Zamyślenie o agresji
- Późno odkrywam, jak to jest między ludźmi. Że jest agresywnie. Późno, bo w trzydziestym szóstym roku życia. Dlaczego dojście do tej wiedzy zajęło mi tyle czasu? - pisze ks. Łukasz Libowski.
1.
W ostatnich tygodniach i miesiącach zaczynam dostrzegać nowy wymiar życia. To znaczy, żeby wszystko było jasne: w żywiole życia ludzkiego zaczynam widzieć coś, czego wcześniej nie widziałem. Albo raczej: co widziałem, ale nie w sposób uświadomiony. Widziałem, ale bez wiedzy o tym, co widzę. Widziałem, ale nie reflektowałem i nie przeżywałem tego. Nie odczuwałem tego. Nie miałem w tym udziału.
Oto odsłania się przede mną nowy wymiar życia. Nowy z mojego wyłącznie punktu widzenia. Nowy w perspektywie mojego osobistego doświadczenia. Bo obiektywnie rzecz biorąc, jest to wymiar życia ludzkiego stary jak samo życie. W życie człowiecze od samego chyba jego zarania, od samych jego początków wpisany. Jest to wymiar życie człowiecze mocno naznaczający.
Nazwałbym ów wymiar egzystencji ludzkiej, który mam tu na uwadze, z którego tak głęboko zdaję sobie teraz sprawę, agresywnym. Choć gdybym odmalować chciał całą kwestię łagodniej, to wymiar, o którym mówię, nazwałbym agonistycznym. W nawiązaniu do znanego nam ze starożytnej Grecji fenomenu agoniczności. Na czym fenomen ten polegał? Ujmując zagadnienie krótko: na tym, że Grecy bardzo chętnie stawali w konkury. Najczęściej w dziedzinie wojny (pojedynki wojowników takie jak te, o których opowiada „Iliada”), sportu (zawody, igrzyska olimpijskie) i sztuki (agony teatralne, pieśniarskie). Skąd bierze się zaś miano tego fenomenu? Od czasownika greckiego „agonizomai” (ἀγωνίζομαι), który znaczy tyle, co „współzawodniczyć o nagrodę”, „rywalizować”, „walczyć”, „zmagać się”, „bić się”.
2.
Współzawodniczymy ze sobą jako ludzie. Hiob stwierdza, pytając retorycznie: „Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka?”. Że niewątpliwie ma ten starotestamentowy bohater słuszność, dostrzegam dziś wyraźnie. Tak, jako ludzie konkurujemy ze sobą. Ścigamy się. Na wielu płaszczyznach jednocześnie. W wielu aspektach równolegle. Oto garść przykładów, jakie przychodzą mi na myśl. Swobodnie zestawionych.
O co rywalizujemy? O rację. O miejsce w kolejce. O to, kto lepiej umie się zabawić. O to, kto więcej wypije, utrzymując się na nogach. O to, kto je wytworniej. Kto je zdrowiej. O ubranie. W ogóle: o wygląd. O kobiety. O mężczyzn. Słowem: o życiowych partnerów. O mieszkanie czy dom. To znaczy: o to, jak to mieszkanie, jak ten dom wygląda. O oceny. Szerzej: o wyniki. O to, kto zrobi coś lepiej. O to, kto zrobi coś szybciej. O to, kto zrobi czegoś więcej. Rywalizujemy ze sobą o pracę. O pieniądze. O pozycję społeczną. O prestiż. O wpływy. O zwolenników. O głosy, wyborcze oczywiście. O sprzęt. A może lepiej powiedzieć: o gadżety. Chodzi o komputer, telefon, smartwatch. Współzawodniczymy o auta. I kwestia związana z autami: o to, kto szybciej ruszy na skrzyżowaniu, kiedy zapala się zielone światło. O to, gdzie kto jedzie na wakacje. I o to, na jak długo na te wakacje jedzie. Rywalizujemy wreszcie ze sobą o względy możniejszych od siebie. O przyjaciół czy znajomych. O bycie zauważonym. Docenionym. Wyróżnionym. O bycie kochanym. Koniec końców bijemy się też wszyscy między sobą o szczęście.
Jedne z naszych walk i przepraw, tych tu wymienionych, ale i tych niewymienionych, są poważne. Poważne, gdyż związane z poważną, doniosłą, wielką materią. Inne natomiast nasze walki i boje są niepoważne. Niepoważne, bo dotyczące drobiazgów i błahostek. By nie wyrazić się dosadniej. Podejmujemy również zmagania, które trudno byłoby zaliczyć z jednej strony do tych poważnych, z drugiej zaś strony do tych niepoważnych. Niełatwo znaleźć dla nich jakąś zgrabną etykietę. Zaklasyfikuję je więc opisowo, igrając słowami: choć owe zmagania trzeciego rodzaju nie są poważne, to jednak nie są też niepoważne.