Zamyślenie o agresji
- Późno odkrywam, jak to jest między ludźmi. Że jest agresywnie. Późno, bo w trzydziestym szóstym roku życia. Dlaczego dojście do tej wiedzy zajęło mi tyle czasu? - pisze ks. Łukasz Libowski.
3.
Jest w agresji, której obecność w egzystencji ludzkiej w tej chwili swego życia intensywnie odczuwam i sobie uzmysławiam, coś fascynującego. Szczerze przyznaję. Interesuje mnie ona. W jakiejś mierze naturalnie. Do pewnego stopnia. Staram się ją zrozumieć. Póki co bez satysfakcjonującego skutku.
Nierzadko powiada się, że agresja ma do spełnienia ważną funkcję w życiu człowieka. Że mianowicie stoi na straży bezpieczeństwa. Ilekroć zatem granica strefy, w której czujemy się komfortowo, zostaje naruszona, tylekroć rodzi się w nas agresja. Rodzi się ona w nas po to, abyśmy siebie chronili. Abyśmy byli w stanie siebie obronić. A w związku z tym: abyśmy mogli przetrwać. Abyśmy mogli żyć. Tak twierdzą ci, którzy stoją na niniejszym prezentowanym stanowisku. Wydaje się, że twierdzenie to jest prawdziwe. Nie zamierzam z nim dyskutować. Tym bardziej nie jest moim zamiarem go obalać. A choć mi się ono podoba, nie mam go jednak jeszcze zinterioryzowanego. Nie zostało ono jeszcze przeze mnie włączone w mój intelektualny krwioobieg. Żeby to się stało, musi, jak sądzę, upłynąć trochę czasu.
Tymczasem pytam samego siebie o to, co mnie w agresji frapuje. Pociąga. I odpowiedź od razu mi się nasuwa. Siła. Pociąga mnie w agresji siła, jaką ona ujawnia. Jaka w niej się manifestuje. Jaka z nią jest sprzężona. Jaką ona z nas wyzwala. Istotnie, nasza agresja objawia nam, że jesteśmy silni. Że jesteśmy siłaczkami i siłaczami. Czyli że jesteśmy w stanie na swoich barkach wiele udźwignąć. Udźwignąć wpisane w nasz los, w naszą dolę trud i ciężary. Często w to nie wierzymy. Często o tym wątpimy. Ale kiedy nawiedza nas agresja, przypomina nam o tym. Ona nam to uprzytamnia. Agresja nas zapala. I wówczas porzucamy myśl, że nie damy rady. Wówczas kiełkuje w naszej duszy nadzieja. Nadzieja na to, że wszystkiemu radę jednak damy. Że podołamy. Ta nadzieje to skarb. Niebywały skarb.
4.
Jednocześnie jest w agresji coś przerażającego. Mnie przynajmniej przerażającego. I zarazem mnie zasmucającego. Cóż takiego? Niełatwo przychodzi wskazać. Nie mam bowiem w tym względzie na chwilę teraźniejszą wypracowanej odpowiedzi. Jest raczej tak, że odpowiedzi tej dopiero szukam. Powoli. Niespiesznie.
Przeczuwam, że chodzi o fakt, delikatnie mówiąc, generowania przez agresję napięcia w dziedzinie stosunków międzyludzkich. Tam wszakże, gdzie między nami, ludźmi, pojawia się agresja, trudno o życzliwość, zrozumienie, empatię, poczucie wspólnoty czy współpracę. Tam jeden odwraca się od drugiego. Tam ludzie zamiast być razem, są osobno. Tam każdy jest sam. Każdy zaczyna zajmować się wyłącznie sobą. Tam kwitnie egoizm. I wszystko, co w takim środowisku zachodzi, staje się powodem do współzawodnictwa. Do rywalizacji. W takiej rzeczywistości agresja na wszystkich i wszystkim kładzie się cieniem. Nie daje się w takich warunkach postąpić w swoim człowieczeństwie. Na daje się w takich warunkach rozwinąć jako człowiek. Przeciwnie, w takich okolicznościach człowiek karleje. Cofa się w rozwoju. Odczłowiecza się. Do obecnego czasu uważałem, że standardem w naszych wzajemnych relacjach jest serdeczność. W jednym przypadku większa, w drugim mniejsza. Jasna sprawa. Teraz natomiast nabieram przekonania, że serdeczność pomiędzy ludźmi to rzadkość. Rzadkość, co do której można mniemać, że jest cudem. I że standard w naszych wzajemnych odniesieniach stanowi czy to agresja, czy agoniczność. Godzę się z tym. Jednam. Uczę się szanować, że jest między nami właśnie tak. Staram się to zaakceptować.
Gdy chodzi o moje najaktualniejsze doświadczenie agresji, to muszę wyznać, że ściśle wiąże się ono z przerażeniem i smutkiem. To są niestety barwy, w jakich obecną teraz w moim życiu agresję widzę. To są dźwięki, jakimi przeżywana dziś przeze mnie agresja we wnętrzu mojego życia rozbrzmiewa. Staram się bardzo owo przerażenie i ów smutek przyjąć. Staram się zrobić im w sobie, w sanktuarium swego serca miejsce. Dużo miejsca. Jednocześnie boję się ich. Lękam. Wszak nie chciałbym, żeby mnie pochłonęły. Żeby mną bez reszty zawładnęły, a potem mnie rozsadziły. Starły. Zniszczyły. Dlatego nie oszukuję samego siebie. Dlatego pozostaję z nimi w kontakcie. Dlatego nazywam je. Nadaję im właściwe imiona. Dlatego nie dopuszczając się gwałtu na nich, pozwalam, aby we mnie trwały. Wierzę, że tak z nimi postępując, jestem bezpieczny. Względnie bezpieczny.