Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Kosztowało go to wiele energii, ale dziś sam ją produkuje. I to z rzeki, czystą... Gdzie? W Rudach

03.11.2023 11:30 | 12 komentarzy | mad

Tomasz Twardoch, mieszkaniec Zabrza, to człowiek patrzący na świat przez techniczne okulary. Na przełomie wieków postanowił zbudować elektrownię wodną w Rudach na rzece Ruda. Dziś to inwestycja, która może służyć za wzór ekologicznego rozwiązania, choć wiele lat temu pomysł ten wywoływał wiele emocji, również negatywnych. - Albo głupota, albo upartość mną kierowały. Czasami miałem ochotę się poddać - wspomina. Po dwudziestu latach starań udało mu się zbudować elektrownię, a od rozpoczęcia produkcji prądu mijają właśnie trzy lata.

Kosztowało go to wiele energii, ale dziś sam ją produkuje. I to z rzeki, czystą... Gdzie? W Rudach
Taka instalacja znajduje się we wnętrzu niewielkiego obiektu, który stanął przy rzece Rudzie. Największy element to turbina śmigłowa
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Miłość od pierwszej wizyty

Tomasz Twardoch trafił do Rud, a konkretnie do przysiółka Brantolka, po otrzymaniu odpowiedzi z Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Gliwicach (RZGW), gdzie prosił o wskazanie odpowiednich miejsc pod budowę elektrowni wodnej. To instytucja, która administrowała ciekami wodnymi w regionie. Obecnie zajmuje się tym Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Gliwicach.

Tomasz zakochał się w tej urokliwej wsi w gminie Kuźnia Raciborska. - To miejsce ma w sobie coś magicznego. Oczarowało mnie od pierwszej wizyty - wspomina. Rudy nie były jedyną lokalizacją, którą mu zaproponowano; wcześniej był także w Komorowicach, ale tam nie poczuł tego samego związku, jak w miejscu, gdzie około 20 lat później spełnił swoje marzenie na rzece Rudzie, przy betonowym moście. Jednak droga do urzeczywistnienia tego snu była wyjątkowo wyboista.

Zainspirował go kolega

Zawód i wykształcenie Tomasza nie mają związku z energetyką ani branżą wodną. Zabrzanin jest inżynierem transportu samochodowego. Prowadzi firmę zajmującą się serwisowaniem wózków widłowych. Zainteresowanie maszynami wodnymi pojawiło się po rozmowie z kolegą, z którym kiedyś pracował w gliwickiej firmie Obrum, tworzącej produkty dla Sił Zbrojnych RP. Tomasz był tam konstruktorem w zakładzie badań. Kolega zapytał go, czy zna się na maszynach wodnych.

- Wtedy odpowiedziałem, że nie bardzo. Ale to dało mi do myślenia. Tak od słowa do słowa zacząłem szukać czegoś na ten temat w internecie. Zacząłem więc myśleć o elektrowni wodnej jako o inwestycji, którą chciałbym zrealizować - mówi. Początkowo nawet nie ujawnił swoich planów rodzinie. - To był tak szalony pomysł, że nie chciałem zostać wyklęty - śmieje się.

Jeśli zwiększonoby zrzut ze Zbiornika Rybnickiego albo spadłby nawalny deszcz, to automatyka elektrowni podniesie klapę do góry. W efekcie nadmiar wody zostanie upuszczony. Tak, aby nie spiętrzyć wody powyżej dopuszczalnego poziomu

Jeśli zwiększonoby zrzut ze Zbiornika Rybnickiego albo spadłby nawalny deszcz, to automatyka elektrowni podniesie klapę do góry. W efekcie nadmiar wody zostanie upuszczony. Tak, aby nie spiętrzyć wody powyżej dopuszczalnego poziomu

Urzędnicy patrzyli jak na żyrafę

Elektrownie wodne wykorzystują potencjał płynącej wody. Wytwarzają czystą energię odnawialną, przyczyniając się do zrównoważonego rozwoju. Niemniej jednak, jeszcze 20 lat temu, kiedy węgiel, zwłaszcza na Śląsku, uważano za istotny, a często jedyny element bezpieczeństwa energetycznego Europy, pomysł na taką inwestycję wywołał spore zdziwienie. Szczególnie wśród urzędników z Kuźni Raciborskiej, którzy jako pierwsi w powiecie dowiedzieli się o planach zabrzanina.

- Tam musiałem wystąpić o warunki zabudowy, etapy budowy i tak dalej. Czasami patrzyli na mnie jak na żyrafę. To była kompletna nowość w tamtych latach. Ale nie mam na co narzekać, bo urzędnicy zawsze służyli pomocą. Do dzisiaj w powiecie raciborskim to jedyna elektrownia wodna, choć temat jest już bardziej rozpowszechniony - zauważa.

Nie obyło się bez kontrowersji. Niektórzy obawiali się, że zapory mogą w okresie wysokiego stanu rzeki, na przykład podczas obfitych opadów deszczu, podtapiać okoliczne tereny. Obawiano się także, że piętrzenie wody może powodować zwiększony hałas. Tomasz jednak nie poddawał się i tłumaczył, jakie rozwiązania planuje wprowadzić, aby uniknąć problemów, o których słyszał. To były również rozwiązania, które wskazano mu w RZGW. - Miałem wiele problemów z odwołaniami osób, którym nie podobała się idea elektrowni. Dotyczyło to każdej decyzji administracyjnej wydanej na etapie pozwolenia, a niektóre kwestie trafiły nawet przed sąd - wspomina. Jednak nie żywi żalu do nikogo i mówi, że nie dziwi się obawom, bo każda nowość częściej budzi zaniepokojenie niż podziw.

Pan Tomasz otwiera dojście do miejsca wlotu wody, czyli punktu, gdzie wszystko się zaczyna. Woda tam zasysana przepływa przez  wirnik turbiny i wypływa na dolnym stanowisku, oddając energię kinetyczną, która zawarta jest w przepływającej wodzie

Pan Tomasz otwiera dojście do miejsca wlotu wody, czyli punktu, gdzie wszystko się zaczyna. Woda tam zasysana przepływa przez wirnik turbiny i wypływa na dolnym stanowisku, oddając energię kinetyczną, która zawarta jest w przepływającej wodzie

Sens ważniejszy od pieniędzy

Dla zabrzanina trudy zakończyły się w 2010 roku, kiedy Starostwo Powiatowe w Raciborzu wydało pozwolenie wodnoprawne. Od tego momentu mógł przejść do realizacji swoich planów bez większych przeszkód. - To pozwolenie umożliwiało mi korzystanie z wody. Na jego podstawie stworzono projekt budowlany. Później były jeszcze inne uzgodnienia, ale już na poziomie województwa - przypomina.

Od momentu uzyskania pozwolenia do faktycznego uruchomienia elektrowni minęło dziesięć lat. Jakie były koszt budowy? - Trudno powiedzieć, bo sam ich nie znam - odpowiada. Wyjaśnia, że wynika to z długotrwałego procesu realizacji.

Wie jednak, że nakłady finansowe, które poniósł, nie zwróciły się jeszcze. Tomasz mówi, że trudno przewidzieć, kiedy to nastąpi. Wszystko zależy od ilości wody w rzece i optymalnego przepływu. Ale czy inwestycję postawił dla zysku? - W części na pewno, bo ciężko być altruistą i wydawać tyle pieniędzy, nie myśląc o zwrocie. Zwłaszcza, że jestem zwykłym człowiekiem, a nie milionerem - uśmiecha się. - Choć przede wszystkim zrobiłem to, bo widzę sen w takim sposobie czerpania z natury - dodaje.