środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Zarzuty dla ojca ws. głośnego pożaru na Ruptawie

27.03.2014 10:03 | 29 komentarzy | raf

W środę w Jastrzębiu-Zdroju został zatrzymany Dariusz P. Jest podejrzewany o celowe podpalenie swojego domu. Chodzi o pożar z maja 2013 roku w którym zginęło 5 osób: matka i czwórka jej dzieci.

Zarzuty dla ojca ws. głośnego pożaru na Ruptawie
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Mężczyzna był mężem i ojcem ofiar. Został zatrzymany w środę, noc spędził w policyjnym areszcie. Policja już przeszukała jego mieszkanie.

Mężczyzna jeszcze dziś usłyszy zarzut "spowodowania pożaru i zabójstwa w ten sposób pięciu członków swej rodziny i usiłowania zabójstwa szóstej osoby" - informuje RMF FM. 

Prokuratura nie chciała na razie mówić o motywie, jakim miał kierować się Dariusz P. Prokuratorzy mie mówią też, jakie dowody obciążają zatrzymanego. Trwają czynności z udziałem mężczyzny. Sprawą zajmuje się prokuratura w Gliwicach.

Policja przesłuchała w charakterze świadków obecną partnerkę Dariusza P. i jego 17-letniego syna.

Mają dowody na kłamstwo?

Dziennikarze "Superwizjera" i "Uwagi" TVN dowiedzieli się, że policja szybko wykluczyła wersję wypadku, jako przyczyny pożaru. Pracujący przy padaniu pożaru eksperci wykazali, że budynek został podpalony równocześnie w sześciu miejscach.

- Z naszych informacji wynika, że Dariusz P. wkrótce zmienił zdanie. Powiedział, że budynek został podpalony. Zeznał, że rzekomy podpalacz wysłał do niego kilka sms-ów z kondolencjami i przeprosinami za zbrodnię. Policja ustaliła jednak, że to Dariusz P. sam wysyłał do siebie sms-y z dwóch różnych telefonów - powiedział Grzegorz Głuszak, reporter "Uwagi".

Biegli ustalili też, że telefon mężczyzny logował się podczas pożaru w pobliżu domu. Dariusz P. twierdził, że gdy płonął jego dom on był w oddalonym o kilkanaście kilometrów warsztacie stolarskim.

- Domniemany podpalacz miał też wpłacić na konto Dariusza P. kilkadziesiąt tysięcy złotych w ramach rekompensaty za to co się stało. Kamery na autostradzie zarejestrowały jednak auto Dariusza P. w drodze do Opola, a pracownik banku rozpoznał Dariusza P., jako osobę, która wpłaciła pieniądze na własne konto - cytuje dziennikarza "Uwagi" portal TVN24.pl.

Długi, groźby i przyjaciółka

Dziennikarze portalu gazeta.pl dotarli do osoby, która zna kulisy sprawy. - To nie był przypadek, że pożar wybuchł, kiedy bliscy P. spali w domu - portal cytuje swojego informatora.

Do kolejnych informacji dotarła "Gazeta Wyborczej". Według jej informacji, prowadzący zakład produkujący meble Dariusz P. miał bardzo poważne długi. Mowa nawet o 2 milionach złotych.

- Krótko przed śmiercią żony i dzieci założył im polisy ubezpieczeniowe na wysokie sumy. Po pożarze wyprowadził się z domu, gdzie doszło do tragedii. Miał przyjaciółkę. Tuż po tragedii Dariusz P. wskazywał śledczym, że ktoś wysyłam mu groźby. Biegli ustalili, że to on był ich autorem - czytamy w informacji.

Wkrótce po pożarze mężczyzna zwrócił się do dwóch ubezpieczalni o wypłatę ponad miliona złotych odszkodowania. Pieniędzy jednak nie dostał ze względu na trwające śledztwo.

Dariusz P. zaprzecza

Dariusz P. kilka dni przed zatrzymaniem odbył rozmowę z dziennikarzami TVN, podczas której zaprzeczył, że miał coś wspólnego z pożarem. 

- Byliśmy normalną, szanującą się i kochającą rodziną. Bardzo mi ich brakuje. Ale nie mam żalu do nikogo. Czuję się odpowiedzialny, że jako głowa rodziny i mężczyzna może czegoś nie dopilnowałem - powiedział.

Stwierdził też, że sms-y, które otrzymywał mogły być elementem prowokacji policyjnej. - Wszystko trzeba brać pod uwagę, policja ma różne sposoby pozyskiwania informacji. Wierzę, że profesjonalnie wykonują swoją pracę i dojdą do prawdy - mówił Dariusz P.

Portal gazeta.pl cytuje też słowa księdza Bogusława Zalewskiego, proboszcza parafii pod wezwaniem Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny, który pochował żonę i dzieci Dariusza P. - Nie ogarniam tego rozumem, to niemożliwe. Chcę wierzyć, że to pomyłka - powiedział duchowny. Dodał też, że relacje między małżonkami i ich dziećmi były wyjątkowe. - Byli silnie związani emocjonalnie - mówi ksiądz Zalewski.

Pięć ofiar pożaru

Przypomnijmy, do pożaru doszło w 10 maja 2013 roku. Ogień wybuchł około godziny 2:00 w nocy w domu jednorodzinnego przy ul. Ździebły w Ruptawie. W domu przebywała 6-osobowa rodzina - dzieci w wieku 4, 10, 13, 17 i 18 lat oraz ich matka. 18-latka zginęła na miejscu, jej najmłodsza siostra zmarła w szpitalu mimo prób reanimacji. Powodem śmierci było zaczadzenie.

Dzień później w szpitalu zmarła 40-letnia matka i jej 10-letni chłopiec. Kilka dni później zmarła też 13-latka. Pożar przeżył 17-letni syn, który zdołał uciec i wezwał pomoc. Ojca rodziny nie było wtedy w domu, był w pracy.

Na początku strażacy informowali, że przyczyną pożaru mogło być niewyłączone żelazko. Jednak dzisiejsze zatrzymanie ojca rodziny, może wskazywać, że prokuratura znalazła nowe ślady na miejscu zdarzenia.