Ogień przenosił się z budynku na budynek. 200 lat temu pożar strawił Wodzisław Śl. [ZDJĘCIA]
12 czerwca 1822 r. Właśnie tego dnia 200 lat temu w Wodzisławiu Śląskim odbywał się jarmark. Od kilku dni panował upał i wiał porywisty wiatr. Nikt z ówczesnych gości i mieszkańców nie przepuszczał, że będzie to jeden z najtragiczniejszych dni w historii miasta, który na zawsze odmieni jego oblicze.
W niedzielę (12.06.) w ramach Dni Wodzisławia Śląskiego na płycie rynku dyrektor wodzisławskiego Muzeum Sławomir Kulpa przedstawił prezentację pn. Wodzisław Śląski w obliczu ognia. W wyniku tego wydarzenia zmarło 9 osób, w tym 3 dzieci. Po jednym z mężczyzn zostały tylko szczątki nóg w wysokich butach i fajka.
Ogień przenosił się z budynku na budynek
Ogień pojawił się przed południem, około 11.30 w północnej części miasta, w jednej ze stodół położonych za budynkiem probostwa. "Ogień bardzo szybko rozlał się jak rzeka lawy i w ciągu pół godziny miał zająć większość miasta" - pisał nauczyciel, kronikarz i naoczny świadek wydarzeń z 1822 r. Franz Henke. Od kościoła pożar rozszerzył się na południe i zajął cały rynek. Ogień trawił niemal wszystko na swojej drodze. - Na 180 budynków tylko 25 było murowanych. W rejonie, gdzie wybuchł pożar, znajdowało się 18 drewnianych stodół krytych strzechą. Magazynowano w nich siano, słomę, konopie i len. Wszystko łatwopalne. Ogień przenosił się więc bardzo szybko z budynku na budynek - mówił podczas wykładu Sławomir Kulpa.
Płomienie opanowały miasto
Najpierw spłonęły stodoły, a później wzniesiony pod koniec XVIII wieku budynek probostwa, dalej wikarówka i stajnia. - Ogień nie oszczędził murowanego kościoła parafialnego pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Spłonęło siedem ołtarzy, w tym te powstałe w średniowieczu. Zniszczone zostały organy, a także kamienne epitafia z przełomu XVI i XVII wieku, należące do rodu Planknarów, właścicieli wodzisławskich ziem. Temperatura była tak wysoka, że stopiła dzwony w wieży kościelnej. Ze świątyni, gdzie zerwane zostały sklepienia w prezbiterium i nawie głównej, uratowano jedynie sprzęt liturgiczny oraz księgi metrykalne - wymieniał dyrektor muzeum. Dodał, że duże straty odnotowano w dawnym klasztorze franciszkańskim, gdzie mieścił się magistrat, biura sądu, a także dwie klasy szkoły powszechnej. Zniszczeniu uległy pałac Dietrichsteinów i pobliskie zabudowania, jak karczma, browar, słodownia.
Zmarło 9 osób
- Ogień zniszczył 144 domów, 61 chlewów, 19 stodół. Ponad 300 rodzin straciło dach nad głową - zwracał uwagę dyrektor Kulpa. W czasie pożaru miało zginąć 9 osób: 74-letni komornik Joseph Jaschik, 61-letnia raciborzanka Juliane Trautmann, 59-letnia kokoszyczanka Katherina Zawadzky, 51-letnia kucharka Theresa Schramek, 42-letni kupiec Frans Menzel, kucharka Katherina Nawrath, 10-letnia córka kapelusznika Katherina Paletta, 6-letnia Eufemia Scholt, dziewczynka z rodziny żydowskiej i mężczyzna. - Większość z tych osób zaczadziała się w piwnicach, gdzie szukała schronienia przed płomieniami. Po jednym z mężczyzn zostały tylko szczątki nóg w wysokich butach i fajka - mówił Sławomir Kulpa.
Ofiarność społeczeństwa śląskiego
Do dziś nie poznano przyczyny wybuchu pożaru. Plotkowano, że mogło to być podpalenie, ale późniejsze śledztwo niczego konkretnie nie wyjaśniło. - O pożarze było głośno w całych Prusach, a także w Austrii i na polskich ziemiach pod zaborami. Straty posiadłości mieszczańskich oszacowano na ponad 236 tys. talarów, a kościołów i budynków publicznych na kolejne 30 tys. - mówił podczas wykładu szef wodzisławskiego muzeum. Dalej mówił, że miasto podniosło się dzięki wsparciu innych ludzi. Dar króla Fryderyka Wilhelma III oraz kwota uzyskana z ubezpieczenia była kroplą w morzu potrzeb. Szczególne solidarne okazało się społeczeństwo śląskie. Dzięki przeprowadzonym zbiórkom udało się pozyskać środki oraz pomoc materialną dla pogorzelców. - Miasto powoli podnosiło się ze zgliszczy - mówił podczas wykładu Kulpa.
Miasto się odbudowało
Po pożarze wyciągnięto wnioski. Nowe przepisy zobowiązywały do wzniesienia domostw z cegły, których dachy miały kryć dachówki ceramiczne. Zakazano składowania materiałów łatwopalnych blisko pieców i samych zabudowań, regularnie kontrolowano stan kominów. Miasto zaopatrzono w sprzęt do gaszenia pożarów, rozplanowano studnie, a w upalne dni mieszkańcy byli zobligowani do zabezpieczenia beczki z wodą przed domem. Osiem lat po wielkim pożarze liczba mieszkańców wzrosła o ponad 200 do 1559 osób, którzy zamieszkiwali w 184 domostwach, z czego niemal wszystkie były już murowane.