszawy.

- Ładne miasto. Pan lubi historię, a tam spotyka się ją na każdym kroku.

- Wszyscy moi przodkowie pochodzili z Rybnika, dlatego lokalna historia jest mi bliższa. Jednak tak naprawdę uważam, że tutaj jest jeszcze wiele do zrobienia. Mam w głowie wizję rozwoju miasta. To mnie bardzo, bardzo - jak to młodzież mówi - kręci. Zobaczymy co będzie w kwietniu. Wyborcy zadecydują.

- Wydaje mi się, że pańska wizja Rybnika wybiega daleko w przyszłość. Tymczasem wprowadzono ograniczenia prawne ograniczające liczbę kadencji wójtów, burmistrzów, prezydentów.

- Był taki burmistrz Rybnika, który nazywał się Otto Günther. On był burmistrzem przez 25 lat. Żeby nie było, że ja też tyle muszę rządzić...

- Ale chciałby pan.

- Tak naprawdę on wykonał rewolucję, która do dziś jest zachowana. Zlecił w 1913 roku wykonanie planu rozwoju miasta Rybnika, który tak naprawdę był realizowany dopiero w PRL-u. Biorąc pod uwagę pokłady węgla, które tu były, porównywał Rybnik do Düsseldorfu i Essen i tak chciał układać to miasto - budować osiedla robotnicze, wprowadzać zabudowę typu willowego. Otto Günther jest przykładem tego, że planowanie długofalowe w samorządzie się opłaca. Oś między PKP a bazyliką również jest jego zasługą. Burmistrz Weber również rządził bardzo długo. Chyba szczęściem Rybnika jest to, że po roku 1990 jestem dopiero trzecim prezydentem, po panu Józefie Makoszu i po panu Adamie Fudalim. W tych samorządach, gdzie była szarpanina między radą miasta a prezydentem, rządy czteroletnie, panował zastój. Znam historię miejscowości spod Kłodzka, w której burmistrz przedstawił radzie miasta możliwość pozyskania środków europejskich na remont rynku, a rada miasta się na to nie zgodziła. Efekt jest taki, że do dzisiaj chodzą w błocie. Wiem jedno, zgoda buduje, niezgoda rujnuje.

Wywiad przeprowadził Wojciech Żołneczko



Ludzie:

Piotr Kuczera Rybnik

Piotr Kuczera Rybnik

Prezydent Rybnika