Niedziela, 24 listopada 2024

imieniny: Emmy, Flory, Jana

RSS

Czy taka religijność znacząco zmienia twoje życie na lepsze?

23.08.2020 07:00 | 0 komentarzy | red.

Z ks. dr. Wojciechem Maciążkiem, delegatem biskupa gliwickiego ds. ruchów, wspólnot i stowarzyszeń katolickich, na temat charyzmatyków w Kościele mejluje ks. Łukasz Libowski.

Czy taka religijność znacząco zmienia twoje życie na lepsze?
Ks. dr Wojciech Maciążek doktor teologii doktor teologii dogmatycznej (KUL); notariusz Kurii Diecezjalnej w Gliwicach oddelegowany ds. ruchów, wspólnot i stowarzyszeń; rezydent przy parafii Chrystusa Króla w Gliwicach.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Prowadzenie życia z Bogiem w rytmie wiary całego Kościoła

– Ł.L.: Wszystko, jak to się mawia, ma swoje przyczyny i to zwykle wielorakie. To zatem, o czym napisałeś, też. Wydaje mi się, że zawsze dobrze jest widzieć przyczyny poszczególnych, by tak rzec, zjawisk, bo wówczas jeśli już nie zupełnie, to przynajmniej w jakieś dużej mierze stają się one zrozumiałe. A jeśli stają się zrozumiałe, to i, dla mnie przynajmniej, usprawiedliwione (ujawniałaby ta teza jakieś skrzywienie historyka?). Wystarczy przecież spojrzeć w naszą przeszłość. Toż chrześcijaństwo jest stare: to rzeczywistość bagatela! dwutysiącletnia. To więc, jak nasza religijność wygląda dziś, jest „produktem końcowym” długiego i skomplikowanego procesu dziejowego. Ów „produkt” kształtowała różna mentalność, różna kultura, różna wrażliwość, różna filozofia, wreszcie, w konsekwencji, i różna teologia. I druga myśl, jaka nasuwa mi się po przeczytaniu Twojego, Wojtku, mejla. Owszem, chodzi o to, żeby każdy katolik przeżywał wiarę w jej wymiarze tak obiektywnym, jak subiektywnym. Ale nie wynika z tego wcale, myślę sobie, że każdy katolik musi być charyzmatykiem w sensie, jaki temu słowu tu nadajemy. Wszak nie jest chyba tak, że doświadczyć wiary subiektywnie można tylko będąc członkiem ruchu charyzmatycznego. Takie twierdzenie byłoby bowiem, jak na mój gust, niedorzeczne. Być może wymiary obiektywny i subiektywny wiary nie są wcale od siebie radykalnie oddzielone. Być może są ze sobą sprzężone. Co więcej, być może u niektórych wiernych dwa te wymiary wiary utożsamiają się ze sobą i obiektywne znaczy u nich subiektywne, a subiektywne obiektywne…

– W.M.: Powiem więcej, modelowym punktem dojścia jest moment, w którym subiektywny wymiar wiary jest w mocno zakorzeniony w tym obiektywnym. Stąd Katechizm Kościoła Katolickiego rozpoczyna wyjaśnienie wyznania wiary od ważnego zdania: „Kto mówi: «Wierzę», mówi: «Przyjmuję to, w co my wierzymy»” (KKK 185). To, co w wierze „moje”, ma karmić się tym, co „nasze i wspólne”, co jest wiarą całego Kościoła. To sytuacja, w której mój obraz Boga, moja modlitwa i osobista duchowość odnajduje swe źródła w Credo, czyli w kościelnym wyznaniu wiary. Co więcej, nie chodzi tu jedynie o samo powtarzanie niektórych sformułowań, ale raczej o prowadzenie życia z Bogiem w rytmie wiary całego Kościoła, bogatego wielowiekowymi tradycjami, a jednocześnie ciągle otwartego na ludzkie wyzwania i Boże znaki przynoszone dziś. Na takie przeżywanie wiary nikt nie może mieć w Kościele monopolu, ponieważ nie wolno nikomu zawłaszczyć sobie tego, co ma być udziałem wszystkich. Ruchy charyzmatyczne dostrzegają ten osobisty rys wiary i mocno go doceniają, zresztą, całkiem słusznie. Nie znaczy to jednak, że ich działalność w każdej postaci była i jest bezproblemowa.

Zamiast pojednania generuje to konflikty

– Ł.L.: Zatem problemy. Jakie, Wojciechu, dostrzegasz w związku z tym fenomenem, który określamy mianem ruchu charyzmatycznego?

