Sobota, 30 listopada 2024

imieniny: Andrzeja, Justyny, Konstantego

RSS

Wodzisław Śląski: Ostatnia egzekucja na wzgórzu Galgenberg była makabryczna. Skazańca ścięto mieczem, a głowę nabito na pal [HISTORIA]

09.03.2022 13:00 | 0 komentarzy | ska

Dyrektor Muzeum w Wodzisławiu Śląskim Sławomir Kulpa po długim śledztwie i badaniach źródeł historycznych, m.in. w Tajnym Archiwum Państwowym w Berlinie, zrekonstruował historię ostatniego wyroku, jaki wykonano na wodzisławskim Galgenbergu - wzgórzu straceń. Skazanego ścięto mieczem, głowę nabito na pal, a ciało wpleciono w koło. 

Wodzisław Śląski: Ostatnia egzekucja na wzgórzu Galgenberg była makabryczna. Skazańca ścięto mieczem, a głowę nabito na pal [HISTORIA]
Wykonywanie wyroku na skazańcu. Ostatnia egzekucja na wzgórzu Galgenberg wyglądała podobnie.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

ZBRODNIA I KARA

Ostatni wyrok na wodzisławskim Galgenbergu

Jedną z najbardziej odrażających zbrodni, jaką odnotowała wodzisławska Temida pod koniec połowy XVIII wieku, było bez wątpienia zabójstwo mieszkanki Radlina Heleny Antończyk i spalenie jej domostwa. Sprawca tego straszliwego czynu, jak donosiła kronika Franza Henkego, miał być stracony przez miecz i koło na tutejszym wzgórzu Galgenberg - 20 lutego 1748 roku. Kronikarz, korzystając z zachowanych akt wodzisławskiego magistratu, nie podał imienia ani nazwiska mordercy, tylko jego inicjały - J.O. Wiązało się to z faktem, iż w tym czasie żyła jeszcze w mieście rodzina zabójcy, zaliczająca się do ówczesnych elit.

Dziś większość akt miejskich, z których korzystał Franz Henke, została zniszczona i tylko dzięki temu, że waga tej zbrodni była tak olbrzymia, sprawę zabójstwa Heleny Antończyk przekazano do Berlina, gdzie ostateczny wyrok zatwierdził sam król Fryderyk II. Dokumenty o tym zabójstwie szczęśliwie przetrwały i przechowywane są w Tajnym Archiwum Państwowym w Berlinie (Geheimes Staatsarchiv Preußischer Kulturbesitz). 

Dzięki zachowanym dokumentom wiemy o szczegółach dotyczącej zbrodni i karze, jaka została wymierzona sprawcy. Zbrodniarzem o tajemniczych inicjałach J.O okazał się pięćdziesięciojednoletni szewc Johann Oppolski. Jak informują nas zachowane przekazy, sprawca wywodził się z zacnej rodziny mieszczańskiej, która przybyła do miasta w II połowie XVII wieku. Sam Johann urodził się w Wodzisławiu w 1696 roku i miał co najmniej dwójkę braci, Mikołaja, który z zawodu był tkaczem lnu oraz Antona. Zachowany spis mieszkańców miasta pochodzący z 1734 roku wskazuje, że trójka braci Oppolskich była dobrze sytuowana i miała domy w mieście.

Johann Oppolski około 1720 roku założył rodzinę biorąc ślub ze znaną tylko z imienia Jadwigę (Hedwig). Ze związku tego urodziła się co najmniej trójka dzieci: syn Josef (przed 1723) i dwie córki - Terese (1726) oraz Magdalene (1729).

Jak dowodzą zachowane źródła w postaci raportu śledztwa, Johann Oppolski miał zakraść się nocą z 16 na 17 kwietnia 1747 roku do domu mieszkanki Radlina, Heleny Antonczyk. Na bezbronnej, śpiącej kobiecie dokonał makabrycznej zbrodni, zadając jej, jak wykazało później prowadzone śledztwo, dwadzieścia osiem ciosów nożem rzeźnickim. Po dokonaniu zabójstwa przez trzy dni zajmował się rozkradaniem jej majątku, a następnie, pod osłoną nocy, wywiózł jej ciało taczką i wyrzucił w pobliżu przepływającego potoku, przykrywając trawą. Złoczyńca nie poprzestał na tym. Powrócił do mieszkania i próbował zatrzeć ślady zbrodni i rabunku. Postanowił spalić drewniane domostwo ofiary za pomocą pozostawionej, tlącej się fajki nabitej tabaką, a następnie uciec. Na widok ognia mieszkańcy Radlina solidarnie rzucili się na ratunek i rozpoczęli akcję gaśniczą. Po szybkim ugaszeniu pożaru ich oczom ukazał się potworny widok - w chałupie odkryli liczne plamy krwi. Domyślając się, co się stało, po krótkim czasie odnaleźli ciało Heleny. Szybko doszło do ustalenia sprawcy zbrodni, który ukrywał się w sąsiednim domostwie. W miejscu jego pobytu znaleziono zakrwawione narzędzie zbrodni i rzeczy należące do zamordowanej, lecz samego sprawcy już nie było. Johann Oppolski uciekł i został schwytany dopiero po kilku dniach w pobliskiej Syryni. Doprowadzono go w niedzielę 23 kwietnia przed oblicze wodzisławskiego sądu, na czele którego stał wójt miejski - Johann Franz Skolibatzki. Oskarżony przyznał się dobrowolnie do winy, okazując skruchę. Jak wykazało prowadzone śledztwo, sprawca znał dobrze Helenę Antończyk, a nawet starał się o jej rękę. 

