Lirnikiem jestem. Żebrzę o uwagę i akceptację, żebrzę o miłość
Rozważania o sztuce, religii i człowieczeństwie autorstwa pochodzącego z Raciborza ks. Łukasza Libowskiego.
Właśnie ja, cały niemalże ja
Ale jest jeszcze powód, dla którego przejąłem się Lirnikiem, daleko, z mojej perspektywy daleko ważniejszy: jest to powód osobisty i intymny. Owóż przejąłem się omawianą pieśnią, bo znalazłem w niej siebie – jeśli niezupełnie, to z pewnością zalazłem w pieśni tej jakąś niemałą i istotną część siebie, część, którą teraz, kiedy już mi się objawiła, mogę uczcić i z którą teraz mogę starać się bratać, zżywać, jednać. Przeszył mnie Lirnik, bo znalazłem w nim, niczym w lustrze, swoją podobiznę, swoje odbicie, bo przedkłada mi ten utwór mój portret; bo odkryłem, że lirnik, ten zdziadziały kataryniarz, ten ubożuchny, zramolały grajek, ten niedołęga, którego stawia przede mną ta muzyka i ta poezja, to nie kto inny, ale ja – właśnie ja, cały niemalże ja. Tak to ze swojego wewnętrznego wszechświata widzę, tak tego w moim wewnętrznym sanktuarium doświadczam – dlatego jest to prawda: moja prawda, o mnie prawda. Bez zająknięcia rzec przeto mogę i z całego swojego serca rzec w tym miejscu pragnę: lirnikiem jestem.
Cóż tedy być lirnikiem dla mnie znaczy? Znaczy to dla mnie przede wszystkim – uczciwie dodaję „przede wszystkim”, gdyż nie zamierzam sporządzać tu żadnej wyczerpującej listy elementów właściwych, jak ufam, egzystencji lirniczej, poprzestając na wyłuszczeniu tych, o których mowa jest w przytoczonym wierszu – być człowiekiem marginesu, społecznym wyrzutkiem, żyjącym „za wsią”, „na górce”, a więc osobno, obok innych ludzi i poza ich wspólnotą; znaczy to dla mnie do znudzenia, ustawicznie, wytrwale robić to, co się umie i jak się umie, choć uznaje się to za nic niewartą lajerkę, za mizerię, tandetę, badziewie – robić to, co się umie i jak się umie, z jednej strony z zaangażowaniem, z drugiej zaś strony z niejaką obojętnością, ocierającą się może nawet o rezygnację; znaczy to dla mnie być nędzarzem, biedakiem, włóczęgą, od którego odwraca się wzrok, którego nie chce się słuchać, który liczyć może jedynie na tę łaskę, że „psy dokoła wyszczerzają [nań] kły”. Jeśli przeto powiadam o sobie, że jestem lirnikiem, to powiadam, żem samotny, opuszczony, zostawiony sam sobie, żem w potrzebie, żem pochłonięty swoim zadaniem, swoim przeznaczeniem, swoją „głupią” robótką; jeśli mówię, że jestem lirnikiem, to mówię, że żebrzę o uwagę i akceptację, że żebrzę o życzliwość i wsparcie – mówię, że żebrzę o miłość.
Idźmy na całość
Drodzy czytelnicy, to poznanie samego siebie, o którym piszę, nie wpędza mnie – przynajmniej na chwilę obecną, pozwolę sobie zastrzec, bo może nie będzie tak zawsze – w melancholię, czego może bym się i spodziewał. Przeciwnie, rodzi ono we mnie pokój, przynosi mi wyzwalające poczucie ulgi. Dziwię się temu, choć może nie jakoś wielce, choć, zaznaczę, niespecjalnie. I nie bardzo wiem, co o tym myśleć. Może dzieje się tak dlatego, że oto odsłania mi się prawda, która, jak sobie imaginuję, ponieważ jest prawdą, nie może człeka pognębiać, lecz musi go uwalniać…
Jasne, nie chcę rejestrowanego tu przeżycia zawłaszczać, przypisując go wyłącznie sobie. Taki ruch byłby z mojej strony arogancją. Należy raczej przyjąć – zdrowy rozsądek tak podpowiada – że między nami jest wielu, bardzo wielu lirników. Ba, idźmy na całość: może trzeba stwierdzić, że lirnikiem jest każdy człowiek, każdy z nas. Może lirnikiem jestem ja i może lirnikami jesteście wszyscy wy.
ks. Łukasz Libowski