Widziałem mężczyzn płaczących na wałach
O wydarzeniach z lipca 1997 roku opowiada z własnej perspektywy Mirosław Lenk ówczesny pełnomocnik prezydenta miasta zarządzający akcją pomocy powodzianom.
Stracił wszystko. Dostał koc i prowiant
Pamiętam z tamtego czasu mężczyzn płaczących na wałach, ze łzami w oczach docierających do SP 15. To były osoby znane i cenione, na ważnych stanowiskach. Na przykład prezydenta Jana Kuligę czy późniejszego wicestarostę Krzysztofa Kowalewskiego. Ktoś tracił majątek życia i nie widział wyjścia z sytuacji na ten moment. Zalane samochody, zatopione mieszkania. U nas taki ktoś dostał koc, coś do jedzenia i torbę prowiantu. To było wszystko z czym wtedy zostawał. Ludzie się odbudowali dzięki własnym wysiłkom, bo pomoc rządowa była niewielka. Samorząd dostał pieniądze na odbudowę infrastruktury.
Przyszła pomoc, nadeszły pokusy
Nie wiedzieliśmy jak przyjmować tak obfitą pomoc jaka nadeszła. Jak katalogować te wszystkie rzeczy? Nie miałem tam ludzi do tego przygotowanych. Dziś taki punkt pomocy powodzianom poprowadziłbym na pewno sprawniej. Tam było tyle dobra, tyle majątku, z zagranicy i Polski. Trzeba było wszystko zabezpieczyć, musiałem prosić policję i nadwiślańczyków o ochronę i pilnowanie. Zdarzały się kradzieże i próby wyłudzeń, próby wynoszenia z magazynu. Robiły to też osoby pomagające przy akcji pomocowej. Musiałem wszystko sprawdzać, prowadzić rozmowy, a nikt nie był wolny od pokus, nawet ja. Tych rzeczy nie można było gdzie indziej dostać. To była dobra, zagraniczna chemia gospodarcza, kosmetyki, pasty do zębów. Korciło i kusiło wszystkich, żeby zabrać do domu. Uczyliśmy się tam odpowiedzialności.
Bezinteresowni i solidarni
SP 15 była wtedy wielką kuchnią. Gotowanie odbywało się dla tysięcy osób: powodzian, ratowników, medyków, WOPR-u, żołnierzy i strażaków. Ludzie się bardzo angażowali, bezinteresownie. Zamonitowałem przez vanessę o samochody z kierowcami i zjawiło się ich nawet za dużo. Rozwozili żywność. Tak poznałem np. Henryka Mainusza czy Dariusza Polowego. Oni przez 3 tygodnie nieśli powodzianom pomoc. Robili to bezinteresownie. W kuchni pomagali kucharkom nauczyciele. Była solidarność, taka autentyczna wola pomocy. Ten co go nie zalało pomagał powodzianom swoją pracą. To mnie nauczyło pewnych postaw, które wykorzystuję po dziś dzień gdy potrzebuję pracy zespołowej, wspólnego przedsięwzięcia.
Ludzie:
Dariusz Polowy
Radny, były prezydent Raciborza
Henryk Mainusz
Radny Miasta Racibórz, były przewodniczący rady.
Mirosław Lenk
Przewodniczący Rady Miasta Racibórz, były prezydent.
Komentarze
5 komentarzy
Panie prezydencie - ja przez pana płakałem w okolicy 2006 roku.
Pamietam
"Widziałam wielki cień
Do góry wzbił się niczym wiatr
Zdrada to jego świat
Kłamstwami żyje w świetle dnia
Choć pamięć złudna jest
Wchłonęła czynów i słów treść
Nie umknie jej więc żaden gest
Żadna gra i żaden greps."
pamietam wielką wodę,pamietam rozpacz i złość,pamietam ogromną ludzka solidarność i pomoc niesioną bezinteresownie.Pamietam też ogrom pretensji do władz miasta powiatu i spółdzielni o totalny brak informacji o brak ostrzezenia przed wielka wodą,pamietam wiece i spotkania po powodzi ,kiedy władza zjednywała sobie mieszkańców obietnicami,pamietam jak małe wtedy firemki rozpoczęły swoj rajd do wielkości na otrzymanych zleceniach,pamietam jak kształtowały się zależnosci i powiązania.
władzy w miescie i powiecie nie scala żaden beton-powstali z wielkiej wody i trwają.
a ja pamiętam Wojnara w kowbojskim kapeluszu pływającego łodzią po wylanej rzece i patrzacego władczo wokoło.
tak hartowała się stal
a kto był wtedy prezydentem/