Sobota, 5 października 2024

imieniny: Igora, Apolinarego, Placyda

RSS

To było jak mała Hiroshima. Straty: 35 milionów złotych

12.02.2013 20:27 | 13 komentarzy | acz

Z początkiem lutego Sąd Okręgowy w Gliwicach utrzymał w mocy wyrok uniewinniający suwnicowego, który miał spowodować groźną awarię w Elektrowni Rybnik. Spadający wirnik spowodował straty w wysokości 35 milionów złotych. Wyrok jest prawomocny.

To było jak mała Hiroshima. Straty: 35 milionów złotych
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Ósemka do remontu
O tym wypadku przed laty rozpisywała się cała branżowa prasa. Podczas remontu jednego z bloków gdzie wytwarzany jest prąd, doszło do upadku wartego miliony złotych wirnika. Początku sprawy należy szukać przy  remoncie jednego z ośmiu bloków w rybnickiej elektrowni. Dokładnie 10 maja 2007 roku pomiędzy Elektrownią Rybnik  S.A. a spółką Doosan Babcock  Polska Sp. z o.o. zawarto umowę  na kapitalny remont turbogeneratora nr 8. N dzień 8 sierpnia zaplanowano transport tzw. wirnika niskoprężnej część turbiny z pola pomiędzy blokami 5 i 6  na blok energetyczny numer  8. Wspomniana część, której łopatki napędza para ważyła ponad 40 ton. Transport miał się odbyć przy pomocy suwnicy. Do jej transportu wyznaczono Ireneusza Turka, doświadczonego suwnicowego z kilkunastoletnim doświadczeniem. Po śniadaniu suwnicowy pobrał klucze do suwnicy z narzędziowni, przejechał nad pole odkładcze gdzie leżał wirnik. Cała ekipa przystąpiła do zamocowania wirnika. Około godziny 14.00 doszło do wypadku. Wirnik wypadł z zamocowania i spadł z wysokości około dwunastu metrów przebijając kolejne poziomy wokół bloku i wbijając się końcówką w posadzkę hali. Ważący kilkadziesiąt ton wirnik, zniszczył spadając na pompę wody zasilającą blok energetyczny numer 6. Zerwaniu uległ również rurociąg z gorącą parą. 

Para mogła oparzyć
Prokuratura Rejonowa w Rybniku zarzuciła Ireneuszowi Turkowi nieumyślne sprowadzenie zdarzenia mającego postać gwałtownego wyzwolenia się pary wodnej o ciśnieniu około 6 bar i temperaturze blisko 160 stopni, zagrażające życiu lub zdrowiu ponad dwudziestu pracowników. Sprawa trafiła do Sądu Rejonowego w Rybniku, który 24 listopada 2009 roku uniewinnił Ireneusza Turka od zarzucanych mu czynów, obligując go jedynie do zapłaty kosztów sądowych. Prokuratura Rejonowa w Rybniku odwołała się od wyroku a Sąd Okręgowy przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Drugi wyrok zapadł 29 marca 2012 roku, został jednak ponownie zaskarżony przez prokuraturę. 4 lutego Sąd Okręgowy w Gliwicach utrzymał wyrok rybnickiej rejonówki dodatkowo obciążając kosztami skarb Państwa. Wyrok jest prawomocny.

Zaczepił trawersą
W toku prowadzonego śledztwa Urząd Dozoru Technicznego przeprowadził badania celem ustalenia przyczyn wypadku. W sprawozdaniu UDT jako prawdopodobną przyczynę wskazano zaczepienie trawersą, przy pomocy której transportowano wirnik, o dolną powierzchnię dźwigarów. – To z kolei doprowadziło do jej zukosowania a następnie zsunięcia się i uwolnienia obejmy. To następnie  spowodowało wzrost  obciążeń  w drugim zawiesiu  co doprowadziło do jego zerwania i upadku wirnika - pisał w akcie oskarżenia wówczas jeszcze asesor Rafał Łazarczyk z Prokuratury Rejonowej w Rybniku. Trawersa, to w dużym uproszczeniu uchwyt przypominający stalową belkę, który przyczepiony był do suwnicy i przy pomocy którego przenoszono wirnik.

Brak wyłącznika
Biegli wydający opinię w sprawie  podkreślili, że za główną przyczynę wypadku należy uznać brak skutecznego, ustawionego do pracy z trawersą  wyłącznika krańcowego mechanizmu podnoszenia. Taki wyłącznik  skutecznie uchroniłby przed wypadkiem i szkodami, które ER S.A. oszacowała na blisko 35 milionów złotych. Sędzia Anna Bilecka Pawlica uniewinniając Ireneusza Turka zauważyła, że ustawianie wyłączników krańcowych nie należy do obowiązków operatora. Ich ustawienia były tak zmienione na zlecenie elektrowni, że nie uwzględniały pracy suwnicy ze specjalną trawersą.  Sąd również przyznał, że suwnicowy korzystając z bezprzewodowego pilota nie mógł widzieć tego co dzieje się na wysokości 18 metrów, gdzie doszło do zaczepienia trawersy. 

Fatalny stan torów
Dodatkowo biegli przyznali, że podtorze po którym poruszała się suwnica powinno być wyłączone z eksploatacji, bo jego stan generujący nadmierne drgania należy uznać za okoliczność sprzyjającą zajściu całego zdarzenia. – Mój klient dopiero po pięciu latach doczekał się sprawiedliwości - mówi mecenas Stefan Zientek, który bronił Ireneusza Turka. – Mój klient musiałby mieć chyba dodatkową parę oczu aby śledzić równocześnie to co się dzieje na dole i na górze. Przed przystąpieniem do pracy w należyty sposób sprawdził działanie suwnicy oraz zgodnie ze sztuką przygotował wirnik do transportu. Ten wisiał pod pełnym naprężeniem kilkanaście minut, aby sprawdzić czy wszystko wytrzyma. Do wypadku doszło już przy transportowaniu – mówi adwokat.

To był cud

Sam Ireneusz Turek nadal pracuje w firmie  Doosan Babcock. Mimo całego zamieszania i początkowo rzuconych na mnie oskarżeń nadal pracuję w firmie. Pracodawca obdarzył mnie ogromnym zaufaniem i wyrok sądu jest dowodem na to, że nie popełniłem błędu. Przecież szefostwo mogło w którymś momencie nie przedłużyć ze mną umowy. Chciałem im podziękować za  to zaufanie  – mówi suwnicowy. Mieszkaniec Rybnika przyznaje, że po wypadku długo bał się ponownie pracować na suwnicy. – Do dziś mam przed oczami ten wypadek i kłęby pary wzbijające się w powietrze. To wyglądało jak mała Hiroshima. Dobrze, ze nikomu  nic się nie stało – mówi pracownik. Elektrownia Rybnik nie domagała się od pracownika pokrycia szkód, nie występowała również procesie w charakterze oskarżyciela posiłkowego.  Pomiędzy zakładem a firmą toczy się cywilne postępowanie.


Adrian Czarnota