"Nie chcemy być aniołami śmierci"
- Kapłani to nie zwiastunowie końca życia ani aktorzy Halloweenu! - pisze ks. Jan Szywalski o sakramencie namaszczenia chorych.
„Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone”. (Jk 5,14–15)
Jedną z posług nas, kapłanów jest odwiedzanie chorych, by przynieść im nadzieję, ulgę w cierpieniu, oraz, jak mówi powyższy tekst „odpuszczenie grzechów”. Najczęściej jest to też spotkanie z Chrystusem w Najświętszym Sakramencie.
Pamiętne zetknięcia się z chorymi
Będąc w Zabrzu, w tym górniczym mieście, jako młody wikary zostałem wezwany do szpitala, do górnika po wypadku. Był straszliwie zmasakrowany; żył, lecz ciężko oddychał i był nieprzytomny. Bałem się go dotknąć i namaścić olejem, by nie sprawić mu bólu, bo nie tylko kończyny, ale i głowa była krwią oblana.
Jednak również z Zabrza mam inne wspomnienie. Miałem odwiedzić starą kobietę w jej mieszkaniu w bloku. Cała rodzina przybyła do miasta niedawno ze wschodnich regionów Polski i przywitała mnie, niosącego ze sobą Chrystusa, zwyczajem tamtejszych stron. Członkowie rodziny czekali na mnie stojąc na schodach ze świecami w ręku. Gdy mnie zobaczyli zaczęli śpiewać: „Idzie, idzie Bóg prawdziwy...”. Po wstępnych modlitwach w pokoju chorej, wycofali się, by umożliwić spowiedź, ale za drzwiami w drugim pokoju zaintonowali pieśń „U drzwi Twoich stoję, Panie...”. Później, przy namaszczaniu chorej olejem świętym i udzieleniu komunii św., dołączyli do wspólnych modlitw. Nie wiem, czy gdziekolwiek zachował się jeszcze taki zwyczaj włączania się całej rodziny do modlitw koło chorej. Niewątpliwie taka wspólna modlitwa podnosiła chorą osobę na duchu, gdy widziała, że tyle życzliwych osób ma wokół siebie i że modlą się z nią i za nią w ciężkiej chwili.
Pamiętam również zupełnie odmienne przeżycie.
Wezwano mnie do nieuleczalnie chorego młodego człowieka w szpitalu. Udałem się wpierw do kaplicy po Najświętszy Sakrament. Gdy podszedłem pod wskazany pokój, dwie osoby z rodziny zagrodziły mi drogę.
– Teraz nie, on odzyskał przytomność – tłumaczyli mi.
– Tym lepiej, przyjmie sakramenty świadomie – tłumaczyłem.
– Nie będziemy go straszyć – odpowiedzieli.
Nie chcemy być aniołami śmierci! Kapłani to nie zwiastunowie końca życia ani aktorzy Halloweenu! Z wieloletnich doświadczeń mogę twierdzić, że, jeżeli nawet chory wita kapłana z pewną rezerwą i obawą, wnet wdaje się najczęściej w szczery dialog, przeradzający się nieraz w rozrachunek z całym swym życiem, a kończący się spowiedzią i rozgrzeszeniem. Pokój rozlewa się w duszy takiego człowieka i pozostaje poczucie ulgi, że uporządkował swój stosunek do Boga, często również do bliskich mu ludzi. Teraz niech przyjdzie co przyjść musi, zdaje się na Boże miłosierdzie. Nieprzypadkowo używa się oleju w sakramencie chorych: ma znaczenie balsamu zalewającego rany, tak jak uczynił to ewangeliczny Samarytanin człowiekowi napadniętemu przez zbójów. „Pan, który odpuszcza ci grzechy, niech cię wybawi i łaskawie podźwignie” – modli się kapłan przy namaszczaniu, a chory dodaje swoje „Amen”.