Wielkie pragnienie śpiewu jest we mnie!
Z Izabelą Migocz, doktorem sztuk muzycznych w dyscyplinie wokalistyka, posiadaczką niezwykłego sopranu lirycznego, od ponad 25. lat będącą na scenie, nie o czym innym – choć zważywszy jej rozległą aktywność, tematów do podjęcia byłoby doprawdy sporo – ale o śpiewie właśnie koresponduje ks. Łukasz Libowski.
Wszyscy mówili, że to mój śpiew sprawił
- Zechciałbyś opowiedzieć o jakimś szczególnie ważnym dla Ciebie występie? A może też o jakimś swoim artystycznym szaleństwie, może o jakieś sytuacji zabawnej, wesołej? Bo przecież różnie to na scenie bywa i różnie rzeczy artyście się przytrafiają…
- Wydarzenia, o których chciałabym wspomnieć, są i radosne, i śmieszne, są też i takie, które można zaliczyć do smutnych i tragicznych – wszystkie natomiast są niezwykłe i wyjątkowe. Otóż w latach 2007, 2008 i 2014 Boże Narodzenie i czas w okolicach świąt spędzałam w USA, w Południowym Teksasie. Wyjeżdżałam tam na zaproszenie prezesa The Father Leopold Moczygemba Foundation, ks. dra Franciszka Kurzaja. To było wiele wspaniałych i niesamowitych przeżyć artystycznych, ale też ludzkich. Śpiewałam w wielu niezwykłych miejscach: kościołach, cudownych salach koncertowych, pięknych katedrach, ale również w domach opieki dla seniorów, w domach weteranów wojennych, szpitalach i domach prywatnych. Śpiewałam dla umierających, którzy leżąc w łóżkach szpitali lub w swoich domach, w otoczeniu najbliższych czekali na odejście. Ja z moimi pieśniami, kolędami, towarzyszyłam im w tych ostatnich ziemskich chwilach. Pewna sytuacja była nadzwyczajna. 1 stycznia 2008 r. nagle przyszła wiadomość, że pewna zasłużona dla parafii Panna Maria mieszkanka umiera w szpitalu w San Antonio. Ksiądz Franciszek musi pojechać udzielić ostatniego namaszczenia, ja mam też pojechać, aby zaśpiewać. W szpitalu przy umierającej była cała rodzina. Pamiętam, że chora nie mogła oddychać i że pielęgniarka podawała jej tlen. Rodzina płakała, ja śpiewałam. Nie wiem, skąd miałam na to siły, ale wykonałam wszystko jak należy, śpiewałam polskie kolędy i słynne Ave Maria Bacha-Gounoda. Było wiadomo, że ta kobieta dziś umrze. Mijały następne dni i nie otrzymaliśmy wiadomości o śmierci tej pani, wręcz przeciwnie, czuła się coraz lepiej. To było niezwykłe doświadczenie, czułam się szczęśliwa. Wszyscy mówili, że to mój śpiew sprawił. Nie mogę tego potwierdzić ani też nie mogę temu zaprzeczyć. W następnym roku znów przyjechałam na Boże Narodzenie do Teksasu i spotkałam tę panią w domu opieki dla seniorów. Mogłam z nią porozmawiać i znów dla niej zaśpiewać. Z innych przeżyć na drodze wokalnej, również związanych z moim pobytem w Teksasie, mogę przytoczyć spontaniczne występy z grupą muzyków z Boliwii w centrum handlowym – ja oczywiście śpiewałam wtedy z nimi polskie kolędy – albo najbardziej niezwykłe miejsce do śpiewu – oceanarium w miejscowości Corpus Christi, czyli Texas State Aquarium nad Zatoką Meksykańską. W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia na pokazie delfinów i orek, gdzie publiczność siedziała w amfiteatrze i oglądała niezwykłe sztuczki tych mądrych zwierząt, nagle podchodzi do mnie prowadzący pokaz i przekazując mi mikrofon, oznajmia wszystkim, że jestem gościem z Polski i że zaśpiewam dla wszystkich polskie kolędy. Wszystko wcześniej umówił ksiądz Franciszek Kurzaj, byłam bardzo podekscytowana. Wstałam i a cappella wykonałam kilka kolęd. Brawa były duże, jednakże nie miałam szans w konkurencji scenicznej z delfinami i orkami...
