Dziecko miało umierać pod respiratorem w Książenicach. Okazało się, że to żart
9 stycznia rybnickie słuzby ratunkowe odebrały dramatyczne zgłoszenie dotyczące chorego dziecka w domu przy ulicy Pojdy w Książenicach.
O godzinie 18.56 na numer alarmowy zadzowniła kobieta, która poprosiła o pomoc, gdyż na jej ulicy od dwóch godzin nie ma prądu, a w domu znajduje się dziecko pod respiratorem. Na miejsce skierowano karetkę pogotowia oraz powiadomiono miejscową OSP. Strażacy udali się pod wskazany adres z agregatem prądotwórczym, aby podłączyć respirator do prądu. Równocześnie z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej w Rybniku wyjechał wóz z UPS-em na pokładzie (pojemna bateria do podtrzymywania urzadzeń elektrycznych).
Kiedy na miejsce zjechały się wozy strażackie i pogotowie, pod wskazanym adresem nikt nie otwierał drzwi. Na miejsce wezwano policję. Okazało się, że w domu nie było żadnego dziecka. - Interwencja okazała się fałszywym zgłoszeniem - potwierdza w rozmowie z portalem nowiny.pl sierżant sztabowy Dariusz Jaroszewski, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Rybniku. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, zgłaszająca kobieta miała być pod wpływem alkoholu. Sprawa trafi wkrótce do sądu. - Akcja służb ratunkowych zostanie wyceniona, a osoba odpowiedzialna za postawienia na nogi służb będzie musiała pokryć jej koszty - mówi młodszy brygadier Bogusław Łabędzki z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Rybniku.
(acz)