Sobota, 30 listopada 2024

imieniny: Andrzeja, Justyny, Konstantego

RSS

Służba to czy władza?

30.11.2009 00:12 | 8 komentarzy |
Felieton Leszka Wyki.
Służba to czy władza?
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas
Człowiek dopiero wtedy jest w pełni szczęśliwy,
gdy może służyć, a nie wtedy, gdy musi władać.
Władza imponuje tylko małym ludziom, którzy jej
pragną, by nadrobić w ten sposób swoją małość.
Człowiek naprawdę wielki, nawet gdy włada, jest
służebnikiem.
        Stefan Wyszyński

Dawno, dawno temu, w korytarzu Raciborskiego Domu Kultury zagadnął mnie starszy pan, który stwierdził, że to bardzo duży i piękny budynek. Taka tu powierzchnia, olbrzymie sale. To ile tu musi być służby? - zakończył. Już miałem zareagować stanowczo, że to nie majątek ziemski, kiedy uzmysłowiłem sobie, że mam do czynienia z człowiekiem innej epoki. Oto stoję przed człowiekiem wychowanym i ukształtowanym w II RP, w czasach gdzie skrót B-H-O nie był zestawem liter, tylko przekuwał się w czyn - Bóg, Honor, Ojczyzna. Gdzie wreszcie praca urzędnicza była służbą. Wszak minister po łacinie znaczy tyle samo, co sługa czy pomocnik. Tym starszym Panem był porucznik Franciszek Stal, człowiek od którego wiele się nauczyłem i który znaczy dla mnie bardzo wiele. Sądzę, że podobnie myśli każda osoba, która w swym życiu spotkała tego wyjątkowego człowieka.

Służba winna być obowiązkiem władzy! Tak właśnie uważam. Mało tego - im ranga władzy wyższa - tym większy obowiązek. Tak przynajmniej winno być w społeczeństwie obywatelskim, gdzie wyróżniamy dobro wspólne i użyteczność powszechną, równość ludzi oraz nienaruszalność osoby ludzkiej. Przecież zrobienie czegoś sensownego dla ludzi nie wynika ze zdobytej władzy, ale tylko i wyłącznie z postawy służby. Możemy śmiało powiedzieć, że na temat władzy wiemy wszystko, no… prawie wszystko. Znamy różne jej systemy, idee i ich twórców. Znamy wiele dzieł, które uczą, jak być wzorowym przywódcą czy liderem. Cały świat naszpikowany jest szkołami biznesu, zarządzania itp. Ba, są nauki, żeby wspomnieć tylko socjologię czy politologię, które opisują fenomen władzy. Władza to siła, sukces, pieniądz!

A czymże jest służba? Nie ma o niej jakiejś specjalnej dziedziny nauki. Niewiele się o niej mówi czy pisze. Jeśli zaś tak, to tylko w kontekście kościelnym, medycznym czy też socjalnym. Któż odważyłby się dzisiaj powiedzieć o nauczycielu, że pełni służbę? Przymiotnik "służba" ma raczej konotacje negatywne, a w każdym razie odczytywana jest jako słabość, małość i podporządkowanie. Władza i służba są w konflikcie ideologicznym co najmniej od czasów Chrystusa. Bez etyki chrześcijańskiej, bez poszanowania jednostki ludzkiej każda władza, prędzej czy później, degeneruje się.