To jest magia!
- Brzmi to, Iza, naprawdę niezwykle, czytam Twoje słowa z przejęciem. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że muzyka, że śpiew to potężny władca – podobnie chyba i słowo, myślę sobie, choć nie każde słowo, jest takim władcą przemożnym. Jako śpiewaczka – uważam – jesteś trochę jak czarodziejka, która dotykiem swoim głosem, jak za dotknięciem różdżki, potrafi na jakiś czas, na czas występu, na czas śpiewu, a więc na ów szczególny czas, czas będący zawsze wielkim świętem, odmienić świat, odmienić człowieka, odmienić ludzkie życie, odsłaniając wszystko niejako w innej optyce. Tak, muzyka czyni cuda! Lecz dość filozofowania, wróćmy do rzeczy. Prawda, że uczyłaś śpiewu? Napisz, proszę, jak to jest uczyć czegoś tak subtelnego jak śpiew?
- Tak, uczyłam śpiewu solowego. Przez sześć lat byłam wykładowcą w AM w Katowicach, kilka lat prowadziłam dział wokalny Publicznego Ogniska Artystycznego w Kędzierzynie-Koźlu. Prowadziłam lekcje śpiewu w ramach wielu kursów wokalnych, które sama organizowałam, zapraszając do współpracy znakomitych śpiewaków. Nigdy też nie odmawiałam konsultacji wokalnych. Dość głęboko studiowałam dziedzinę pedagogiki wokalnej, metodykę nauczania śpiewu solowego u wyśmienitych profesorów, Michaliny Growiec i Eugeniusza Sąsiadka. Byłam członkinią Polskiego Stowarzyszenia Pedagogów Śpiewu, uczestniczyłam w kursach pedagogów śpiewu i konferencjach naukowych, niejednokrotnie jako prelegent, prowadząc wykłady i lekcje pokazowe. Śpiew jest subtelną i niezwykle wrażliwą dyscypliną sztuk muzycznych, to prawda. Niemniej jednak moje doświadczenia jako śpiewaczki i nauczyciela tego przedmiotu potwierdzają, iż ta nauka jest bardzo konkretna. Można ją opisać i ustalić jej metody działania od A do Z. W nauce śpiewu nie ma przypadkowości. Jeśli ktoś tak uważa lub tak właśnie uczy – metodą albo się uda, albo się nie uda – to nie kształci przyszłych wokalistów w odpowiednich technikach, a tylko one w przyszłym wykonywaniu tego zawodu pozwalają na samodzielność i profesjonalizm. Najbardziej znaną i popularną techniką jest oczywiście bel canto. Nie chcę tu opisywać szczegółów, jednakże chcę podkreślić, iż bel canto (z wł. „piękny śpiew”) może spełniać te oczekiwania pod kilkoma warunkami: zdolności ucznia w dobrym słuchu, poczuciu rytmu, pięknego naturalnego głosu z przyjemną barwą, dyscypliny, wytrwałości i systematyczności w wykonywaniu zdanych przez nauczyciela ćwiczeń i utworów, dobrego stan zdrowia, dobrej znajomości literatury muzycznej i historii teatru muzycznego, nieustannego słuchanie najlepszych wykonań światowej sławy śpiewaków, słuchania muzyki na żywo, uczestnictwa w koncertach i przedstawieniach operowych. Ponadto nie wolno narzekać ani zrażać się przejściowymi trudnościami. Potrzeba optymistycznego podejścia do świata i ludzi oraz – najważniejsze – trzeba kochać śpiew: a wówczas śpiew będzie piękny! To może skomplikowana, ale skuteczna recepta na dobrą drogę wokalną. Odpowiadając na pytanie, jak to jest uczyć subtelnego śpiewu: to właśnie nieustanna kontrola tych wszystkich wymienionych zasad, indywidualne podejście do każdego ucznia, stawianie konkretnych wymogów i kontrolowanie ich realizacji. Nauczyciel śpiewu musi być niezwykle czujny i ostrożny, aby zachęcać uczniów do ciężkiej pracy nad swoim głosem, jednocześnie troszcząc się o poczucie szczęścia u śpiewającego. Wszystkie te zabiegi mają dostarczyć wrażeń słuchaczowi: radości, wzruszeń i przeżyć artystycznych. To jest magia!