Niedziela, 24 listopada 2024

imieniny: Emmy, Flory, Jana

RSS

Mam na imię Małgosia. Jestem żoną i matką alkoholików

01.12.2019 13:00 | 3 komentarze | OK

Zdzisiek był jej wielką miłością. Po jego śmierci nie była w stanie przekroczyć progu poradni, w której pracował, ani snuć planów na przyszłość, której bez niego nie widziała. Uczucie pozwalało jej przez wiele lat znosić upokorzenia i popchnęło do picia w imię ratowania męża. Kiedy nauczyła się kochać mądrze, odzyskała nie tylko Zdziśka, ale i własne życie.

Mam na imię Małgosia. Jestem żoną i matką alkoholików
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Najgorszy jest kac moralny

Gdy uderzył pierwszy raz, najbardziej zabolało ją serce. Przy kolejnych cierpiała już cała dusza, bo trudno było uwierzyć w to, że w jednym człowieku siedzą dwie osobowości. W jeden dzień kochany mąż i czuły ojciec, w inny agresywny alkoholik, któremu lepiej zejść z drogi. – Kiedy trzeźwiał, zawsze przepraszał i widziałam, że sam nie może sobie z tym moralnym kacem poradzić. Gdy potem trafił na mityngi, wiele razy wracał wspomnieniami do tych chwil, w których mnie krzywdził i podkreślał, jak bardzo się tego wstydzi – tłumaczy pani Małgosia.

Z życiem w mieście wiązała wiele nadziei, ale okazało się przede wszystkim samotne. Nie pracowała, nie miała tu rodziny, ani znajomych, a dzieci wstydząc się ojca – alkoholika nie zapraszały do domu rówieśników. – Nigdy nie zagroziłam mężowi, że go zostawię, bo bez niego nie wyobrażałam sobie życia. Nie byłam niezależna finansowo i wiedziałam, że sama sobie nie poradzę. Najważniejsze było jednak to, że ja go wciąż bardzo kochałam. Jak mnie poprosił, żebym poszła po wódkę do sklepu to ją przynosiłam i razem z nim piłam. Miałam nadzieję, że jak on wypije mniej to będzie lepiej funkcjonował. O sobie nigdy nie myślałam, ale miałam dużo szczęścia, bo nie zdążyłam się uzależnić – wyjaśnia pani Małgosia.

Prawdziwe problemy zaczęły się wtedy, gdy pana Zdziśka zwolnili dyscyplinarnie z pracy. – To było w grudniu 1994 roku, a 10 stycznia następnego roku podjął leczenie. Najpierw trafił na detoks do szpitala w Wojnowicach, później do poradni uzależnień. Mama zabrała mnie wtedy z dziećmi do siebie, bo nie mieliśmy za co żyć, a mieszkanie było już zadłużone – tłumaczy Małgosia. Utrata pracy i jej wyjazd z dziećmi na pewno pomogły Zdziśkowi w podjęciu terapii. Do końca życia nie wrócił już do picia, ale Małgosia wytrzymała bez niego tylko dwa miesiące. Uciekła z domu w Krzyżowicach do Raciborza, choć nie była pewna tego co zastanie.

Gdy mąż zaczął się leczyć, ona trafiła na terapię dla współuzależnionych. – Pamiętam dokładnie: to było 14 marca 1995 roku. W poradni przyjęła mnie pani psycholog i poczułam z nią od razu ogromną więź. Opowiadałam jej o swoim życiu i cały czas płakałam. Wiedziałam, że w końcu ktoś mnie wysłucha, ale nie będzie oceniał. To było mi tak potrzebne, że postanowiłam tam przychodzić do końca życia – mówi pani Małgosia, która w tym samym czasie zaczęła odpracowywać zadłużenie mieszkania, sprzątając w budynkach MZB. Z kolei dla jej męża sporym wyzwaniem była praca w hurtowni z piwem, z której zrezygnował na rzecz własnej firmy sprzątającej. Najlepiej czuł się jednak w roli terapeuty, którym był w Raciborzu przez siedem lat. – Byłam z niego bardzo dumna. Mąż był dla wielu ludzi ogromnym autorytetem. Potrafił pomóc tym, którzy pili, bo sam przez to przechodził i był dla nich wiarygodny. W styczniu 2009 roku obchodził jubileusz 14 lat abstynencji, a w czerwcu zmarł na zawał. Bardzo to przeżyłam – mówi wzruszona.