środa, 3 lipca 2024

imieniny: Anatola, Jacka, Ottona

RSS

Aktorzy z Radlina: przyjechaliśmy znikąd, a staliśmy się kimś

12.08.2017 12:00 | 0 komentarzy | juk

Prawie 2 tys. pokonanych km, ponad 22 godziny podróży autobusem i 9 dni pełnych wrażeń – artyści z Radlińskiego Studia Teatralnego na początku maja odwiedzili Francję, by tam wystawić jedno ze znanych dzieł Moliera.

Aktorzy z Radlina: przyjechaliśmy znikąd, a staliśmy się kimś
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Próby nie były łatwe

Młodzi aktorzy przyznają, że zmierzyli się z czymś innym, niż początkowo przypuszczali. Najtrudniejsze okazało się jednak nie nauczenie tekstu na pamięć, ale jego zrozumienie. Aby lepiej poznać grane postaci, niektórzy aktorzy sięgnęli po lekturę Świętoszka albo oglądali spektakle. Jak się okazało, również wtopienie się w postaci pod względem fizycznym było wyzwaniem. - Na próbach wciąż mi powtarzano: "Daria, nie kręć tyłkiem" - wspomina Daria Macha. Odtwórca głównej roli, czyli Adrian Winniczuk dodaje, że powierzona mu postać była wyzwaniem i czymś nowym. Przyznaje, że oglądał bardzo wiele zdjęć, żeby zobaczyć, jak inni aktorzy kreowali się na Świętoszka. - Ze wszystkiego, co zobaczyłem i przeczytałem, wybrałem to, co moim zdaniem było najlepsze. Dodałem coś od siebie, zmieszałem w blenderze i wyszła moja propozycja - dodaje z uśmiechem. Do spektaklu został zaproszony również Tomasz Miler, dyrektor radlińskiego MOK-u. A w rolę Orgona wcielił się sam Janusz Majewski, który zajął się również - tradycyjnie - reżyserią.

Teatr znikąd?

Po negocjacjach radlińskiego MOK-u z dyrektorami francuskich teatrów wybrano termin wyjazdu. Nie wszyscy aktorzy byli zadowoleni z takiego obrotu spraw. - Byłam bardzo negatywnie nastawiona na ten wyjazd. Bardzo nie chciałam jechać. Ale jedna sytuacja we Francji rozwiała moje wątpliwości. Wracaliśmy z obiadu, żeby się przygotować do pierwszego spektaklu. Podeszłam do bramy i zauważyłam, że obok budynku stoją jacyś młodzi ludzie. Rozpoznali Adriana, jako odtwórcę głównego bohatera. Zaczęli go wołać i robili mu zdjęcia. Po kolei patrzyli na nas i mówili kim jesteśmy, kogo gramy. W tym momencie wiedziałam, że jesteśmy tu po coś. Przyjechaliśmy znikąd, a byliśmy już kimś - wspomina Daria.