Nie było to jego pierwsze przestępstwo, gdyż już wcześniej wielokrotnie wchodził w kolizję z prawem, trudniąc się pospolitymi kradzieżami. Szczególnie upodobał sobie grabież zwierząt hodowanych w Wodzisławiu i okolicznych wsiach. Jak donosiły akta sprawy, wszystko rozpoczęło się przed 1737 rokiem, kiedy to Johann Oppolski, nie wiadomo z jakich przyczyn, sprzedał swoją ławę szewską i rozpoczął życie próżniacze. Już 15 sierpnia 1737 roku, podczas nabożeństwa, włamał się do domu brata Mikołaja (Nicolaus) i ze szkatuły ukradł mu znaczną sumę pieniędzy - 40 guldenów. Cztery lata później, 8 września 1741 roku, łatwowierny brat Mikołaj dał się namówić Johannowi na pieszą wycieczkę do pobliskich Marklowic. Nie wiedział, że planowany jest na niego skrytobójczy zamach. W drodze powrotnej w lesie miejskim, gdy Mikołaj schylił się chcąc zerwać grzyby, Johann wypalił do niego w plecy z małej broni kieszonkowej - Terceroli. Kula zamiast w sercu utkwiła w biodrze. Mikołaj stracił przytomność. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności i pomocy pasterzy, poszkodowany przeżył. Sprawca działał, jak później wykazało śledztwo, z pełną premedytacją, a przyczyną bratobójczego zamachu była chęć przejęcia majątku. Mikołaj nie był jeszcze żonaty, a Johann byłby jednym ze spadkobierców jego dziedzictwa. 

Od 1744 roku Johann Oppolski dokonywał różnorakich kradzieży, których łupem padały zwierzęta hodowlane. Nie oszczędził nawet swojego drugiego brata Antona, któremu w 1745 roku, pod osłoną nocy, ukradł siedem świń i sprzedał je w Raciborzu.

Makabryczna zbrodnia, dokonana w kwietniu 1747 roku na Helenie Antończyk wraz ze spaleniem jej domu, wstrząsnęła lokalną społecznością i była niepojętym dla wodzisławian bestialstwem. Tak więc i kara musiała być adekwatna do czynu. Mieściła się ona w kanonie przywidzianych wyroków, wywodzących się jeszcze ze średniowiecza. Śledztwo jednoznacznie, zgodnie ze zebranymi dowodami, obciążało Johanna Oppolskiego, który wcześniej wykazał skruchę i prosił o łagodny wymiar kary. 

Kancelaria królewska Fryderyka II, kierująca dokument do urzędu wójtowskiego w Wodzisławiu, nie miała żadnych wątpliwości co do przebiegu procesu, zebranych dowodów oraz wydanego wyroku w pierwszej instancji.Ostateczny wyrok na Johannie Oppolskim zapadł 27 stycznia 1748 roku, a zatwierdzony przez króla brzmiał: za odrażający mord oraz usiłowane morderstwo własnego brata poprzez podstępny, skrytobójczy strzał: ma zostać ścięty mieczem, jego ciało na być umieszczone na kole, głowa na palu nabita, a nóż którym dokonał mordu, ma zostać przed nim umieszczony. Jego doczesne szczątki miały być wystawione na widok publiczny – innym na przestrogę (anderen zum Abscheu) w miejscu wykonania wyroku. Jak się okazało, Johann Oppolsky nie miał już żadnego majątku, a Wodzisław jako miasto, był na tyle ubogi, że nie mógł pokryć kosztów sądowych wraz z wykonaniem egzekucji. Król Fryderyk II uznając wyrok w całości, zezwolił, aby koszty w tym wypadku pokryło państwo.

Czytaj dalej na stronie 2 >>>