Od dwudziestu lat mamy niepodległość, wolność. Możemy stanowić sami o sobie i o tym, co dzieje się wokół nas. A jednak wolność traktujemy bardzo osobiście, jako sferę swojej prywatności. Inaczej niż w starożytności, gdzie wolność była tylko w obrębie działalności politycznej. My jednak unikamy polityki jak diabeł święconej wody. Niechętnie bierzemy w niej udział, bo musielibyśmy na przykład obcować z ludźmi, których najzwyczajniej nie akceptujemy. Polityka jest dla wielu z nas niezrozumiała, brudna, pełna zawiłości. Swoją drogą nasi lokalni politycy od wielu lat wytwarzają wokół siebie czarny PR, aby skutecznie nas odstręczyć od siebie. Obrzydzając lokalną politykę, ukazując jej nieprzychylną a czasami brutalną twarz, skutecznie wybijają z głów wielu raciborskich obywateli pomysł na uprawianie polityki. Ba, skutecznie wybili z głów wielu mieszkańców pomysł na realizację ich obywatelskiej powinności a zarazem niezbywalnego, konstytucyjnego prawa - uczestnictwa w wyborach. Ale uderzmy się w pierś i powiedzmy sobie szczerze, że brak nam niestety świadomości obywatelskiej. Dlatego trzeba nam powszechnej edukacji w tym kierunku. Aby mówić o sobie - jestem obywatelem - muszę wiedzieć jak nim być. A jest tak, kiedy znamy swoje prawa i obowiązki, a nadto potrafimy z nich korzystać. Społeczeństwo obywatelskie nie powstaje ot tak sobie. A na pewno nie wytworzy go tak zwana władza. O nie - co to - to nie! Zachwiałoby to jej posadami. Wówczas okazałoby się, że cały ten administracyjny anturaż, w którym osadzona jest władza, postrzegany jako jej narzędzie przeciw obywatelowi, tak naprawdę ma pełnić rolę swoistego pasa transmisyjnego. Ma służyć obywatelowi, a nie rządzić! Ma reprezentować interesy obywatela bo to obywatel płacąc podatki utrzymuje administrację, a nie władza! Dlatego ważnym wydaje mi się, abyśmy uzmysłowili sobie, że nasza prywatna, osobista wolność zależna jest od wolności obywatelskiej. Z całą pewnością nie służy jej bierność polityczna. Ta na rękę jest tylko rządzącym. A czymże jest powinność obywatelska jak nie służbą dla dobra tej wielkiej i małej Ojczyzny? Można służyć lepiej i gorzej. Można marnotrawić środki, ale można je także wykorzystać optymalnie. Można wziąć udział w wyborach, ale można także od nich odstąpić. To nasz osobisty i obywatelski wybór. Jeden mówi: a po co, przecież to i tak niczego nie zmieni! Drugi uważa, że szkoda czasu, a jeszcze innemu po prostu się nie chce. A co się dzieje, kiedy działalność rządzących, których przecież nie wybieraliśmy, dotyka nas osobiście? Mamy żal, poczucie krzywdy i niemocy. I w takim stanie zasklepiamy się jeszcze bardziej w przekonaniu, że nie mamy wpływu na politykę. Tak, to prawda, zamknięci w swej prywatności nie mamy wpływu na politykę, ani w skali kraju, ani w skali swojej gminy. Nic tylko usiąść i płakać!? Otóż nic podobnego. Tylko poprzez uczestnictwo w życiu publicznym zachowamy własną prywatność, godność i nietykalność osobistą.

A może to już się stało? Może jesteśmy po prostu społeczeństwem masowym? Takim "stowarzyszeniem" biernych odbiorców, którym "zarządza" biurokratyczna władza, w którym największe uznanie ma komercyjna, masowa kultura? Może jesteśmy jak to "rozpuszczone dziecko" Jose' Ortegi y Gasseta w jego "Buncie mas", które charakteryzuje nieokiełznana wprost ilość żądań i potrzeb, a z drugiej strony absolutny brak jakiejkolwiek wdzięczności dla tych, którzy owe potrzeby zaspakajają? A taka bierność jest na rękę władzy!

Kiedy przeglądam prasę bądź korzystam z innego lokalnego medium, dostrzegam jakieś niezrozumiałe, kuriozalne wręcz przypisywania zamierzchłych nazw organom czy osobom kompletnie na to nie zasługującym. I tak zamiast - radny, czytamy rajca, lokalni urzędnicy to - władza. Urząd miasta to - magistrat, a prezydent to włodarz, ojciec miasta (sic!). W wyścigu tych uprzejmości czytamy m.in., że "Raciborzanie są spragnieni swego włodarza" a ten "(…) będzie snuł plany i wsłuchiwał się w głos ludu". (sic!) Tylko z litości nie podaję źródła.
Pytam i jednocześnie zastanawiam się, czemu to ma służyć. Czy to brak wiedzy, umiejętności porównywania, czy tylko zwykłe wazeliniarstwo?

Zygmunt Kałużyński mawiał, że jeśli nie masz ochoty zobaczyć filmu jeszcze raz - znaczy, że pierwszy raz też nie było po co. Biorąc to przez analogię, możemy śmiało skonstruować taką oto myśl - jeśli nie masz ochoty jeszcze raz głosować na tego czy innego radnego (prezydenta) - to pierwszy raz też …

Leszek Wyka
RSS Nasze Miasto