– W.M.: Trudności jest przynajmniej kilka. Tu pierwszą sprawą, a zarazem starą jak chrześcijaństwo, jest napięcie między urzędem kościelnym (stroną hierarchiczną Kościoła) a charyzmatami poszczególnych osób czy wspólnot. Charyzmatycy chcą biec do grobu Jezusa w poranek zmartwychwstania sprawnie jak Jan, muszą jednak w pewnym momencie przystanąć i poczekać spokojnie na Piotra z jego urzędowym autorytetem i decyzją o dalszym działaniu. Ten przymusowy przystanek jest czasami trudny do przyjęcia. Mieszkańców ziemi raciborskiej nie trzeba chyba nadto o realności tego napięcia przekonywać. Innym problemem jest zacieranie się granicy między ekumenizmem duchowym a doktrynalnym. Ten pierwszy wyraża się w kontaktach duchowych między katolikami i innymi chrześcijanami, a polega przede wszystkim na wspólnej modlitwie zanoszonej do Boga. Natomiast ekumenizm doktrynalny zajmuje się szukaniem dróg pojednania na płaszczyźnie prawd wiary, a w tym celu posługuje się dialogiem doktrynalnym prowadzonym przez wyznaczonych do tego reprezentantów różnych wspólnot chrześcijańskich. Na chwilę obecną są jeszcze punkty sporne, w których nie ustalono wspólnego stanowiska. Niektórzy przedstawiciele ruchu charyzmatycznego, który z racji na swoje pochodzenie ma ekumeniczny charakter, próbują pewnymi działaniami wyprzedzić doktrynalne porozumienia i wprowadzić je już w życie, w przestrzeń praktyki wiary. Niestety, zamiast pojednania najczęściej generuje to kolejne konflikty. Następną trudnością jest brak otwartości na wzajemne doświadczenie duchowe w relacji charyzmatycy wierni tradycyjni. Ci pierwsi zarzucają drugiej stronie mały stopień refleksji i świadomości w przeżywaniu wiary oraz pomijają pozytywny wkład, który wielowiekowe tradycyjne formy pobożności włożyły w kształtowanie autentycznej religijności, prowadzącej do zbawienia. Natomiast wierni tradycyjni często nie podejmują trudu zrozumienia, że charyzmatyczne nowości nie są jedynie chwilowymi nowinkami, ale mogą przyczynić się do pogłębienia wiary. W końcu, jakimś odpryskiem tego zgrzytu jest pytanie o miejsce emocji w życiu duchowym. Łatwo można przeakcentować ich znaczenie, co często zarzuca się charyzmatykom, ale równie łatwo można zmarginalizować rolę uczuć w przeżywaniu wiary, a to też nie prowadzi do niczego dobrego. Jak widzisz, w wielu miejscach trzeba wytrwale szukać złotego środka.

Kościół jest polifoniczny

– Ł.L.: Cóż, Wojciechu, zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. W końcu katolicyzm, w moim głębokim przekonaniu, jest drogą środka, wielką, ba, genialną sztuką syntezy, łączenia tego, co wydaje się zrazu niemożliwym do wzajemnego powiązania. Wiesz, Wojtku, marzy mi się, żebyśmy jako katolicy ale także w ogóle jako ludzie umieli spotykać się ze sobą i spokojnie rozmawiać, dzieląc się swoimi doświadczeniami w przeżywaniu wiary, tym, jak poszczególne kwestie przedstawiają się z właściwej każdemu z nas perspektywy, wzajemnie się słuchając i starając się nawzajem rozumieć, odkładając na bok nieufność, podejrzliwość, porzucając założenie, że ten, kto ma inaczej niż ja, kto myśli i żyje inaczej niż ja, błądzi, jest nieautentyczny, ma złe intencje. Bardzo mocno wierzę, że taki stan jest w Kościele w związku z ruchami charyzmatycznymi, ale także w wielu innych sprawach, że taki stan jest w ogóle między ludźmi możliwy.

– W.M.: Chyba jeszcze długo będziemy uczyć się, że Kościół jest polifoniczny, że choć na różny sposób, ale w jednym dużym chórze gramy tę samą pieśń na cześć Boga. Dźwięki charyzmatyków nie muszą stać w sprzeczności z tymi wydobywanymi przez pozostałych. Dopiero wszyscy razem, ze swym doświadczeniem i talentami, mogą stworzyć genialną całość. Jasne, czasem trzeba przypomnieć wiodącą melodię, niekiedy dyrygent musi na coś zwrócić uwagę, a i nierzadko należy przyznać się samemu do wydobycia fałszywej nuty. Mało kto ma słuch absolutny. Stąd potrzebujemy siebie nawzajem z życzliwością i założeniem, że drugi ma zawsze coś dobrego do zaoferowania.