Mam na imię Małgosia. Jestem żoną i matką alkoholików
Zdzisiek był jej wielką miłością. Po jego śmierci nie była w stanie przekroczyć progu poradni, w której pracował, ani snuć planów na przyszłość, której bez niego nie widziała. Uczucie pozwalało jej przez wiele lat znosić upokorzenia i popchnęło do picia w imię ratowania męża. Kiedy nauczyła się kochać mądrze, odzyskała nie tylko Zdziśka, ale i własne życie.
Najgorszy jest kac moralny
Gdy uderzył pierwszy raz, najbardziej zabolało ją serce. Przy kolejnych cierpiała już cała dusza, bo trudno było uwierzyć w to, że w jednym człowieku siedzą dwie osobowości. W jeden dzień kochany mąż i czuły ojciec, w inny agresywny alkoholik, któremu lepiej zejść z drogi. – Kiedy trzeźwiał, zawsze przepraszał i widziałam, że sam nie może sobie z tym moralnym kacem poradzić. Gdy potem trafił na mityngi, wiele razy wracał wspomnieniami do tych chwil, w których mnie krzywdził i podkreślał, jak bardzo się tego wstydzi – tłumaczy pani Małgosia.
Z życiem w mieście wiązała wiele nadziei, ale okazało się przede wszystkim samotne. Nie pracowała, nie miała tu rodziny, ani znajomych, a dzieci wstydząc się ojca – alkoholika nie zapraszały do domu rówieśników. – Nigdy nie zagroziłam mężowi, że go zostawię, bo bez niego nie wyobrażałam sobie życia. Nie byłam niezależna finansowo i wiedziałam, że sama sobie nie poradzę. Najważniejsze było jednak to, że ja go wciąż bardzo kochałam. Jak mnie poprosił, żebym poszła po wódkę do sklepu to ją przynosiłam i razem z nim piłam. Miałam nadzieję, że jak on wypije mniej to będzie lepiej funkcjonował. O sobie nigdy nie myślałam, ale miałam dużo szczęścia, bo nie zdążyłam się uzależnić – wyjaśnia pani Małgosia.
Prawdziwe problemy zaczęły się wtedy, gdy pana Zdziśka zwolnili dyscyplinarnie z pracy. – To było w grudniu 1994 roku, a 10 stycznia następnego roku podjął leczenie. Najpierw trafił na detoks do szpitala w Wojnowicach, później do poradni uzależnień. Mama zabrała mnie wtedy z dziećmi do siebie, bo nie mieliśmy za co żyć, a mieszkanie było już zadłużone – tłumaczy Małgosia. Utrata pracy i jej wyjazd z dziećmi na pewno pomogły Zdziśkowi w podjęciu terapii. Do końca życia nie wrócił już do picia, ale Małgosia wytrzymała bez niego tylko dwa miesiące. Uciekła z domu w Krzyżowicach do Raciborza, choć nie była pewna tego co zastanie.
Gdy mąż zaczął się leczyć, ona trafiła na terapię dla współuzależnionych. – Pamiętam dokładnie: to było 14 marca 1995 roku. W poradni przyjęła mnie pani psycholog i poczułam z nią od razu ogromną więź. Opowiadałam jej o swoim życiu i cały czas płakałam. Wiedziałam, że w końcu ktoś mnie wysłucha, ale nie będzie oceniał. To było mi tak potrzebne, że postanowiłam tam przychodzić do końca życia – mówi pani Małgosia, która w tym samym czasie zaczęła odpracowywać zadłużenie mieszkania, sprzątając w budynkach MZB. Z kolei dla jej męża sporym wyzwaniem była praca w hurtowni z piwem, z której zrezygnował na rzecz własnej firmy sprzątającej. Najlepiej czuł się jednak w roli terapeuty, którym był w Raciborzu przez siedem lat. – Byłam z niego bardzo dumna. Mąż był dla wielu ludzi ogromnym autorytetem. Potrafił pomóc tym, którzy pili, bo sam przez to przechodził i był dla nich wiarygodny. W styczniu 2009 roku obchodził jubileusz 14 lat abstynencji, a w czerwcu zmarł na zawał. Bardzo to przeżyłam – mówi wzruszona.
Komentarze
3 komentarze
(januar)To nie są pierdoły , tylko poważny problem i dobrze ,że ktoś pisze w tej sprawie.Jeżeli ciebie interesuje powstanie listopadowe to czytaj sobie bo dostep do wiedzy w tej sprawie znajdziesz wszędzie.
januar widać o jednych pierdołach piszą a o innych nie.
o wszystkich pierdołach piszecie w tych gazetach a o kolejnej rocznicy powstania listopadowego nawet nikt się nie zająknął