Byłem księciem Śląska. Wywiad ze schizofrenikiem z Rybnika
O tym co dzieje się w głowie osoby chorej na schizofrenię, problemach ze znalezieniem pracy i partnerki oraz ułożeniu życia na nowo rozmawiamy z panem Sewerynem z Rybnika. To człowiek cierpiący na schizofrenię, który dziś sam pomaga innym schizofrenikom. Idzie mu tak dobrze, że znalazł pracę w... Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych.
- Kiedy dowiedział się pan, że jest chory na schizofrenię?
- W listopadzie 2018 roku trafiłem do szpitala - karetką pogotowia, w asyście policji. Już miesiąc wcześniej zaczęło się ze mną dziać coś niepokojącego. Zauważyli to też moi bliscy, bo byłem w tym czasie aktywny na Facebooku. Udostępniałem treści, które były moimi urojeniami.
- Co takiego pisał pan wtedy na Facebooku?
- Mogę powiedzieć, czego dotyczyły moje urojenia. Wydawało mi się, że jestem Bogiem, że będę zbawiał świat. Miałem również urojenia związane ze Śląskiem. Myślałem, że jestem księciem Śląska, chciałem budować księstwo śląskie. Nawoływałem do powstania.
Chodząc ulicami Katowic krzyczałem: "Księstwo śląskie! Autonomia! Do powstania, do powstania!". Nie miałem wtedy w ogóle świadomości choroby. Te myśli były dla mnie prawdziwe.
- Czy dzisiaj, gdy wspomina pan ten trudny czas kryzysu, widzi pan to wszystko dokładnie, czy też może jakaś mgła skrywa te wspomnienia?
- Początkową fazę choroby pamiętam dość dobrze, ale im dalej - w głąb psychozy - tym mniej jest tych faktów. Z nocy, której zostałem zatrzymany, pamiętam jedynie, że siedziałem w radiowozie, rozmawiałem z policjantami. Musiałem mówić im na tyle niedorzeczne rzeczy, że wezwali karetkę i trafiłem do szpitala.
- Jak otoczenie odebrało pana chorobę?
- Nie pamiętam pierwszych dwóch tygodni hospitalizacji, ale moi znajomi i przyjaciele na ogół okazali mi wsparcie. Czasem w szpitalu odwiedzało mnie nawet dziesięć osób na raz. Bardzo niewiele osób się ode mnie odwróciło. W większości były to osoby, które bały się lub nie rozumiały tej diagnozy. Najbliżsi znajomi, rodzina, dziewczyna, jej rodzice - byli ze mną, otrzymałem od nich ogromne wsparcie. Jednak wiem, że miałem w tym dużo szczęścia. Wielu chorych jest izolowanych przez otoczenie, albo sami się izolują, np. w przypadku manii prześladowczych.
- Czy trudno było pogodzić się z diagnozą?
- Zaakceptowanie choroby zajęło mi rok, co jest dość krótkim okresem jak na schizofrenię. Zdarza się, że muszą upłynąć lata. Na początku dziewczyna, z którą wtedy byłem, wyszukiwała artykuły na temat schizofrenii, zapraszała mnie do różnych grup, ale ja nie chciałem nic wiedzieć na temat tej choroby.
Uważałem, że diagnoza jest błędna. Nie chciałem przyjmować leków. Dziewczyna kontrolowała mnie, kazała mi robić zdjęcia z tabletką na języku.
- Czy spotkał się pan z przejawami dyskryminacji z powodu choroby?
- Aktualnie jestem singlem i bardzo trudno jest mi poznać wartościową kobietę. Kiedy się dowiaduje, że jestem chory, kontakt się urywa, mój numer telefonu jest blokowany. Po zdiagnozowaniu choroby bardzo trudno było mi też znaleźć pracę. Kilka razy zostałem też zwolniony z pracy. Leki, które przyjmowałem, spowalniały moje reakcje. Dla pracodawców byłem zbyt mało wydajny.